wtorek, 30 stycznia 2018

Nimfa. Strona 5






Co może oznaczać zwrot, aż się dom do ciebie przyzwyczai? Dopasuje się do jej rozmiaru, kształtu, ciężaru, czy może zapachu? Rozpadnie się na kawałki, gdy nie rozpozna głosu, czy może spadnie na nią sufit, jeśli urazi jego drewnianą, zrujnowaną dumę stąpając nie tak, jakby sobie tego życzył? Niedorzeczność do kwadratu. Obecność poskręcanej babci w śmiesznym berecie może w jakiś sposób zapobiec nieszczęściu, nawet w sytuacji, gdy ona popełni gafę, rozdrażni ściany i dziurawy dach? Dorabiała tu landrynkowa babcia za belki, czy może za klej, co spaja wszystko do kupy, tak by się wszystko nie rozsypało w drobny mak? Wolała tego nie sprawdzać, szczególnie dziś, potrzebowała noclegu.
Przeglądała książkę o dynastii Piastów, gdy drzwi otworzyły się z łoskotem tak wielkim, jak gdyby otwierał je potężnym kopniakiem nafaszerowany sterydami mięśniak, któremu nikt zawczasu nie wytłumaczył, że istnieją klamki i są niezwykle użyteczne w codziennym życiu. Wystraszona hałasem zerwała się na równe nogi, przeglądana właśnie książka wyślizgnęła się jej z rąk i zamykając się upadła na podłogę. Zaskoczona nawet nie poczuła, tego jak rozbujany gwałtownym wejściem intruza fotel, uderza ją drewnianym biegunem w kostkę. Zszokowana wpatrywała się w wielką górę zrolowanych ubrań, dopiero chwilę później zauważyła wystające z pomiędzy smętnie wiszących nogawek i rękawów znane już sobie rozdeptane kapciuszki.
-Uciekła na wariata, potrzebuje trochę szmat.- Kobieta rzuciła stertę ubrań na łóżko idealnie wykorzystując do tego szparę w misternie upiętym baldachimie. To był rzut, za co najmniej dziesięć punktów.- W plecaczku tylko czyste majtki i komórka, za mało, nie myśli wcale.- Dodała z naganą.
Fakt uciekając nie zapakowała nawet cieplejszego swetra, czy skarpetek, ale nie wynikało to wcale z bezmyślności. Gdyby czyniła jakiekolwiek nawet zgoła nieistotne przygotowania matka natychmiast, by się zorientowała i udaremniła jej plany. Żyła na krótkiej smyczy, nie mogła pozwolić sobie na głupi błąd i zdradzić się zanim cokolwiek zrobi.
Ubrania były nowe, każde przyozdobione wiszącą niczym zwiędły kwiat metką z zamazaną, nieczytelną ceną. Zaskakujące, staruszka w zdeformowanych na tyłku i kolanach, a na dodatek przypominających szmatę do podłogi spodniach dresowych skompletowała w ekspresowym tempie całkiem ciekawy zestaw. Nie zastanawiała się jak to możliwe, tylko wyciągnęła z kupy splątanych ciuchów szarą sukienkę z kołnierzykiem w stylu lat 50. Zazwyczaj nie nosiła sukienek, preferowała spodnie, ale ta ją zaintrygowała.
-Śliczna – stwierdziła na głos i wyglądało na to, że była w jej rozmiarze.
-I niemodna, do tego ma tamte czerwone balerinki, czy baletki jak zwał tak zwał byle wygodne były.
-Skąd pani znała mój rozmiar?- To było naprawdę zaskakujące, ona sama nigdy nie potrafiła na oko ocenić, czy dany ciuch będzie pasował, czy nie.
-Przymierzyłam, leżało jak ulał znaczy dobre i dla niej.- Kobieta uśmiechnęła się krzywo, ale nie złośliwie. Grymas uwypuklił na policzku staruszki siateczkę cienkich, pulsujących żyłek. Sprawiała wrażenie zadowolonej z siebie.
Nic nie powiedziała, bo co tu można powiedzieć? Wariatka w berecie i ponaciąganych dresach nie sięgała jej nawet do biustu i na pewno miała kilka numerów mniejszą stopę. Z tego wniosek, że musiała mieć naprawdę dobre oko może kiedyś była świetną krawcową, albo szpiegiem takim jak w filmach, co z pudełka po zapałkach potrafi zrobić helikopter? To by tłumaczyło, dlaczego ukrywa się w ruderze na skraju miasta. Na zwykły zbieg okoliczności i nieskładną zbieraninę ten wybór ciuchów nie wyglądał.
-Ta cholera uciekając zadbałaby o wór kosztowności i karty kredytowe, wcale nie jest do niej podobna. – Brodą wskazała łazienkę dając do zrozumienia, by dziewczyna przebrała się w sukienkę, którą trzymała w ręce.
Nie miała nic przeciw tej przymiarce, sama była ciekawa jak będzie na niej leżeć taki ciuch. Drobne przyjemności, choć na chwilę zajmowały uwagę, w codziennym życiu odrywały od wymyślnego systemu kar panującego w domu, ostrej tresury, tłamszenia osobowości i wszystkiego tego, co fundowała jej matka. Teraz też potrzebowała takiej chwili bezmyślnej przyjemności, by się wyłączyć, skupić na czymś nieważnym, nieistotnym. Gdy wyszła z łazienki usłyszała tylko.
-Echę.

27. Krwisty zachód. Strona zapłacona przez panią Danutę D.






Skończyło się nagle, jak po ucięciu nożem. Orgię barw zastąpiło blade, prawie białe światło a potem zobaczyła ognisko. Druid siedział dokładnie tam, gdzie wcześniej i rozmawiał z Łysym. To było tak intymne, głębokie i osobiste doświadczenie, że mimowolnie poczuła niesmak spowodowany obecnością świadków. To było żenujące, że tylu mężczyzn było, obok, gdy orgia barw przenikała każdą jej komórkę niosąc ze sobą nieziemską trudną do opisania rozkosz. Była tak rozedrgana, że nie była w stanie spojrzeć druidowi ani nikomu innemu w oczy, owinęła się, więc mocnej derką i usnęła.
Obudziło ją delikatne trącenie i chrząknięcie, niechętnie otworzyła oczy a piękny, przynoszący spokój i ukojenie sen zatarł się w pamięci niczym ślad na pustyni. Łysy podtykał jej pod nos miskę z jakąś nawet smakowicie pachnącą breją. Jej ludzie gotowi do wymarszu kręcili się już koło wielbłądów, tylko ona zaspała. Rozglądała się, ale nigdzie nie dostrzegła druida.
-Gdzie druid?- Spytała Łysego
-W nocy poszedł po wodę, jeszcze nie wrócił, widać coś go zatrzymało po tamtej stronie. A może nie lubi pożegnań.- Wyjaśnił, ale nie wyglądał na zaniepokojonego, czy zdziwionego.
To dobrze, po tej orgii barw i wodospadzie orgazmu, które wczoraj przez niego poczuła, nie miała ochoty na spotkanie, każde słowo brzmiałoby kaleko, nie na miejscu, fałszywie i drętwo. Tak było lepiej.
Słońce grzało niemiłosiernie, piekły ją uda, bolał tyłek i nie mogła zapomnieć tego, co wczoraj stało się z jej ciałem. Wiedziała, że jest źle, że balansuje na granicy załamania, że może zapłacić najwyższą cenę za tę wyprawę. Dijkstrek nie odezwał się do niej nawet słowem, przyglądał się jej milcząc. Zachowywał się tak jakby go zraniła, albo zdradziła. Nie miała siły z nim rozmawiać, ani tłumaczyć się. Nie miała nawet siły płakać.
Podjechał do nich Łysy.
-Myszka zobaczył cel, mówi, że wieczorem tam będziemy.
-To dobrze, bo ta wyprawa zaczynała zamieniać się w farsę- wtrącił się zirytowany blondas- a Ty przestań się tak głupio uśmiechać jakby ci jednorożec pierdnął w twarz- zwrócił się do niej.
Zszokowana nawet nie odpowiedziała, skąd miała wiedzieć, że zdradza ją własna twarz i to przed tym kretynem.
-Nie myśl o nim, to boli- poprosił Dijkstrek
-Nie rozumiem- wyszeptała zdumiona jego słowami. Więź między nimi nie opierała się na uczuciach i nigdy nie będzie, więc skąd ten wyrzut?
-Ja też- stwierdził smutno, nie rozwinął tematu i swoim zwyczajem niczego jej nie wytłumaczył.
-Myszka mówi, że będzie krwisty zachód.- Wtrącił się Łysy.
-To też zobaczył, dorabia po godzinach, jako wróżka?- Blondyn był wyraźnie zirytowany.
-Nie, ale młodemu wrzynają się majtki w tyłek, a żona Myszki twierdzi, że wcinające się majtki i krwisty zachód to zapowiedź dobrego seksu.- Twarz i głos miał całkiem poważne, ale widziała jak śmieją się mu oczy, podpuszczał blondyna.
- I słońce zajdzie na czerwono tylko, dlatego, że młodemu wrzynają się majtki? Nie chcę nic sugerować, ale na miejscu młodego zacząłbym się martwić, bo w takim razie to nie jemu pisany dziś dobry seks, a jego dziewczynie.- Blondyn też się zorientował, ale był zły i nie potrafił odpuścić.
-Nie- Stwierdził Łysy
-Co, nie?- Zawarczał
-Myszka powiedział, że to nie jej pisany, ale nie chce powiedzieć, komu.- Łysy wzruszył ramionami i odjechał- A to z pierdnięciem jednorożca dobre- rzucił jeszcze przez ramie.

niedziela, 28 stycznia 2018

26.Orgia barw. Strona zapłacona przez panią Danutę D.







-Szefowa się nie martwi- Myszka uśmiechnął się i puścił do niej oczko. Nigdy nie pozwalał sobie na takie poufałości, widać pustynia rządzi się swoimi prawami.
-O, co mam się nie martwić?- Prawdę mówiąc martwiła się o wszystko, o to czy mają dość wody, jedzenia, czy nie zwariują pokonani przez zmęczenie, nieustannie lejący się z nieba ukrop i ten cholerny piasek, który boleśnie ranił przełyk, oczy i skórę, obdarte uda i piekący nieznośnie tyłek. Martwiła się czy nie zgubią się na tej przeklętej pustyni, czy uda się im przeżyć tę głupią wyprawę. Dlatego pytała, dobrze byłoby wiedzieć, że jakiś powód do zamartwiania się może sobie dziś odpuścić.
-O pieniądze- odpowiedział flegmatycznie zadowolony z siebie Myszka, klepiąc się przy tym wielkimi łapskami po kolanach.
-Dlaczego mam się martwić o pieniądze?- Wiedziała, że nie mówi o jej finansach tylko o swoich. O tym, że nie zdradzi dla posagu swoich ukochanych, mądrych córek. Chciała to jednak usłyszeć, chciała, by powiedział to na głos.
-Nie, szefowa wręcz odwrotnie nie powinna się martwić o pieniądze i o moje córki. Wspomniałem wcześniej, że są mądre po matce. A ich matka, urodziła się na bankiera, tylko, ze nikt nie chce, by kobieta pilnowała pieniędzy, a to błąd. Moje pieniądze w rękach żony mnożą się jak króliki. Co wrócę to jesteśmy bogatsi. Myślę, że duże znaczenie miała w tym wszystkim moja reputacja. – Umilkł, łyknął z bukłaka i wyraźnie czekał, aż zaczną go zachęcać by kontynuował.
-Jaka reputacja? –Dopytał blondas.
-Mroczna, bardzo mroczna ponoć ciągnie się za mną cała armia trupów. Nikt nie oszukuje, nie naciąga na kasę żony mężczyzny, który zawodowo zajmuje się zabijaniem. A na dodatek ma sporo kumpli, których reputacja jest jeszcze gorsza niż jego.- Dodał ubawiony
-To ma sens przyznała- Sama prowadziła interesy, ale miasto, było inne, tu rządziła śmierć, dlatego nikt nie zawracał sobie głowy takimi szczegółami jak płeć kontrahenta. Ważne było, że żył i można robić interesy. Im dłużej żył tym lepiej. Jednak miała świadomość, że tam skąd pochodziła nie miała nawet prawa zarządzać własnymi pieniędzmi a prowadzenie interesów byłoby wręcz niemożliwe- Zdradzisz mi jak to się stało, że tak mądra i zaradna kobieta związała się z tak mroczną reputacją?
-Oj tam, żadna tajemnica, mam ukryte zalety, ale myślę, że szefowa nie jest zainteresowana takimi szczegółami.
Nie była zainteresowana, ważne, ze nie musiała się martwić, że Myszka zdradzi. To był świetny pracownik a z tym całym zabijaniem, to nie miał takiej wprawy jak zwykł sugerować innym.
-Nie podoba mi się ten cień- Zaszumiał wprost przed jej twarzą.
Nie zauważyła, kiedy podszedł. Nawet nie widziała, w którym momencie wstał, niczego też nie słyszała, a teraz półnagi klęczał przed nią. Nie była na to gotowa. Był zbyt blisko, a ciało zbyt gwałtownie zareagowało na tę bliskość, na jego fizyczną atrakcyjność. Nie czuła się komfortowo i nie wiedziała, co zrobić.
-Spójrz mi w oczy- Tym razem głos zabrzmiał jak smagnięcie gałęzią, był silny i stanowczy, nie umiała się mu oprzeć.
Patrzyła mu w oczy, ale nic nie widziała i czuła się tak jakby wir wciągał ją do głębokiej studni. Zachłysnęła się i ze świstem wciągnęła chłodne powietrze do płuc a wtedy pojawiły się kolory. Najpierw blade, takie jakby wyprane, mało konkretne, ale z każdą chwilą coraz bardziej wyraziste. Zbliżały się, było ich coraz więcej i więcej i były intensywne. Już nie tylko je widziała, ale fizycznie czuła. Najpierw delikatne łaskotanie, a potem przyjemne mrowienie. To była prawdziwa orgia barw a ona czuła, no właśnie nie potrafiła nawet określić tego, co czuła. I nagle ja olśniło, to odczucie ogarniające całe ciało było jak orgazm, piękny i intensywny, taki, jakiego nie zaznała w ramionach mężczyzny. Zatopiona w orgii barw i nieziemskim orgazmie, w sercu poczuła poruszenie kolca, który wbiła w nią ciemność. A chwilę później kolor całkowicie wyparł mroczny cień z jej ciała.

piątek, 26 stycznia 2018

25. Mglisty poranek. Za stronę zapłacił Irek.






-Dlaczego nikt o tobie nie słyszał? - Wtrącił się do dyskusji milczący do tej pory blondas.
-Po pierwsze jak zauważyliście tłoku na pustyni nie ma. A po drugie jestem jak mglisty poranek na pustyni. Nawet, jeśli wiesz, że może się zdarzyć, nie chcesz o nim pamiętać, wypierasz go z pamięci.- Pomimo pełzającego po piasku wieczornego chłodu nadal siedział w samych spodenkach i nie wyglądał na zmarzniętego.
-Oni chcą zapomnieć, czy ty tego chcesz?- Drążył temat, zawinięty w kolorową, pasiastą derkę blondyn, nie odrywając wzroku od wytatuowanego węża na ręce druida.
-Powiedzmy, że to zdrowy kompromis. Nikt nie chce pamiętać mglistych, zimnych poranków, szczególnie tych na pustyni, gdzie noc bezlitośnie mrozi nasze ciała. Ja oczywiście też, nie chcę, by pamiętali. –Zaszumiał tak pięknie, że na chwilę zapomniała o chłodzie, który milimetr po milimetrze boleśnie wżerał się w jej ciało.
-A to działa?- Zainteresował się jeden z młodych polerujący szmatką noże te same, którymi zawsze trafiał do celu
-A słyszałeś kiedyś o mnie?- Spytał druid, uśmiechając się samymi kącikami ust.
-Nie- Odpowiedział po dłuższej chwili milczenia- Szkoda, że nie podziała to na mężów moich dziewczyn. Niby wiedzą, że może im się zdarzyć niewierność żon, złapie mnie taki na gorącym uczynku a ja mówię, jestem mglistym porankiem na pustyni, zapomnij, wszyscy byliby szczęśliwi. Ja, moja dziewczyna i jej mąż. Następnym razem spróbuję.
-Tylko uważaj, bo dziewczyny też zapomną i zostaniesz w tej mgle samotny i zapłakany. Nie będzie nikogo, kto cię pocieszy. A ja nie pozwolę ci wysmarkać się do swojej koszuli –Postraszył, go ubawiony Łysy.
-Nie ma takiej możliwości. Ja mój panie jestem słonecznym porankiem, takim po całym roku mgieł, one nie chcą o mnie zapominać.- Napuszył się niczym paw- Ja potrafię postępować z dziewczynami.
-Albo taki bankier- Rozmarzył się Myszka- Biorę pożyczkę i mówię, że jestem mglistym porankiem a on zapomina o mnie, o pieniądzach. To by było coś.
-Myślałam, ze dobrze ci płacę.- Wtrąciła się do rozmowy, bo zainteresowało ją, na co taki Myszka potrzebuje pożyczki. Niemożliwe żeby wszystko roztrwonił na dziwki, czy alkohol. No chyba, że gra w karty w takim wypadku może mieć problem. A jeśli jest zadłużony to i ona ma problem.
-Mam pięć córek, wszystkie mądre i wszystkie chciały się uczyć. Szefowa wie jak trudno wydać za mąż dziewczynę, co jest mądrzejsza od większości mężczyzn? Prawie niemożliwe, chyba, że posag spory. Mądre są po matce, po mnie niestety odziedziczyły urodę, a to oznacza, że posag musi być jeszcze większy. Dwie już wydałem za mąż, to mnie prawie zrujnowało. Są jeszcze trzy a młodsza podobno najmądrzejsza, to ja już nie wiem, chyba starą panną zostanie, bo ja takich pieniędzy, by ja wydać za mąż nigdy nie zarobię. Chłopy nie lubią mądrych dziewczyn, oj nie lubią. A mi się trafiło aż pięć.
Zaskoczył ją zupełnie. Przejechała wzrokiem po swoich ludziach. Do tej pory widziała w nich tylko sprawnych najemników, ludzi, którzy bez wahania zabijali, jeśli zaszła taka potrzeba. Nie byli bestiami, które zabijają dla zabawy, czy przyjemności, tylko dobrze chronili jej tyłek, profesjonalnie wykonywali robotę, za którą im płaciła. Do tej pory myślała, że w wolnym czasie piją, zabawiają się z pannami lekkich obyczajów a tu okazywało się, że ciężko zarobione pieniądze wydawali na edukację swoich dzieci, mieli żony, rodziny. To całkowicie burzyło obraz, jaki ułożyła sobie w głowie, o tych ludziach. Zaszufladkowała ich, odczłowieczyła i dopiero tutaj na pustyni uzmysłowiła sobie, że są lojalni, przez te wszystkie lata nie została zdradzona, co w jej mieście stanowiło niemal regułę. Nigdy, żaden z nich nie próbował wbić jej noża w plecy. Każdego z tych ludzi zatrudniła osobiście kierując się intuicją i nie pomyliła się, a przecież nie znała się na ludziach.

24. Karma. Za stronę zapłaciły Malowanki Joanki.






-Za dużą wagę przykładasz do fizyczności, twoje ciało nie jest żadną odpowiedzią. Nie, nie chodzi też o to romantyczne pokrewieństwo dusz, o którym lubią mówić poeci. Nie zastanawiaj się nad tym, czego nie możesz pojąć. Nie napinaj się, nie chodzi o to, że jesteś głupia, czy kobietą, bo i żaden mężczyzna tego nie rozumie. Tu chodzi o prawa natury, które są tajemnicą, człowiek nie może ich zgłębić. Może i dobrze, bo najlepiej wychodzą nam wojny i niszczenie wszystkiego, co mamy w zasięgu ręki.- Tak pięknie szeleścił, że chciała, go słuchać, choćby całą noc.
-Ale ty wiesz.- Nie potrafiła trzymać języka za zębami i była zła, że w jej głosie zabrzmiały nutki rozdrażnienia.
-Nie, ja też nie wiem, potrafię tylko wyczuwać energię. Miałem dobrych nauczycieli, najlepszą na świecie bibliotekę do dyspozycji i dużo, bardzo dużo czasu na własne obserwacje.
-Bez sensu. On też mi nie chce nic powiedzieć. –Poskarżyła się, mimo, że tak naprawdę nie chciała o tym mówić.
-Twoja matka ma słynną na cały kontynent brylantową kolię. Przyglądałaś się kiedyś jak załamuje się światło w klejnotach?
-Tak. Trudno przejść koło takiego świecidełka obojętnie. – Matka kochała tę kolię bardziej niż swoje dziecko, niż jakiegokolwiek człowieka. Często wyciągała ją z sejfu i podziwiała, czasem potrzebowała towarzystwa, wtedy musiała siedzieć przy niej i godzinami przyglądać się klejnotom. Ta kolia była całym światem jej matki.
-To i zwróciłaś uwagę, że w zależności od światła, czy położenia inaczej lśniły kamienie?
-Tak, to prawda. –Przyznała, fascynowała ją ta gra świateł, matka tego nie rozumiała, dla niej ważna była wyjątkowość i wartość kolii, nie światło i cienie.
-Ze światem jest podobnie, wszystko jest zmienne, pomimo, że jak ten kamień pozostaje w tej samej formie, którą możesz dotknąć, powąchać, spróbować. Reszta to gra świateł, zależna od wielu czynników. Zbyt dużo danych, zmiennych, za mało zmysłów, by to zrozumieć, przemielić w ludzkiej głowie. To, że widzimy, nie znaczy, że możemy zrozumieć. Dla ciebie ważne jest, że jesteś połączona z siłą, która zwykle nie wchodzi w kontakty z ludźmi, która nami gardzi, jako niższymi formami życia.
-To nie ma sensu- zaprotestowała nieśmiało.
-Brylant jest piękny, a węgiel, czy węgiel też cię zachwyca, oszałamia?
-Węgiel?- Zdziwiła się
-Brylant to też węgiel, a czarnego nie nosiłabyś z dumą na piersiach do balowej sukni, pomimo jego przydatności. Węglem nie przetniesz szyby, ubrudzisz tylko ręce, ale za to daje ciepło. Z wami jest tak samo, niby jesteście tacy sami a bardzo różnicie się od siebie.
Nie spytała, kto jest brylantem, raczej nie miała złudzeń, że to ona.
-Dalej nie wiem, dlaczego ja?- Drążyła temat, choć nie oczekiwała już odpowiedzi, chciała tylko słuchać jak on mówi.
-Może jesteś refleksem, może dojrzał twoje odbicie, nie wiem. Może zrobiłaś coś dobrego. Taka karma.
-Taka karma i tyle?- Byłą zawiedziona odpowiedzią.
-Byle nie dla wielbłąda- wtrącił się flegmatycznie Myszka.
-Słucham?- Zaszeleścił druid, który tym razem nie potrafił ukryć zdziwienia
-Szefowa ma wielbłąda, który myśli, że jest psem i musimy dla niego zawsze targać karmę, inaczej szcza nam do butów.- Myszka wzruszył ramionami, zdziwiony, że ktoś pyta o rzeczy oczywiste.
Szczerze mówiąc nie wiedziała, że Sylwester ma takie potrzeby. Nikt jej tego nie zgłaszał, ani nie skarżył się, że im wielbłąd sika do butów. Ludzie bali się jej, czy wielbłąda? A może zwyczajnie polubili go za to, że jest nienormalny?

czwartek, 25 stycznia 2018

23. Pamięć prenatalna. Za stronę zapłaciły Malowanki Joanki.








-Niemożliwe, druidzi byli mądrzy- Szepnął ktoś za jej plecami.
-A skąd wiesz, że ten nie jest? –Spytał zaciekawiony Łysy, poprawiając siodło swojego wielbłąda. Podejrzewała, że robi to tylko, dlatego, by mieć powód, by trzymać się blisko i czuwać nad jej bezpieczeństwem.
-Nikt mądry nie sadzi drzew na pustyni. To nie ma sensu. A palmy nie zamienią się w dęby, nawet, jeśli ten wilk zejdzie mu z pleców i będzie podlewał nasionka. Oni wymarli dawno temu. Nie, oni nie istnieli naprawdę, to tylko legenda.- To ten rudy, co potrafi czytać, a udaje analfabetę. On też kiedyś był kimś innym i z jakiegoś powodu już nie chciał wracać do tamtego życia. Nie pytała o grzechy, ani, czy ktoś idzie jego śladem, miał rękę do koni i był pracowity. To jej wystarczyło.
Rudy niby miał rację, dęby nie rosły na pustyni, ale dlaczego palma nie może zostać świętym drzewem, tego nie wiedziała. Zresztą niewiele wiedziała o druidach tyle, że kiedyś dawno temu żyli w zielonych krainach, za oceanem. I była pewna, że ten w żadnym wypadku nie wymarł, nie był zjawą, bujdą, a całkiem przystojnym druidem. Nie zareagował na wymianę zdań, tak jakby wcale go to nie dotyczyło.
-Możecie, tu przenocować, jedna noc to jeszcze nie profanacja kręgu, a ja jestem nieco spragniony towarzystwa. Bez świętych drzew trudno zachować zdrowie psychiczne.- Zaszeleścił tak przyjemnie, że momentalnie podjęła decyzję, że tę noc spędzą właśnie tutaj. Spojrzała na Łysego i kiwnęła głową. Zrozumiał, wydał odpowiednie rozkazy. Ludzie zajęli się zwierzętami, przygotowaniem posiłku, zwykłą obozową krzątaniną.
-Dlaczego akurat tutaj?- Chciała wiedzieć.
-Widzisz tego węża?- Wskazał tatuaż na ręce- On nie zjada swojego ogona dla przyjemności, albo, dlatego, że zagrało mu z głodu w kiszkach. Koniec to początek, początek to koniec, to miejsce to pysk świętego węża. Teraz nadeszła pora na początek, równowaga musi zostać zachowana. Zbyt długo rytm mego życia wyznaczała pamięć prenatalna, moja matka i święte kamienie ukształtowały mnie jeszcze zanim się urodziłem. Trudno przełamać schematy, narzucone prawdy i teorie, późno zrozumiałem, że muszę odnaleźć własną ścieżkę, zejść z tej, którą wyznaczyli moi rodzice. Nie mówię, że chcieli źle, nie mówię, że mnie skrzywdzili, ale zbyt mocno związali się ze swoim dębem, tak mocno, że przysłonił im cały świat. A ten dąb nie był moim światem.
-Co to ta pamięć prenatalna? – Zaciekawił się ktoś z jej ludzi.
-To jakiś ich przysmak, nie słyszysz, że u nich nawet węże swoje ogony jedzą?- Flegmatycznie wytłumaczył mu Myszka.
-A, jeśli to kanibal i zrobi z nas ten przysmak?- Zaniepokoił się ktoś przy wielbłądach
Obróciła się, żeby sprawdzić, kto boi się skończyć w talerzu druida i wtedy zobaczyła, że Dijkstrek został tam, na pustyni w miejscu, z którego wpatrywała się w oczy wytatuowanego wilka na plecach mężczyzny. Już chciała krzyknąć, przywołać go, ale uprzedził ją druid.
-On nie przyjdzie.- Zaszeleścił.
-Dlaczego? – Nie poczuła strachu, nie bała się druida. Przy nim czuła, że wszystko jest na swoim miejscu, pierwszy raz w życiu poczuła, że nawet ona może odnaleźć harmonię z otaczającym ją światem.
-On żywi się inną energią, ta może być dla niego lekko niestrawna. Jest ostrożny, długo czekał ciebie. Nie chce ryzykować, zbyt dużo ma do stracenia. Nic mu nie będzie, o niego nie musisz się martwić.
-Jak to na mnie czekał?- Przecież, to zupełny przypadek, że uciekła tam gdzie znajdowała się kopalnia diamentów, gdyby jej głupi, nieczuły mąż nie zaprowadził nowej kochanicy do ich małżeńskiego łoża, nadal byłaby bezwolną lalą przechadzającą się po pałacu w drogich suniach. A może nie, przecież jej mąż przehulał cały majątek. Kierunek ucieczki był przypadkowy, nieprzemyślany- Nie znał mnie, nie wiedział o mnie. –Dodała szeptem.

22. Druid. Za stronę zapłaciła Asia.







-To, co widzi ten Myszka?- Zainteresował się Dijkstrek.
-Chłopa, gołego.- Uradowany nie wiadomo, z czego Łysy, czekał na reakcję.- Tym razem gołego chłopa wypatrzył Myszka- dodał, by mieć pewność, że dobrze zrozumieli jego słowa.
-Co?- Spytali niemal równocześnie.
-Siedzi, goły chłop na piasku, o tam- Machnął ręką przed siebie, wskazując kierunek.
To, że ona miała od początku tej eskapady humory, że się wściekała, była poirytowana, nieziemsko zmęczona może było normalne, była kobietą, choć wiedziała, że to bez znaczenia. Istotny był brak jej doświadczenia, tego, że ostatnio przywykła do wygodnego łóżka, czystych ciuchów i balii z wodą. Owszem dużo czasu spędzała w siodle, podróżowała po całym kontynencie, by pilnować swych interesów, ale nigdy nie były to tak ekstremalne wyprawy. Przeceniła swe siły i wytrzymałość, a ponadto nie dawała jej spokoju myśl, że dała się wmanewrować w coś paskudnego, złego. I jeszcze ten cień, co ją namaścił na tej cholernej pustyni swym przerażającym złem, zostawił niewidoczny cierń w jej sercu. Ciężko się jej było przyznać przed samą sobą, że jest panicznie, wręcz do odrętwienia przerażona, że gdzieś tam w głowie słyszy głos wołający, by zawróciła póki czas, póki cokolwiek jeszcze zależy od niej. Próbowała wypatrzeć, cokolwiek na pustyni, ale niczego nie dostrzegła. To, że ona była amatorką to niedogodność, ale jeśli jej najlepsi ludzie, profesjonaliści widzą golasów na pustyni, to mogło oznaczać jedno, tragedię.
-Może to fatamorgana? –Spytał blondas, zapominając, że dopiero, co został ostrzeżony, by nie podważać umiejętności Myszki.
Łysy nie odpowiedział, zwyczajnie odjechał, chichocząc jakby właśnie opowiedział im najlepszy kawał świata.
Przez dwie godziny nie zważając na oślepiającą zasłonę promieni słońca próbowała wypatrzyć, to, co zauważył Myszka. Bezskutecznie. Potem zamigotała jej czarna kropka i nie wiedziała, czy pot płynący po plecach to z powodu ukropu, czy strachu. Nic nie powiedziała bardziej, dlatego, ze nie miała ochoty na jałową dyskusję niż na to, że bolesny skurcz miażdżył jej krtań.
Podjechała do swych ludzi, którzy zatrzymali się tworząc półkole, trzymając w pogotowiu broń. Mężczyzna siedział tyłem, nawet nie drgnął, tak jakby nie zdawał sobie sprawy z ukropu lejącego się z nieba i ich obecności, albo jakby był martwy, ale nie był martwy, tego akurat była pewna. Wielki, piękny, wytatuowany na plecach wilk, przyglądał się jej, przewiercał na wylot, poznając myśli i marzenia. Może to tylko złudzenie, ale w tym momencie dałaby sobie rękę uciąć, że oczy wilka są żywe. Nagle mężczyzna podniósł umięśnioną rękę, na której wił się niczym żywy, wytatuowany wąż.
-Możecie wejść- Jego głos zabrzmiał niczym szelest liści, poruszonych przez wiatr.
-Gdzie?- Wyrwało się jej automatycznie i poczuła się głupio, gdy Łysy z spojrzał na nią z naganą. To on tu odpowiadał za bezpieczeństwo, nie powinna ryzykować.
-Do świętego kręgu- zaszumiał w odpowiedzi obcy.
Poczuła, że jest bezpieczna i może zaufać, jeśli nie mężczyźnie, to wilkowi na jego plecach, Sylwester jakby wyczuł jej myśli i uklęknął tak, by mogła wygodnie zeskoczyć z jego grzbietu.
-Nie widzę, żadnego kręgu- zbliżyła się do mężczyzny, wiedząc, że jej ludzie ciągle są spięci, gotowi do walki.
-Pod piaskiem, ale nadal tu jest. To bardziej kwestia umysłu niż materialnej obecności- Wstał
Był wysoki, umięśniony niczym młody bóg, usłyszała gniewne westchnienia swoich ludzi, żaden z towarzyszących jej mężczyzn nie mógł się pochwalić tak idealnie zbudowanym ciałem. Na klatce piersiowej miał wytatuowaną sowę, trzymającą w dziobie gałązkę jemioły. Nie był całkiem goły, biodra osłaniały mu białe spodenki sięgające połowy ud.
-Co tu robisz?- Spytała zaciekawiona, ciesząc się, że nikt nie widzi, jakie piorunujące wrażenie na niej zrobił nieznajomy.
-Czekam aż wyrośnie święty gaj.- Zaszeleścił łagodnie.
-Tutaj?- Piękny, ale wariat, pomyślała rozczarowana.
-Jeśli ten świat ma przetrwać, to tutaj musi zakorzenić się święty gaj- tłumaczył a ona poczuła jakby delikatny zefirek popieścił jej spaloną, rozgrzaną twarz.
-To pustynia- zaprotestowała- Nic tu nie wyrośnie a nawet, jeśli trwało by to wieki.
-No właśnie cóż znaczy życie jednego człowieka, w obliczu zagłady milionów? Dobrowolne, świadome poświęcenie to najlepszy grunt, na nim można siać nadzieje na przetrwanie. Jestem tylko sługą. Dawno temu zmęczyły mnie jedwabie, intrygi i pogoń za błyskotkami teraz służę większemu celowi, teraz pochyliłem się nad ludźmi- Zaszeleścił tak, że poczuła, że wszystkie jej troski i strach zatruwający duszę nie mają żadnego znaczenia.
-To Druid- szepnął zaskoczony Łysy, chowając broń.

wtorek, 23 stycznia 2018

Nimfa. Strona 4





     

W środku śmierdziało starym kurzem, stęchlizną i myszami. Może nawet grzybem nie była pewna i tak się dziwiła, że cokolwiek czuje po tym smrodzie, jaki panował na zewnątrz. Prawdę mówiąc to po dawce takiego wątpliwego aromatu, powinna stracić na jakiś czas powonienie, na dłuższy czas. Kichnęła raz, a potem drugi i trzeci. Stanowczo to nie było dobre miejsce do mieszkania, rozchoruje się tutaj, złapie jakieś paskudztwo albo jeszcze gorzej zjedzą ją myszy. Ze złością pomyślała, że jest głupia, czego oczekiwała, czerwonego dywanu i złotych klamek? Przecież widziała, że ten dom to rudera i ledwo trzyma się w jednym kawałku. Ludzie mieszkają na dworcach, czy w kanałach, więc może ona zdoła znaleźć tu kawałek suchej podłogi i ściany chroniącej przed deszczem i zimnem, taki akurat by móc się wyspać. Jutro pomyśli, co dalej.
Schody, po których wchodziły na piętro, sprawiały wrażenie tak kruchych, że bała się postawić na nich stopę z obawy, że deski popękają pod jej ciężarem. Wystarczyło, że lekko oparła stopę a już uginały się, trzeszcząc niemiłosiernie, poręcz też nie wyglądała na stabilną w razie upadku nie było się, czego złapać. I pomyśleć, że z własnej nieprzymuszonej woli zgodziła się na ten taniec nad przepaścią, chyba zupełnie zwariowała. Pomimo obaw udało się jej dotrzeć na piętro w jednym kawałku, deski wytrzymały. Korytarz na piętrze był ciemny, depresyjnie bury, stęchlizna wisiała w powietrzu niczym warstwa starych firanek. Tak gęstych i twardych, że można było w nią wbić siekierę. Znowu łzawiły jej oczy, a z nosa pociekł katar. Staruszka memłając następnego wyciągniętego z kieszeni dresów cukierka, otworzyła jedne z wielu drzwi po lewej stronie korytarza.
Pokój ni jak nie pasował do reszty domu, biała drewniana podłoga lśniła czystością, a na dodatek ozdabiał ją puszysty, piękny, srebrzysto mieniący się dywan. Ściany wytapetowane szarą przypominającą płótno tapetą tylko gdzieniegdzie ozdobione były fikuśnym fioletowym kwiatkiem. Biała, trzydrzwiowa, drewniana szafa, biblioteczka i komoda urzekały prostym niewymuszonym wdziękiem, a nad szerokim łóżkiem wisiał śnieżnobiały baldachim. Taki pokój to marzenie każdej romantycznej nastolatki. I do tego wielka przeszklona weranda z bujanym fotelem. Żyć nie umierać. Tego się nie spodziewała, taki pokój nie miał prawda funkcjonować w tej ruinie. Tu nic nie było normalne, nic do siebie nie pasowało. Gdzie ona się znalazła? A może babcia tak dużo paliła, że ona od samych oparów jest naćpana?
-Tu ma kilka książek tak żeby się nie nudziło.
Przejechała wzrokiem po grzbietach książek zgromadzonych w biblioteczce, z tego, co zdążyła się zorientować to było tu dużo historycznych pozycji, nie mało fantazji i trochę poezji. Coś w sam raz dla niej. Sama lepiej by nie skomponowała zawartości półek, a pomyśleć, że przed chwilą kawałek suchej podłogi wydawał się być szczytem marzeń.
-Łazienka jest tu.
Dziwne, ale chwilę wcześniej, wcale nie zauważyła tych drzwi. Zupełnie tak jakby jeszcze przed chwilą ich tu nie było. Może naprawdę ich nie było? Czy to możliwe, by nagle pojawiały się drzwi do łazienki? Ten dom był dziwny, nieprzewidywalny, a być może nawet niebezpieczny
-Nie ma wanny, musi to jakoś przeżyć, może gdybym przypuszczała..- Staruszka podrapała się po berecie.
-Nie ma sprawy, prysznic jest w porządku.- Owszem lubiła gorące kąpiele z solą i olejkami aromatycznymi, ale spokojnie mogła się bez nich obejść. Są to dobrze, nie ma ich, to nie koniec świata. Znajdzie inny sposób by się zrelaksować, czy uspokoić nerwy. Nie podzielała obsesji matki na punkcie wody.
-Wyrodek. Normalnie wyrodek.- Staruszka przyglądała się jej z niedowierzaniem trochę tak jakby gapiła się na wyjątkowo rzadki okaz dzikiego, dawno wymarłego zwierza.
Nieprzyjemna pewność, że guzowata kobieta jest niespełna rozumu, a to, co wcześniej brała za ekstrawagancję, artystyczną pozę było tylko zwykłym objawem szaleństwa, trochę przerażała. Nie miała zielonego pojęcia jak należy zachowywać się w towarzystwie wariatów, ciągle przytakiwać? Uciekać? Obiecała sobie, że w żadnym wypadku nie rozzłości gospodyni. Tak na wszelki wypadek. Lepiej nie ryzykować szczególnie, że kobieta w berecie miała niezłą krzepę i rozeznanie w terenie.
-Kolacja za dwie godziny ma być gotowa, przyjdę po nią.
-Dobrze- Zgodziła się z przyzwyczajenia i tylko, dlatego, że właśnie obiecała sobie, że nie rozzłościć staruszki. Myśl, że będzie musiała jeść w pomieszczeniu gdzie panuje brud i śmierdzi zdechłymi myszami nie nastrajała jej optymistycznie. Przez ułamek sekundy oczami wyobraźni zobaczyła zarośnięty pleśnią garnek, pełen zdechłych much i robali, z którego to staruszka wyciąga dla niej porcję na talerz, przypominający świńskie koryto. Szczypiąc się mocno w udo przegnała tę przerażającą wizję. Zrobiło się jej niedobrze, miała ochotę zwymiotować, najpierw ten straszny wnikający w każda komórkę ciała smród, a teraz wizja jedzenia pomyj, to za dużo jak na nią. Kilka dni diety, czy nawet ścisłej głodówki na pewno jej nie zaszkodzi, taką miała w każdym razie nadzieję. Musi coś wymyślić, przecież prócz dachu nad głową otrzymała też czas, który może spożytkować na stworzenie planu b. Musi tylko jakoś przetrwać. Taka okazja może się więcej nie powtórzyć, ba na pewno się nie powtórzy, matka o to zadba.
-AAA. Sama nie wychodzi z pokoju, przynajmniej do czasu aż się dom przyzwyczai.- Oznajmiła na odchodnym staruszka głosem zbyt poważnym, by zignorować jej słowa, przy okazji głośno trzaskając białymi zbyt dobrze wyglądającymi jak na takie traktowanie drzwiami. Chyba dla podkreślenia wagi swych słów, trzaskanie drzwiami zamiast wykrzyknika.

sobota, 20 stycznia 2018

Nimfa. Strona 3






W plecaku jak na zawołanie rozdzwonił się telefon komórkowy, zapomniała go wyłączyć. Czas działał na jej niekorzyść, matka zdążyła się już zorientować, że uciekła i teraz dzwoni żeby postawić ją do pionu. A ta głupia baba w durnym berecie mówi, że nie jej sprawa gdzie wyjechał ojciec. Najchętniej przyłożyłaby tej wariatce plecakiem, w którym rozdzwonił się telefon, z całej siły tak żeby zabolało, niestety brzydziła się przemocą.
-Uciekła będzie konsekwentna. Ta cholera nie daruje. Nie zawraca w połowie drogi, to głupie.
Tyle to ona sama wiedziała, tylko łatwo się mówi, gorzej wykonać. Miała siedemnaście lat i pierwszy raz wyrwała się z pod klosza. Zaszczuta, tresowana myszka, która tańczy tak jak zagra jej matka. Wolna wola to było coś, o czym marzyła, tak marzyć jej wolno, jeśli tylko nie mówiła o swoich marzeniach na głos. To znaczy mogła zanim uciekła, teraz to pewnie straci nawet to. Chyba, że wybierze życie w jakimś pustostanie z ćpunami i prostytutkami, stanie się taka jak oni, wtopi się w otoczenie. Tylko taki miała wybór.
-Jak?- Jeśli babsztyl w berecie jest taki mądry i wszechwiedzący to niech powie, jak powstrzymać szalejącą burzę gołymi rękami, jak to zrobić i przeżyć? Ona sama nie miała pojęcia. Bała się, tak cholernie się bała, że z tego strachu zdrętwiały jej kolana. Telefon dzwonił, matka była daleko a jej trzęsły się ręce, serce waliło jak dzwon, nie mogła oddychać, nie mogła nawet myśleć.
-Normalnie a jak inaczej? – Sięgnęła po następnego cukierka, choć prawdę mówiąc bardziej do niej i tego kolorowego beretu pasowałby skręt- I wyłączy telefon oszaleć można, warczy to i warczy.
Z tym akurat mogła się zgodzić, więc posłusznie drżącymi dłońmi, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, nacisnęła czerwoną słuchawkę.
-Nie podobna do matki- stwierdziła staruszka głośno mlaskając, co akurat mijało się z prawdą wyglądały niemal identycznie. Była wierną kopią matki z tym, że młodszą. Lustrzane odbicie, prawdę mówiąc gdyby miała wybór wolałaby by być brzydka jak noc, podobieństwo do matki traktowała jak przekleństwo, obelgę. Była klonem swojego tresera, oprawcy.
-Nie mówię o facjacie- uściśliła -jeśli chce to może u mnie poczekać na ojca.- Zaproponowała.
Po wzbudzającym panikę ataku własnego telefonu i gdy serce wróciło do normalnego rytmu, uzmysłowiła sobie, że jest tu zbyt cicho. To było przecież miasto, może nie centrum, ale też nie peryferie. Zupełnie niedaleko leciała linia tramwajowa i zatłoczona dwupasmówka. Brak miejskich odgłosów nie był naturalny jedyne, co tu było słychać to śpiew ptaków i świerszcze w trawie. Nawet na wsi było głośniej. Propozycja staruszki, na którą przestała już liczyć, ucieszyła ją, pomimo, że oznaczało to noclegi z zrujnowanym, nadającym się tylko do rozbiórki domu. To i tak lepsze niż ulica i nieobliczalne ćpuny. Lepsze to niż luksusy z matką, nawet, jeśli będzie musiała spać uzbrojona.
Minęła furtkę, a wtedy bez uprzedzenia uderzyła w nią ściana lodowatego wiatru, to było jak bolesne zderzenie z taflą lodu. Nie spodziewała się takiego ataku, szczypała ją podrażniona skóra twarzy, nie mogła złapać oddechu, zaskoczona impetem prawie straciła równowagę. Niewidoczna, przetykana agresją siła boleśnie szarpiąc, rozwiewała włosy na wszystkie strony, próbowała przewrócić na szczęście nie trwało to długo. W tym samym czasie na krzakach koło płotu nie drgnął nawet listek, tak jakby wściekły wiatr skoncentrował się tylko na niej, na obcej. Nie miała czasu na rozmyślania i sprawdzenie, czy przypadkiem nie zamontowano tu dmuchawy, skutecznie odstraszającej intruzów. Już widziała miny dzieciaków, które sforsowały furtkę, by spłatać psikusa staruszce i to jak przerażone szybko uciekają. Sama uciekać nie zamierzała, nie miała, dokąd. Podążyła za szurającą zbyt dużymi, rozdeptanymi, filcowymi kapciami niziutką staruszką, wolała trzymać się blisko żeby tamta nie daj boże się nie rozmyśliła i nie wycofała z propozycji. Intensywna woń rozgrzebanego kompostownika sprawiła, że żołądek fiknął koziołka, i to nie jeden raz. Atak smrodu był niemal tak samo skuteczny jak lodowy podmuch, załzawiły jej oczy a śluzówka w nosie i ustach niemal natychmiast wyschła boleśnie. Smród był zabójczy. I choć wydawało się, że dom od furtki dzieli tylko kilka kroków, to dojście do drzwi zajęło im dokładnie dziesięć minut. Wcale nie, dlatego, że się ociągały, czy kontemplowały krajobraz, czy nie daj boże zapach. Malutka staruszka w berecie tak żwawo szurała kapiuchami, że musiała biec by za nią nadążyć. Coś tu było nie tak z perspektywą. Przy drzwiach wejściowych depcząc płaty zielonej farby dyszała jak lokomotywa, owszem nie miała kondycji, sport nigdy jej nie pociągał, ale zmęczenie, które odczuwała nie było adekwatne do wysiłku, jaki włożyła w ten marszobieg. Nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć, ani nawet logicznie sformułować pytania. Podejrzewała, że staruszka, na której pokonanie dystansu, który ją tak wykończył, nie zrobił żadnego wrażenia, bez problemu wskazałaby przyczynę jej zadyszki i zmęczenia.

czwartek, 18 stycznia 2018

Nimfa. Strona 2.






-Szukam ojca- Policzki ze zdenerwowania i zażenowania piekły ją żywym ogniem, miała ochotę uciec. Nie uśmiechało jej się udowadnianie, że nie jest wielbłądem lub naciągaczką jedną z tych, co działają metodą na wnuczka. W tej chwili nie chciała wiedzieć, kim jest ta pokręcona staruszka. Po głowie kołatała się jej myśl, że czasem lepiej się wycofać, nie zadawać pytań, bo odpowiedzi mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Wystarczająco już dostała w tyłek.
-Ta cholera cię przysłała? Czego chce pytam?
Domyśliła się, że mówi o nikim innym jak o jej ukochanej matce, pięknej, śmiertelnie jadowitej pijawki. Tu też się na niej poznali, to nie dziwota, że córkę witano z takim chłodem i dystansem. W tej chwili całkiem się pogubiła z własnymi pragnieniami i założeniami, nie potrafiła jasno sprecyzować, czego tak właściwie oczekiwała, co chciała odnaleźć na ulicy Tajemniczej. Najgorsze w całym tym zamieszaniu było to, że niemal natychmiast zrozumiała, że nie da rady się wycofać, odwrócić na pięcie i uciec, dopóki nie zaspokoi ciekawości staruszki w jamajskim berecie. Nie ucieknie z tej cholernej ulicy.
-Mama nie wie, że tu jestem. Uciekłam z domu.- Nie potrafiła skłamać, czy uniknąć odpowiedzi. Nie potrafiła też bezczelnie się odszczeknąć, choć zdenerwowana i zawiedziona miała na to ochotę. Pokręcona wariatka w berecie i ponaciąganych dresach miała ją w garści. Może właśnie przez tą wredną wariatkę nie znała ojca?
Staruszka podrapała się po berecie, ze świstem wciągnęła powietrze, jeszcze raz podrapała się po berecie, wyglądała na całkowicie zaskoczoną odpowiedzią dziewczyny. Wyciągnęła z kieszeni obrzydliwych dresów jeszcze jednego cukierka i rozgryzła aż strzeliło.
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się czy niemłoda guzowata kobieta ma jeszcze własne zęby, czy może znęca się nad landrynkami z siłą wodospadu, protezą.
-Żartuje?
-Niby, dlaczego? Moje życie jest tak pokręcone, że dla przyjemności chodzę po obcych zrujnowanych domach i się wygłupiam? Umartwiam się dla zabawy? To aż tak dziwne, że chciałam poznać własnego ojca?- Wykrzyczała te słowa nie mogąc nad sobą dłużej panować. Było jej już wszystko jedno. Nie miała nic do stracenia, bo żeby stracić najpierw trzeba coś mieć. Dresiara w berecie może i była niezwykła, ale nie wzbudzała w niej panicznego strachu raczej zaciekawienie i rozdrażnienie, jeśli już kogoś się bała to własnej matki. Staruszka z jakiegoś powodu była do niej źle nastawiona i nie miała ochoty pomóc, więc nie miała też prawa się z niej naśmiewać, czy dokuczać.
-Tak- staruszka reagując na wybuch gniewu dziewczyny zdecydowała się podejść do furtki i ją otworzyć- Jest ona najbardziej zaskakująca rzeczą, jaka się przytrafia mi, dziś.
Jak można konstruktywnie dyskutować z kimś tak pokręconym? Nie wiedziała. Nigdy wcześniej nie spotkała takiego oryginału. Kim tak naprawdę była ta nietypowa babcia? Artystką na haju? Dlaczego tak dziwnie mówiła? Nikt nie wspomniał jej, że istnieje coś takiego jak gramatyka? Wyglądała na osobę niespełna rozumu. Czy to dom wariatów? Głupie pytanie, mieszkając w takich ruinach nie można być zupełnie normalnym.
-Chcesz cukierka?- To była zupełnie nieoczekiwana propozycja.
-Nie- Nie mała ochoty na landrynki po pierwsze były zbyt słodkie, a po drugie psuły się od nich zęby. Jedyne, czego pragnęła to dowiedzieć się, czy jest tu ten mężczyzna, które całe lata płacił na nią alimenty. Tylko po to tu przyszła.
-Szkoda, mizernie wygląda.- Staruszka już na nią nie warczała, ale w jej głosie nie zabrzmiała sympatia, czy jakaś inna ciepła nutka.
-Czy jest tu mój ojciec? –Spytała, a jej wiara w pozytywne zakończenie tej przygody sfrunęła na podłogę wraz z zieloną farbą z drzwi.
-Wyjechał. – I nim zdołała zadać następne pytanie staruszka dodała- Na długo, na bardzo długo. Wróci a może nie.
-Można wiedzieć gdzie? –Poczuła się tak jakby staruszka walnęła jej młotem między oczy.
-Nie można. Nie twoja sprawa.

środa, 17 stycznia 2018

Nimfa. Strona 1.






Stała przed metalowym, gęsto nakrapianym rdzawymi wrzodami płotem. Rachityczny żywopłot bezlistnymi za to obficie nabijanymi brunatnymi kolcami, gałązkami przedzierał się tu i ówdzie pomiędzy prętami. Dom w głębi ogrodu jak żywo przypominał te z amerykańskich filmów o Halloween, czy rodzinie Adamsów. Bury, dwupiętrowy budynek z wysokimi suterynami wyglądał na opuszczony i to wiele lat temu. Liszaje grzyba i płaty odpadającego tynku nie dodawały mu uroku. Kilka starych, drewnianych okien miało powybijane szybki a wszystkim bez wyjątku należało się malowanie. Dach wyglądał gorzej niż reszta domu, całe rzędy obluzowanych, popękanych dachówek zjechały na trawnik, odsłaniając popękaną papę a nawet dziurę wielkości metalowej miednicy na pranie. Miała nieprzyjemne wrażenie, że zagubiła się na starym, nawiedzonym cmentarzysku. Westchnęła zrezygnowana, jeszcze raz spojrzała na niebieską tabliczkę, nierówno i byle jak przymocowaną zardzewiałym drutem do płotu. Tajemnicza 1. Ten sam adres, co na przelewie, co do tego nie miała żadnych, najmniejszych wątpliwości. Zapamiętała go dokładnie, każdą literkę miała trwale wypaloną w pamięci, był dla niej ważny, nie było mowy o pomyłce.

Miała sporo trudności z odnalezieniem tego domu, nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ulica Tajemnicza, nawet zagadnięty kilka domów wcześniej listonosz. Nazwa zobowiązywała. Nie zaznaczono jej też na żadnym z przeglądanych przez nią wcześniej planów miasta. Teraz stojąc tu przed tym zaniedbanym, zniszczonym płotem wcale się nie temu nie dziwiła. To był jakiś pieprzony koniec świata.
Przeszła a raczej prawie przebiegła, tknięta silnym i niespodziewanym przeczuciem ulicą Spokojną, mijając rzędy zadbanych, wypieszczonych domków jednorodzinnych, gdy nagle asfaltowa tafla gwałtownie skręciła w lewo i utonęła w zbyt obfitej, zaskakująco dzikiej jak na miasto zieleni drzew. Spokojna zanurzając się w soczystą zieleń niespodziewanie przeistoczyła się w Tajemniczą, która to zaczynała i kończyła się na numerze 1. To, że udało jej się tu trafić to prawdziwy cud. Z tym, że w tym momencie miała poważne wątpliwości, czy aby należało się z tego cieszyć. Jajko niespodzianka ze spleśniałą czekoladką w środku. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. To, na co patrzyła to była prawdziwa katastrofa, niefart jak rzadko, ruina, zgliszcza na tym nie da się budować przyszłości. Stała jak kołek, przygłup, bo właśnie teraz u celu, którym okazała się ruina kiedyś pięknego domu, zabrakło jej odwagi by wyciągnąć palec i nacisnąć czarny, błyszczący jak oko kruka przycisk dzwonka, nietypowo umieszczonego na furtce. Czas uciekał, a ona czekała na znak, podpowiedź niebios, na cokolwiek, co pchnie ją we właściwą stronę. Nie była małym dzieckiem już się nie łudziła, nie oczekiwała niczego dobrego od życia i od swojego ojca. Ojca, którego całym i jedynym wkładem w jej życie było to, że ją spłodził i na tym skończyło się jego zainteresowanie córką. To był zupełnie obcy człowiek taki, którego obojętnie mija się na ulicy, biologia nie miała znaczenia, była przereklamowana. Ona sama była wściekła na siebie za pomysł żeby go odnaleźć i na niego, że ją znowu zawiódł. Gorzki smak porażki wypełniał usta, piekł gdzieś w okolicy serca, zacisnęła mocno powieki nie chciała się rozpłakać. Dłonie same ścisnęły się w pięści, paznokcie boleśnie wbiły się skórę, jeszcze jej nie przebiły, ale wystarczy chwila a po skórze popłynie krew.
Naiwna smarkula, tak właśnie o sobie teraz myślała, idiotka, co to łudziła się, że ma dość siły i sprytu, by odmienić swoje życie. Wydawało jej się, że jest wystarczająco zdesperowana, by odciąć pępowinę, uwolnić się od zaborczej, toksycznej matki. Jeszcze kilka godzin wcześniej miała pewność, że musi uciec za wszelka cenę, im wcześniej tym lepiej. Na ulicy Tajemniczej miała nadzieję odnaleźć nigdy niewidzianego ojca, bezimiennego, tajemniczego dawcę plemników. To, co zobaczyła nie rokowało dobrze, przeklinała fatum, które wisiało nad nią od urodzenia. Nie było planu b, uciekając z domu naiwnie jak przedszkolak, smarkacz bez wyobraźni wierzyła, że wszystko się dobrze ułoży, samo. Nic się nie ułoży, to nie ta bajka. Z podkulonym ogonem będzie musiała wrócić do domu, do swojego więzienia i zabijającej powoli bezsilności. Przed matką nie ma ucieczki, nie była córką tylko własnością, ładnym, pasującym do wnętrz przedmiotem, który przestawia się według swego widzimisię, nie wolno było jej myśleć, marzyć ani podejmować decyzji. Matka, gdy tylko się zorientuje, że uciekła, spuści ze smyczy swe ogary, zapatrzonych w nią bogatych, ustosunkowanych kochanków. Znajdzie ją nawet, jeśli musiałaby przetrząsnąć cały kraj, sprawdzić po kolei każdy dom, podnieść każdy nawet największy kamień, dlatego to ojciec wydawał się być dla niej ostatnią szansą ratunku.

Zupełnie niespodziewanie, przerywając jej niewesołe rozmyślania, niemiłosiernie skrzypiąc otworzyły się wielkie, obłażące z zielonej farby drzwi. Ze środka wychyliła głowę, spojrzała na furtkę a potem wyszła na zewnątrz malutka staruszka, jakaś taka zasupłana jakby składała się z byle jak poskładanych guzów. Drzwi zamykając się, huknęły za plecami staruszki z taką siłą, że niebezpiecznie zadrżała cała frontowa ściana. Kobieta zbagatelizowała huk i drzwi, z których płatami odpadała zielona farba ukazując szaroburą, starszą warstwę. Na głowie kobieta miała wielki, kolorowy beret z, pod którego wystawał całkiem pokaźny pęk dredów.
-Czego?- Warknęła przez zaciśnięte zęby, przyglądając się badawczo dziewczynie, stojącej za furtką.
-Jestem- otrząsnęła się z szoku spowodowanego tym niespodziewanym pojawieniem się staruszki. Chciała się przedstawić, wytłumaczyć, kim jest i czego tu szuka, ale nie było jej dane.
-Wiem, kim jest i to lepiej niż ona sama. – Staruszka wyjęła z kieszeni porozciąganych, workowatych dresów cukierka.
Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć, w żadnym ze scenariuszy nie przewidziała takiego rozwoju wypadków, więc stała i rozmyślała jak się wyplątać z tej absurdalnej sytuacji. To nie tak miało wyglądać. I dlaczego ta supełkowa babcia w śmiesznym, kolorowym berecie, przypominającym te z Jamajki, wiedziała, kim ona jest? Skąd ta agresja względem jej osoby? Zrobiła jej coś, była arogancka, czy przeszkodziła w paleniu trawki?
-Czego?- Warknęła jeszcze raz staruszka rozgryzając landrynka.

sobota, 13 stycznia 2018

21.Myszka.Strona zapłacona przez rodzinę Wehowski.






-Od, kogo wygrałaś tego wielbłąda? –Nieoczekiwanie zmienił temat Dijkstrek.
-Nie wiem, moi ludzie z kimś grali to się dosiadłam, bliższych znajomości nie zawierałam. Stawki nie były duże, a się nudziłam. Na dodatek siedzieli blisko kominka a padało, to była najlepsza miejscówka. Zresztą skąd miałam wiedzieć, że ten wielbłąd jest inny? Wygląda zupełnie normalnie, człowiek też wyglądał normalnie. Nawet nie zapamiętałam jego twarzy, zresztą dziwniejsze rzeczy wygrywałam w karty.
-Nie wyczuwam niczego odbiegającego od normy, tak jakby nie nosił w sobie żadnych tajemnic a jednak to nie jest zwyczajne zwierzę. Nie potrafię go rozgryźć, niczym się nie zdradza. –Dijkstrek zamyślił się.
-Zwyczajnie ma charakter, przecież zwierzą tak jak ludzie różnią się między sobą- Lubiła tego wielbłąda, ale nie uważała, że kryje się w jego zachowaniu jakaś tajemnica, to był po prostu wielbłądzi świr i tyle.
-Zwyczajny a może wcale nie. Wiedział, kiedy trzeba zareagować, doskonale wybrał moment, może to instynkt a może coś więcej, sam nie wiem- Dziwne zachowanie Sylwestra nie dawało mu spokoju.
-Przypadek, psy też ratują ludzi a nie szuka się w nich od razu magii i czarów. Chyba, że jest coś, czego nie mówisz i powinnam się zacząć martwić? –I tak wiedziała, że ta dyskusja prowadzi donikąd. Najpierw wypuszcza przynętę a jak złapała temat, to teraz jak zwykle się wycofa, zamilknie.
-Kości zostały rzucone- Dijkstrek nie patrzył na nią tylko na łeb Sylwestra, który jak to wielbłąd nie interesował się rozmowami ludzi, a raczej jeźdźców, bo trudno uznać Dijkstreka za człowieka, choć na takiego wyglądał.
-Chyba karty, co Myszka?- Wtrącił się blondas, ewidentnie zwracając się do niej.
-Czy on powiedział do mnie Myszka?- Czuła jak podnosi się jej temperatura i ciśnienie, jak wzbiera wściekłość, ale zanim coś zrobi wolała się upewnić.
-Tak właśnie cię nazwał- Potwierdził Dijkstrek a oczy podejrzanie mu zalśniły, wyczuł, że za chwilę zacznie rozróbę, że nie daruje blondasowi tej Myszki.
Podjechała blisko tak, że był w zasięgu jej ręki. Jeśli tylko zechce zrzuci go z siodła. Spojrzała mu w oczy, tylko po to, by się upewnić, że on wiedział. Nie nazwał jej tak przypadkowo, zrobił to celowo z premedytacją. Wiedział, że tak zwracali się do niej ojciec i mąż w chwilach, gdy chcieli ją poniżyć, pokazać, że jest zwyczajnie głupia i nie ma nic do powiedzenia. Tak mówili, gdy chcieli pokazać jej miejsce w szeregu i podkreślić, ze nic nie znaczy.
-Myślisz, że cię nie sprawdziłem?- Spytał całkiem poważnie.
-Jeszcze raz się tak do mnie zwrócisz, to cię wykastruję- Powiedziała to spokojnie, ale w taki sposób, że wiedział, że nie jest to tylko groźba, ale pewnik.
Wrzasnął, zanim zdążyła postanowić, co z nim zrobić. Zdziwiona spojrzała jak łapie się za nogę.
-Ten bydlak mnie ugryzł- Wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-I bardzo dobrze.-W innych okolicznościach na myśl, że posiada obronnego wielbłąda parsknęłaby śmiechem, ale dziś była zbyt poruszona. Nie mogła go poturbować tego gościa, bo zaszkodzi to wyprawie. Musi znaleźć sposób, by pokazać mu, że nie będzie następnej szansy, jeśli znowu się tak zachowa.
-Myszka mówi, że coś przed nami jest- Krzyknął Łysy, przerywając jej rozmyślania o krwawej zemście. Chroniąc oczy dłonią, spojrzała przed siebie, ale widziała tylko drgające złoto-srebrne morze piachu, zlewające się z niebem.
-Myszka?- Zdziwił się, ale nikt nie raczył mu niczego tłumaczyć, podpał i musi mieć tego świadomość- Może to tylko pustynne zwidy, nic nie widzę- Blondas spróbował wypatrzeć coś, co zaniepokoiło Myszkę na horyzoncie, bez rezultatu.
-Jak Myszka mówi, że widzi, że 300 kilometrów dalej moja żona mnie zdradza. To nie zadaję pytań, tylko pędzę zabić drania. Bo jeśli Myszka coś widzi, to tak jest. I raczę przyjąć to do wiadomości, bo jest bardzo drażliwy, gdy ktoś podważa jego umiejętności.

piątek, 12 stycznia 2018

20.Bibi. Strona zapłacona przez rodzinę Wehowski.







-Aż się grzeszni i nierozumni ludzie opamiętają. Po kataklizmie, gdy tym orzechem wiewiórka o diamentowych zębach trzasnęła o oazę i gdy wkurzona bogini ukryła się we wnętrzu ziemi, ludzie całkiem zbłądzili, zdziczeli. Szybko stali się bardziej podobni do małp niż do pierwszych ludzi tych, co wyszli ze świętego orzecha i bez obecności złotej wiewiórki o diamentowych zębach zaczęli żyć jak dzikie zwierzęta. W swoim obłędzie i bez przewodnictwa łaskawej i mądrej bogini zapomnieli nawet mowy, to był długi okres ciemności, zdziczenia, który trwał, aż do momentu, gdy przez przypadek został odnaleziony okruch świętego orzecha. To był prawdziwy cud, szczodry dar od niebios. W ludzkich sercach wezbrała fala nadziei, że w końcu uda się odmienić los. Kapłani złotej wiewiórki o diamentowych zębach ponieśli dobrą nowinę do zdziczałych ludzi, nawet do tych na końcu świata, tych na pustyniach i tych, co żyli w nieprzebytych puszczach, opowiadając o cudzie obudzili ludzkość z letargu. Za sprawą cudu i kapłanów, którzy poszli świat nie bacząc na prześladowania i niebezpieczeństwo ludzie podnieśli się z kolan wyleźli z zatęchłych nor. Uwierzyli, że bogini wiewiórka kiedyś do nas powróci, naprawi ten świat i ziemia znowu będzie rajem.
-I ty pewnie jesteś potomkiem pierwszego kapłana?- Spytała ironicznie, chciała, żeby sam potwierdził, że jest wariatem. Swoją droga powinni ją uprzedzić, że wyrusza z nią na pustynię jakiś religijny świr. Nagle przeszedł jej po plecach pomimo ukropu lejącego się z nieba, zimny dreszcz i przerażona zadała sobie pytanie, a co jeśli ta cała pokręcona wyprawa wyruszyła tylko po jakiś odprysk świętego orzecha, albo jeszcze gorzej po mityczną wiewiórkę o diamentowych zębach? Stąd ta tajemnica? Dlatego nic jej nie mówili i dlaczego ona głupia z własnej woli zgodziła się jechać?
-Gdzie tam, kiedyś na trakcie, a kaca wtedy miałem gigantycznego, - uśmiechnął się do wspomnień- spotkałem takiego dziwaka w poszarganej pseudo złotej szacie, pięknie opowiadał, naprawdę, aż słuchać się chciało, choć łeb pękał a żołądek gwałtownie protestował. Tak mi się spodobała ta jego pokręcona historia, że zafundowałem temu oryginałowi kolację w karczmie, a po namyśle dorzuciłem jeszcze nocleg, a co mi tam, dobrze mieć wtyki u najwyższego kapłana wiewiórki o diamentowych zębach. Nie wiem, co się z nim potem stało, wstał wcześniej niż ja, nawet się nie pożegnał tylko poszedł w swoją stronę.
Naprawdę ulżyło jej, tak bardzo, że aż głośno westchnęła. Nie chciała mieć nic wspólnego z żadną sektą, szczególnie tu na pustyni, gdzie nie mogła trzasnąć drzwiami i wyjść zostawiając za sobą cały ten syf.
-Szczególnie, że podobno warto pracować na przychylność Bibi.- Dodał zadowolony- A kolacja i nocleg to naprawdę niezbyt wygórowana cena, za błogosławieństwa i obietnicę wygodnego kąta w lepszym świecie.
-Kogo?- Nie zrozumiała, spojrzała na Dijkstreka, ale on tylko wygiął delikatnie kąciki, niewysuszonych, niespękanych jak u reszty wyprawy ust, dając tym samym do zrozumienia, ze nie pojęcia, o czym mowa.
-Bogini wiewiórka o diamentowych zębach, czyli inaczej Bibi. Przecież to logiczne, że musi się jakoś nazywać
-Bibi?- Nie mogła w to uwierzyć.
-Co ci się nie podoba w tym imieniu?
- Spodziewałam się czegoś bardziej majestatycznego, wzbudzającego respekt. Słowa, które samo podcina cię w kolanach zmuszając do uklęknięcia i oddania hołdu. A nie Bibi, które sprawia, że parskasz śmiechem i myślisz o szmacianej lalce albo o piesku uszytym z gałganków.

wtorek, 9 stycznia 2018

19. Arachnofobia. Strona zapłacona przez rodzinę Wehowskich.






-Wszystko pięknie, ale co ma wspólnego wielka, puszysta, złota wiewiórka z kataklizmem?- Ta opowieść nie dość, że była niedorzeczna, to jeszcze niczego nie tłumaczyła.
-Wszystko, tylko jeszcze nie doszliśmy do końca tej historii.- Ucieszył się jej zainteresowaniem.
-A będzie dalej? -Jęknęła. –Czyli dowiemy się, dlaczego główny wielbiciel wiewiórki nagle stracił nią zainteresowanie?
-Oczywiście, do tego zmierzam. Więc, tak główny kapłan śpiąc w świętym orzechu tym, z którego wyszli pierwsi ludzie, odkrył tajemnicę wiewiórki. Dowiedział się mianowicie, że jego bogini, najdoskonalsza z istot na świecie cierpi na arachnofobie.
-Od orzecha się dowiedział?- Nie wytrzymała.
-Nie od pająka, co straszył z nudów złotą wiewiórkę o diamentowych zębach. To on opowiedział kapłanowi, że wiewiórka jest zwykłą uzurpatorką a to on pająk jest prawdziwym bogiem, czego dowodzi strach wiewiórki przed nim. Boi się go, bo to on jest potężniejszy, piękniejszy i zdolniejszy. Za sprawą podstępnego donosiciela stracił wiarę kapłan, bo zdał sobie sprawę, że prawdziwa bogini nie bałaby się byle pająka nawet, jeśli ten chodzi w złotych trzewikach i złotym kasku.
-I teraz stał się kapłanem pająka?- Wciągnęła się, zaczynało ją interesować jak skończy się ta cała historia.
-Ależ skąd, jednak pająkowi to nie przeszkadzało, bo myślał, że prędzej czy później przekabaci kapłana a on resztę ludzi. Zaplanowali ucieczkę, ale kapłan jak głupi uparł się z tą apostazją, że niby musi ją publicznie ogłosić. Wiewiórka o diamentowych zębach okazała łaskę, wybaczyła kapłanowi i ogłosiła, że to był test, że chcieli sprawdzić jak mocna jest wiara jej wyznawców i czy w chwili pokusy znajdzie się ktoś, kto się jej z własnej woli wyrzeknie. Kapłan jednak ugruntowany w braku swej wiary, nie wzruszył się łaską wiewiórki o diamentowych zębach, tylko uciekł tak jak to zaplanował z pająkiem w złotych trzewikach i kasku. A to już było ponad cierpliwość bogini wiewiórki, nie dość, że ją zdradził to jeszcze z jej największym wrogiem, na dodatek wzgardził jej przebaczeniem i tym, że dała mu drugą szansę. Tego nie mogła zostawić bez kary. Złapała, więc orzech i pierdz.. o przepraszam trzasnęła nim w oazę tę samą, w której ukrył się kapłan z pająkiem w złotych trzewikach i kasku, niszcząc wszystko aż do środka ziemi.
-No i po kapłanie, nie opłacało mu się zmieniać obiektu swoich uczuć.- Pomyślała, że ten, co wymyślił tę historię musiał nieźle pić.
-A i tu się mylisz. Pająk w złotym kasku i butach był przygotowany na wybuch złości wiewiórki o diamentowych zębach, uciekli na nici, którą miał zakotwiczoną w oceanie. Tę samą, która porusza wodę i sprawia, że powstają fale, gdy pająk oddycha. A jak ma problemy żołądkowe lub inne powstaje sztorm, albo tsunami.
-A w księdze, którą ostatnio czytałam pisało, że to zły księżyc odpowiada za falę, to by się zdziwił autor, gdyby się dowiedział, że jednak pająk.
-Księżyc, to oko ślimaka, który.
-Przestań, ślimaka już nie strawię, omiń go proszę. No chyba, że to już koniec.-Przerwała mu, ślimak mógłby ją dobić.
-Nie, jaki koniec? Tu gdzie spadł orzech, ziemia już nigdy nie wyda plonu, jest przeklęta do końca dni, a złota wiewiórka o diamentowych zębach nie mogła znieść grzechów i zdrady swoich wyznawców, więc ukryła się w środku ziemi tam, gdzie płonie ogień i czeka na właściwą porę
-Na, co ona czeka, piekąc się w tym środku ziemi? –Zaciekawił się Dijkstrek.

18.Apostazja. Za stronę zapłaciła rodzina Wehowski.







-Przejdzie, miałaś dziś dużo szczęścia.
-Nie wiem, czy miałam szczęście- Czuła, że jakaś mała plamka tej przerażającej czerni, została w jej kościach, skaziła ją na zawsze. Zło przyczajone na tej pustyni, wyciągnęło po nią swe łapy, niby się wycofało, odpuściło, ale pozostawiło kolec, by ją kiedyś odnaleźć. Nie wiedziała, czy drugi raz uda się jej uciec, pokonać, to, co odebrało jej wolę walki, zmiażdżyło, prawie pokonało. Ta ciemność była porażająca.
-Tak daleko nie powinno sięgnąć- Dijkstrek odwrócił głowę i spojrzał tam, gdzie został czarny piasek i przerażająca cisza.
-Co tu się stało, o jakim kataklizmie wspominałeś?- Zabrakło jej odwagi, by też się obejrzeć, upewnić, czy ciemność nie podąża ich tropem. Nie znalazła w sobie nawet tyle siły, by choćby spojrzeć.
-Co do kataklizmu- wtrącił się blondas, wkurzając ją, bo miała nadzieję, że Dijkstrek jej, coś powie, wytłumaczy- są różne teorie, co jedna to ciekawsza.
-Taka o schizofrenii, czy o pełzających kaktusach? –Warknęła, mając nadzieję, że strzeli focha, obrazi się i oddali, a ona będzie mogła spokojnie porozmawiać o prawdziwej naturze zła z kimś, kto orientuje się w temacie. Niestety jej nadzieje okazały się płonne, nie dał się tak łatwo spławić.
-Mi najbardziej podobała się opowieść o bogini, ogromnej, złotej wiewiórce z diamentowymi zębami, co to żyła w płomieniu, umiejscowionym głęboko w ziemi, pod pustynią.- Puścił do niej oko, ale zignorowała to
-Że, co?- Nigdy nie słyszała o wiewiórce, która była boginią.
-Ta wiewiórka miała orzech, a gdy go rozgryzła, wyskoczyli z niego pierwsi ludzie. I spodobali się jej ci pierwsi ludzie, bo rozczesali jej złotą kitę, która się skołtuniła i nie świeciła już tak jak powinna i dlatego dni na pustyni były mroczne i krótkie. I gdy ludzie zauważyli, że ogon wiewiórki sprawia, że jest jasno, wielbili ją, bo wiedzieli, że jest prawdziwą boginią. A ona zrozumiała, że ludzie są przydatni, dlatego rozgryzła nowy orzech, by na pustynię wyszli następni ludzie.
-To ci ludzie w tym płomieniu wychodzili z orzecha, czy na pustyni?- Opowieść o wiewiórce ją przerastała.
-Nie wiem, ale wkrótce ludzi było tak dużo, że wiewiórka rozesłała ich po świecie, by głosili o niej prawdę i nakłaniali wszystko, co żyje, by oddało jej hołd. Szczególnie upodobała sobie młodzieńca, co miał włosy tak złote jak jej ogon. Uczyniła go swym kapłanem i objawiła kilka ważnych prawd. Służył jej przez wiele lat i był surowym kapłanem. Potrafił rozpłatać człowieka na pół, tylko za to, że ktoś miał wątpliwości, czy wiewiórka jest boginią, albo, gdy nie dość gorliwie czesał jej ogon. Ona wynagradzała jego służbę i pozwalała spać w łupinie, z której wyszli pierwsi ludzie. I pewnego dnia, zamiast wielbić, jak co dnia mądrość wiewiórki, wykrzyczał, że jedyną drogą, jaką może iść jest apostazja. Krzyczał, że wyrzeka się wiewiórki i orzecha, z którego wyszedł pierwszy człowiek.
-A ta apostazja, to, co za czort?- Głupio się jej było przyznać, że nie wie, ale z doświadczenia wiedziała, że lepiej wcześniej się przyznać do niewiedzy, niż później wyjść na skończoną idiotkę.
-Wyrzekł się wiary w złotą wiewiórkę z diamentowymi zębami i święty orzech. Odrzucił prawa, które im narzuciła.- Wytłumaczył, nie pusząc się przy tym, że wie więcej od niej i nie wyśmiał jej ignorancji.
Spojrzała pytająco na Dijkstreka, ale on tylko wzruszył ramionami.
-Nie spotkałem wiewiórki z diamentowymi zębami, nic nie wiem o świętym orzechu. Ogólnie cała ta historia jest trochę naciągana.

niedziela, 7 stycznia 2018

17. Kataklizm. Strona zapłacona przez rodzinę Wehowski.






-Dość tego. Sylwester oddaj- uwielbiała tego wielbłąda, ale jak będzie trzeba strzeli go przez łeb, chyba wyczuł, że wystarczy tych wygłupów, bo machnął głową a potem wypuścił z zębów swój łup i zrobił minę niewiniątka- A ty- zwróciła się do łysego- zapomnij o obcinaniu głów, kastrację mogę przemyśleć, ale dopiero po powrocie.
-Ale-czerwony na twarzy Łysy chciał zaprotestować.
-Podobno wyraźnie zaznaczyłeś, że głowę odrąbiesz w wypadku, gdy ktoś będzie próbował zaglądać do środka, wielbłąd tylko się bez pozwolenia pobawił twoja własnością. Nie podjął próby rozwiązania enigmy, prawda?
-Niby tak-niechętnie zgodził się Łysy.
-Tak, więc głowa wielbłąda zostaje na swoim miejscu, a mu wyruszamy w drogę- zarządziła, by skończyć ten nieszczęsny temat.
-Mówiłem, żeby nie brać tego wielbłąda, bo będą z nim same kłopoty, nie chciałaś słuchać.- Wtrącił się Dijkstrek.
-Jeszcze słowo a powiem Łysemu, że to ty podrzuciłeś Sylwestrowi ten nieszczęsny worek z gaciami.- Zagroziła całkiem poważnie.
Wzruszył tylko ramionami, obydwoje wiedzieli, że Łysy ani nikt inny nie może go skrzywdzić. Nie bał się takich pogróżek, ale jej poprawiały humor. Przez następne godziny odkryła, że pustynia to jej największy, osobisty, znienawidzony wróg. Nie tylko atakowała, osłabiała jej ciało, ale też ducha, wolę życia. Wraz z wzrostem temperatury i każdym następnym kilometrem miała coraz więcej wątpliwości i wiary w powodzenie tej misji. Bolało ją wszystko, kręgosłup, podrażniona skóra na udach, spieczone usta, żołądek. Pękała jej głowa, a obraz przed nosem się rozmazywał, nie widziała już piasku, tylko mieniącą się taflę wody. Kilka razy zrobiło się jej słabo, zaczynała się obawiać, że jest najsłabszym ogniwem tej całej poronionej, schizofrenii. Momenty zwątpienia przeplatały się, z atakami wściekłości, nienawidziła ukropu, piasku, co boleśnie wrzynał się skórę i zgrzytał w zębach. Nienawidziła swojego życia, Dijkstreka i tego blondasa, co wyglądał na jeszcze bardziej zmarnowanego niż ona. Była akurat w fazie zwątpienia, gdy poczuła, że drętwieje jej lewa strona twarzy. Kolczasta kula zdawała się rozrywać gardło, a całe światło, które było w niej i wokół szybko wysysała jakaś złowieszcza siła. Wydawało się jej, że sparaliżowana strachem, niezdolna do żadnego ruchu tonie w śmierdzącym bulgocącym bagnie. Coś na wskroś złego próbowało ją wyrwać z tego świata, jak jakiś nikomu niepotrzebny, nieistotny chwast. Chciała wołać o pomoc, ale głos grzązł w kolczastej kuli osadzonej w jej wysuszonym, obolałym gardle. Próbowała walczyć, ale gdzieś tam w środku zdrętwiałego, niepracującego mózgu wiedziała, że nie ma żadnych szans i że przegrywa. I wtedy, gdy już pogodziła się z tym, że to koniec, że jej zwłoki pozostaną na pustyni, poczuła nowy rodzaj bólu. Lewa piszczel promieniała tępym bólem, udało się jej otworzyć oczy, by boleśnie się przekonać, że słońce nadal zalewa pustynię, parzącymi falami promieni. Chwilę trwało, by zrozumiała, co było źródłem bólu, dzięki, któremu wyrwała się ciemności tej, która już prawie nią zawładnęła. To Sylwester walił zębami o jej nogę.
-Było blisko.- Usłyszała dochodzący z boku głos, domyśliła się, że to Dijkstrek, bo twarze i sylwetki ludzi nadal były tylko rozmazanymi plamami.
-Co to było?- Nie musiała tłumaczyć, o co pyta, on doskonale wiedział.
-Bardzo dawno, tak dawno, że nikt już nie potrafi podać nawet przybliżonej daty, to miejsce nawiedził kataklizm. Tak straszny, że z powierzchni ziemi zniknęła oaza, a to miejsce pomimo upływu czasu pozostaje martwe. Spójrz na tę czarną plamę piasku i zauważ, że nie miesza się z tym normalnym, jasnym. To miejsce omijają nawet burze piaskowe i wiatr, oraz zwierzęta jakby natura bała się zarazić tą martwotą.
-Nie widzę- przyznała po cichu.
-Nic?
-Niewyraźnie plamy, a wcześniej wszystko było tak czarne jakby coś wyssało całe światło i ciepło z tego świata, to było przerażające i takie ostateczne. 

sobota, 6 stycznia 2018

16.Enigma. Strona zapłacona przez Magdę i Tomka.







-Co tam się dzieje?- Spytała zaniepokojona kłótnią swoich ludzi. Zbyt mało czasu minęło, by spadło morale w jej grupie. Jej ludzie to profesjonaliści, nie przekupki na targu z byle, czego nie zwykli robić afery, dlatego ta kłótnia źle wróżyła na przyszłość.
-Łysy się piekli, bo zaginęła mu enigma.- Wyjaśnił Żyleta, ale nie zamierzał na razie interweniować, spokojnie składał swój pled.
-Możesz jaśniej?- Wtrącił się Dijkstrek, który wyglądał jakby wyszedł dopiero z kąpieli a nie spędził noc na pustyni.
-Jaśniej, to może tak Łysemu majtki zaginęły.
-Odbiło wam, jakie majtki, jaka enigma? Już wam pustynia zaszkodziła? Jesteście pijani?- Zaniepokoiła się, alkohol może być problemem, szczególnie tu na pustyni, gdzie każdy błąd może oznaczać śmierć. Do tej pory myślała, że jej ludzie nie piją, gdy pracują. Wydawało się jej, że widmo niezapowiedzianych kontroli, w których się specjalizowała zminimalizowało ryzyko, widać dobrze się kryli, a teraz nie odpuścili nawet teraz, gdy była z nimi.
-Łysy zawsze ma przy sobie zapas czystych majtek, tak w każdym razie twierdzi. Nikt ich nie widział a każdemu, kto odważy zajrzeć się do torby obiecał obcięcie głowy i kastrowanie. Dokładnie w tej kolejności. Musze przyznać, że nikt nie odważył się sprawdzać, dlaczego zawartość tej torby jest tajemnicą, pewnie, dlatego, że Łysy zwykł dotrzymywać słowa. Tak na marginesie dodam, że nikt nigdy nie widział, by zmieniał bieliznę, mało tego chodzą plotki, że wcale jej nie nosi.
-A enigma?- Zainteresował się blondas, który do tej pory całą swą uwagę skupiał na masowaniu i drapaniu swego pośladka.
-To torba, co strzeże w swych trzewiach mroczną tajemnicę
-A jak wygląda ta cała enigma?
-W sumie to nawet nie torba, a taki stary, zniszczony, skórzany worek.
-Sylwester- wrzasnęła tknięta złym przeczuciem- Sylwester do nogi- wrzasnęła głośniej, bo chwile wcześniej widziała jak bryka po piasku, tuż za granicami ich prowizorycznego obozu.
Przybiegł a w żółtych zębach trzymał stary, zniszczony skórzany worek, tak jak się tego spodziewała. Odetchnęła z ulgą, istniało przecież ryzyko, że mógł już zakopać swój skarb w piasku, w końcu wierzył, że jest psem.
-Ten?- Spytała Żylety- Wyprawa pod kryptonimem schizofrenia mogła zakończyć się już drugiego dnia przez worek z majtkami, o przepraszam przez enigmę. To jakaś paranoja- Nie wytrzymała wybuchnęła śmiechem.
Wielbłąd w reakcji na jej śmiech zaczął podskakiwać, wzbudzając tumany piachu, niczym mała burza piaskowa, doskonale się bawił.
-Łysy przestań się drzeć, wielbłąd mamla twoje gacie.- Ryknął rozbawiony Żyleta w stronę kłócących się mężczyzn.
Łysy niczym pocisk przedarł się obóz i dopadł wielbłąda, niestety próba złapania worka spełza na niczym, Sylwester w ostatniej chwili odskoczył. Łysy przeklął paskudnie i jeszcze raz szybko niczym atakująca kobra skoczył w stronę worka uwięzionego w zębacz wielbłąda. Niestety i tym razem Sylwester zdążył odskoczyć, wzbudzając jeszcze większy tuman piachu. Łysy skakał biegał, przeklinając coraz brzydziej a wielbłąd był wniebowzięty, w końcu znalazł kogoś do zabawy.
-Dosyć- Ryknęła na całe gardło, zdając sobie sprawę, że to ta zabawa zmierza w niebezpiecznym kierunku. O dziwo posłuchali, zarówno wielbłąd jak i człowiek, w którego oczach lśniła chęć mordu.

piątek, 5 stycznia 2018

15. Siga-siga. Strona zapłacona przez Magdę i Tomka.






Jeszcze dwie godziny temu, było jej tak gorąco, że była niemal pewna, że zagotuje się jej krew i mózg, a teraz siedziała owinięta, grubą wełnianą derką i drżała z zimna. Miała wrażenie, że kręgosłup zamienił się jej w sopel lodu i promieniuje zimnem. Jeszcze chwila a z zimna mięśnie odkleją się od kości. Spodziewała się wielu trudności, ale nie tego zimna. Dijkstrek zdawał się nie zauważać chłodu, nawet nie przykrył się derką. Ludzie, których wybrała do ochrony, też radzili sobie całkiem dobrze ze spadkiem temperatury. Tylko ona i ten blondwłosy lowelas cierpieli.
-A ty gdzie?- Warknęła przez szczękające z zimna zęby, a Sylwester za jej plecami ryknął ostrzegawczo.
-Muszę na stronę- Wyglądał jakby dostał ataku pląsawicy.
-Ciemno jest, nikt nie będzie za tobą chodził na pustynie, pilnować, by cię coś nie zeżarło.- Nie zamierzała narażać ludzi tylko, dlatego, że tamten zapragnął chwili intymności. Chce ryzykować to na własny rachunek.
-Ale ja muszę- wystękał zawstydzony.
-No jak musisz- nie bardzo wiedziała, co mu powiedzieć. Zabronić, łazić po nocy mu nie mogła, a na ironię zabrakło sił.
Poszedł, a czerń bezksiężycowej nocy przyjęła go w ramiona wraz z wełnianym pledem i drogimi butami. Połknęła, by przeżuć i wypluć resztki na zimny piasek. Nie zdążyła się nawet zastanowić skąd takie głupie myśli, gdy ciszę rozdarł przeraźliwy wrzask. Przerażona skoczyła na proste nogi i zanim zdołała wydać rozkazy, jej człowiek wyłonił się ciemności, ciągnąć wrzeszczącego blondasa. Odetchnęła z ulgą o ile głupek histeryzował i wyglądał na obolałego, na ustach jej człowieka błąkał się ironiczny uśmieszek.
-Co się stało?- Spytała
-Wędrujący kaktus, wyjątkowo wredna i dorodna menda.- Żyleta uśmiechnął się wrednie. – Ale jak zwykł mawiać wędrowny poeta w naszej karczmie; siga, siga i tatuś wydłubie wszystkie, brzydkie igiełki z tego zgrabnego tyłeczka.
Blondyn zawył dziko, nie dziwiła się mu się wcale. Żyleta wyglądał niczym najbrzydszy w mieście, albo i w całym kraju zboczeniec i psychopata uwięziony w jednym ciele. Sama, choć go zatrudniła, bała się go, co najmniej z rok. Pilnowała, żeby nigdy nie zostać z nim sam na sam i żeby nigdy nie odwracać się do niego plecami. A potem dowiedziała się, że on ma żonę. Trudno jej było w to uwierzyć, a kiedyś wiedziona ciekawością pojechała do ich domu. Żyleta nie mógł wrócić na urodziny żony, więc posłał prezent przez umyślnego, przejęła przesyłkę, by ją osobiście doręczyć. Najpierw zaskoczyło ją domostwo, idylliczne wręcz bajkowe, zupełnie nie z tego świata a potem żona Żylety na widok, której, odjęło jej mowę. Kobieta, choć już niemłoda była piękna, szykowna. Nie pasowała do Żylety, w żaden sposób nie pasowała, ten dom do niego też nie pasował. Chwilę później przy pysznej szarlotce dowiedziała się, że żona Żylety dla miłości zrezygnowała z pokaźnego majątku i że to była najmądrzejsza decyzja w jej życiu. Sama oceniła Żyletę powierzchownie i do głowy jej nie przyszło, że mógłby być porządnym, dobrym człowiekiem, poczuła się jak głupek. Siedząc wygodnie w fotelu, słuchając o tym, że Żyleta przez te lata przywoził żonie, sieroty i biedne wdowy, by ta pomogła im stanąć na nogi, zrozumiała, że zatrudniła człowieka, któremu bez wahania powierzyłaby swe życie.
-Wyciąg to ze mnie, to pali niczym ogień.- Darł się blondas.
-Siga, siga młody, tatuś nie takie kolce z tyłków wyciągał- flegmatycznie stwierdził Żyleta
Pochylony przy ognisku nad gołym tyłkiem blondasa Żyleta wyglądał złowieszczo, w sumie gdyby go nie znała.., odepchnęła od siebie te myśli. Nie powinna mieć takich ohydnych skojarzeń, ale głowę, by sobie dała uciąć, że nie tylko ona o tym pomyślała.
-Pośpiesz się!- Prosił blondas.
-Siga, siga mój kochanieńki, nie chcemy, by się nam jakiś kolec ułamał. Zostałby w tedy w tym jędrnym tyłeczku i zaczął gnić. I jakbyś mój kochanieńki panny wyrywał na jeden pośladek? No jak?- Odwrócił głowę i puścił do niej oko.
Postanowiła, że za tę akcję, jeśli wrócą, Żyleta dostanie ekstra premię.

czwartek, 4 stycznia 2018

14.Schizofrenia. Strona zapłacona przez Tomka i Magdę.






Zbiórkę zarządziła pięć kilometrów za miastem przy roztaju dróg. Ściągnęła kilku ludzi z puszczy, potrafili przetrwać w ekstremalnych warunkach i nie tracili zimnej krwi w sytuacjach, gdy trzeba było improwizować, by przeżyć. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę, że pustynia nie była ich domeną. Nie miała jednak wyboru, nikt nie znał okolic, w które się wybierali, będą musieli wykorzystać to, co mają. A mieli naprawdę niewiele. Dijkstrek zdawał się być w wyśmienitym humorze, tak jakby wybierali się na zwykłą, bezpieczną wycieczkę. Ona zaś była chodzącą bombą, tysięczny raz sprawdzała w myślach, czy aby o czymś nie zapomniała, zamartwiała się, czy o wszystkim pomyślała. Każdy jej błąd może oznaczać śmierć, ciążyła jej ta świadomość, wydawało się jej, że z nerwów nie może złapać tchu.
-No to zaczynamy akcję o kryptonimie Schizofrenia- Dojechał, jako ostatni na wielbłądzie o piaskowym ubarwieniu, którego mu osobiście wybrała, a teraz szczerze żałowała, że jednak to nie jest Sylwester.
-Dwóch debili na raz, to za dużo jak dla mnie. Po chorobę się przebrałeś w to kolorowe prześcieradło? Trzeba było jeszcze twarz pastą z orzechów pociągnąć, żeby wiarygodności postaci nadać. –Jeśli go wcześniej nie trawiła, to teraz ją najzwyczajniej wkurzał, przebrał się jak jakiś głupek, kogo on chciał oszukać? –A ty nie rżyj, bo nie wyglądasz lepiej, możesz mi wytłumaczyć skąd wytrzasnąłeś te kretyńskie pantalony?- Zwróciła się Dijkstreka- Wyglądasz jak zdewociała, stara panna, co to ma obsesję, że cały świat dybie na jej cnotę. Tak, schizofrenia pasuje do nas jak ulał. Wszyscy jesteśmy wariatami. Tylko lekarza na pokładzie brak.
-Ona tak zawsze?- Podjechał do Dijkstreka i podał mu jakiś pakunek, zawinięty w kolorowy papier.
-Nie, tylko jak ma- Zawahał się, bo spojrzała na niego tak, że odechciało mu się żartów- tylko jak ma zły humor, czyli całkiem często.
Rzuciła w Dijkstreka bukłakiem a Sylwester w akcie solidarności wyszczerzył zęby, dając do zrozumienia, że jeszcze jeden taki numer a będzie gryzł. Wiedziała, że w razie, czego może liczyć na tego wielbłąda, on zawsze był po jej stronie.
-A teraz słuchajcie, bo nie będę powtarzać, ja tu rządzę w każdym razie do momentu, gdy dotrzemy do celu. Będziecie grzecznie wypełniać polecania i nie będziecie zbytnio pyskować, bo każę moim ludziom przywiązać was do ogonów wielbłądów i pójdziecie na piechotę. I weźcie pod uwagę, że nie żartuję. Nie pozwolę sobie wchodzić na głowę na oczach moich ludzi. W tych fachu najważniejszy jest autorytet, a nie pozwolę by dwóch takich pajaców mi go nadszarpnęło. Doszło?
-A, kiedy jej przechodzi?- Spytał blond frajer, asekuracyjnie równając się z Dijkstrekiem, tak by nie być na linii strzału.
-Dowiesz się jak już zgubisz te swoje cenne buty, drałując na piechotę a teraz się zamknij. I o ile nie będziesz miał pytań dotyczących wyprawy, to się nie odzywaj.
-Ależ, to jest pytanie dotyczące wyprawy, atmosfera jest bardzo ważna, może decydować o powodzeniu a nawet o naszym życiu.- Próbował się bronić i wyraźnie oczekiwał, że Dijkstrek, albo ktoś z jej ludzi go poprze.
-O naszym życiu to będzie decydowało, to czy moi ludzie zachowają się profesjonalne. Muszą być czujni i skupieni, bo nie wiemy, czego się spodziewać. Nie wiemy, co zabiło tych innych świrów, co kiedyś obrali ten sam kierunek, co my dzisiaj. Więc się zamknij i nie przeszkadzaj a nudzić możesz się po cichu. I pamiętaj, że schizofrenia, co to ją nam dziś tak ochoczo zaproponowałeś, to może być najlepsze, co mają nam zaoferowania nadchodzące dni.