sobota, 20 stycznia 2018

Nimfa. Strona 3






W plecaku jak na zawołanie rozdzwonił się telefon komórkowy, zapomniała go wyłączyć. Czas działał na jej niekorzyść, matka zdążyła się już zorientować, że uciekła i teraz dzwoni żeby postawić ją do pionu. A ta głupia baba w durnym berecie mówi, że nie jej sprawa gdzie wyjechał ojciec. Najchętniej przyłożyłaby tej wariatce plecakiem, w którym rozdzwonił się telefon, z całej siły tak żeby zabolało, niestety brzydziła się przemocą.
-Uciekła będzie konsekwentna. Ta cholera nie daruje. Nie zawraca w połowie drogi, to głupie.
Tyle to ona sama wiedziała, tylko łatwo się mówi, gorzej wykonać. Miała siedemnaście lat i pierwszy raz wyrwała się z pod klosza. Zaszczuta, tresowana myszka, która tańczy tak jak zagra jej matka. Wolna wola to było coś, o czym marzyła, tak marzyć jej wolno, jeśli tylko nie mówiła o swoich marzeniach na głos. To znaczy mogła zanim uciekła, teraz to pewnie straci nawet to. Chyba, że wybierze życie w jakimś pustostanie z ćpunami i prostytutkami, stanie się taka jak oni, wtopi się w otoczenie. Tylko taki miała wybór.
-Jak?- Jeśli babsztyl w berecie jest taki mądry i wszechwiedzący to niech powie, jak powstrzymać szalejącą burzę gołymi rękami, jak to zrobić i przeżyć? Ona sama nie miała pojęcia. Bała się, tak cholernie się bała, że z tego strachu zdrętwiały jej kolana. Telefon dzwonił, matka była daleko a jej trzęsły się ręce, serce waliło jak dzwon, nie mogła oddychać, nie mogła nawet myśleć.
-Normalnie a jak inaczej? – Sięgnęła po następnego cukierka, choć prawdę mówiąc bardziej do niej i tego kolorowego beretu pasowałby skręt- I wyłączy telefon oszaleć można, warczy to i warczy.
Z tym akurat mogła się zgodzić, więc posłusznie drżącymi dłońmi, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, nacisnęła czerwoną słuchawkę.
-Nie podobna do matki- stwierdziła staruszka głośno mlaskając, co akurat mijało się z prawdą wyglądały niemal identycznie. Była wierną kopią matki z tym, że młodszą. Lustrzane odbicie, prawdę mówiąc gdyby miała wybór wolałaby by być brzydka jak noc, podobieństwo do matki traktowała jak przekleństwo, obelgę. Była klonem swojego tresera, oprawcy.
-Nie mówię o facjacie- uściśliła -jeśli chce to może u mnie poczekać na ojca.- Zaproponowała.
Po wzbudzającym panikę ataku własnego telefonu i gdy serce wróciło do normalnego rytmu, uzmysłowiła sobie, że jest tu zbyt cicho. To było przecież miasto, może nie centrum, ale też nie peryferie. Zupełnie niedaleko leciała linia tramwajowa i zatłoczona dwupasmówka. Brak miejskich odgłosów nie był naturalny jedyne, co tu było słychać to śpiew ptaków i świerszcze w trawie. Nawet na wsi było głośniej. Propozycja staruszki, na którą przestała już liczyć, ucieszyła ją, pomimo, że oznaczało to noclegi z zrujnowanym, nadającym się tylko do rozbiórki domu. To i tak lepsze niż ulica i nieobliczalne ćpuny. Lepsze to niż luksusy z matką, nawet, jeśli będzie musiała spać uzbrojona.
Minęła furtkę, a wtedy bez uprzedzenia uderzyła w nią ściana lodowatego wiatru, to było jak bolesne zderzenie z taflą lodu. Nie spodziewała się takiego ataku, szczypała ją podrażniona skóra twarzy, nie mogła złapać oddechu, zaskoczona impetem prawie straciła równowagę. Niewidoczna, przetykana agresją siła boleśnie szarpiąc, rozwiewała włosy na wszystkie strony, próbowała przewrócić na szczęście nie trwało to długo. W tym samym czasie na krzakach koło płotu nie drgnął nawet listek, tak jakby wściekły wiatr skoncentrował się tylko na niej, na obcej. Nie miała czasu na rozmyślania i sprawdzenie, czy przypadkiem nie zamontowano tu dmuchawy, skutecznie odstraszającej intruzów. Już widziała miny dzieciaków, które sforsowały furtkę, by spłatać psikusa staruszce i to jak przerażone szybko uciekają. Sama uciekać nie zamierzała, nie miała, dokąd. Podążyła za szurającą zbyt dużymi, rozdeptanymi, filcowymi kapciami niziutką staruszką, wolała trzymać się blisko żeby tamta nie daj boże się nie rozmyśliła i nie wycofała z propozycji. Intensywna woń rozgrzebanego kompostownika sprawiła, że żołądek fiknął koziołka, i to nie jeden raz. Atak smrodu był niemal tak samo skuteczny jak lodowy podmuch, załzawiły jej oczy a śluzówka w nosie i ustach niemal natychmiast wyschła boleśnie. Smród był zabójczy. I choć wydawało się, że dom od furtki dzieli tylko kilka kroków, to dojście do drzwi zajęło im dokładnie dziesięć minut. Wcale nie, dlatego, że się ociągały, czy kontemplowały krajobraz, czy nie daj boże zapach. Malutka staruszka w berecie tak żwawo szurała kapiuchami, że musiała biec by za nią nadążyć. Coś tu było nie tak z perspektywą. Przy drzwiach wejściowych depcząc płaty zielonej farby dyszała jak lokomotywa, owszem nie miała kondycji, sport nigdy jej nie pociągał, ale zmęczenie, które odczuwała nie było adekwatne do wysiłku, jaki włożyła w ten marszobieg. Nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć, ani nawet logicznie sformułować pytania. Podejrzewała, że staruszka, na której pokonanie dystansu, który ją tak wykończył, nie zrobił żadnego wrażenia, bez problemu wskazałaby przyczynę jej zadyszki i zmęczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.