środa, 28 lutego 2018

Nimfa. Strona 11





-Co to? –Spytała zszokowana, zwierzątka wyglądały jak dzieło zupełnie szalonego, bezdusznego naukowca. W głębi duszy miała nadzieję, że to nie jest sprawka babci, która sama normalna na pewno też nie była. I, że ten dom nie jest tajnym laboratorium, w którym powołuje się do życia dziwaczne chimery. A, co jeśli babcia jest efektem jakiegoś strasznego eksperymentu?
-Nie dokarmia i nie rzuca w nie. Niczym. Nie lubią tego. –Ostrzegła nagle poważnym głosem babcia.
To się dowiedziała, normalnie już wszystko wie, nie ma żadnych pytań, a ta mądrala babcia jak jej już tak namiętnie skanuje głowę, to powinna wiedzieć, że nie miała zamiaru niczym rzucać w biedne zwierzątka, ewentualnie mogła piszczeć.
W kuchni Afrodyta nie zauważyła zmian, o ile nie liczyć różnych produktów spożywczych rozłożonych na blatach.
-To robi babuszce pyszne śniadanko, babuszka patrzy.
I je cukierki, pomyślała rozbawiona Afrodyta, ale samego pomysłu nie zamierzała negować, w sumie nie był pozbawiony sensu. Czas zrobić coś dla siebie, czegoś się nauczyć, by przetrwać. Miała nadzieję, że da radę i podoła temu wyzwaniu nie błaźniąc się przy tym zbyt mocno. Na naukę nigdy nie jest za późno. Chleb ujmując to bardzo delikatnie, ukroiła zupełnie niefachowo, pomidor (pokrojony równie udanie) za nic nie chciał zostać na miejscu, zjeżdżał wraz z sałatą poza kanapkę. Babcia zajęta intensywnym wpatrywaniem się w sufit, nie komentowała jej starań. Wygląd kanapki i kompozycję smaków przyjęła jak coś normalnego bez słowa skargi, czy krytyki. Widać nie takie cuda jadała w swym życiu. Mogła też wyjść z założenia, że nowo poznanej wnuczce należy się trochę cierpliwości i zrozumienia z jej strony. Z drugiej strony była na tyle ekstrawagancka, że takie, małe uprzejmości zupełnie nie były w jej stylu.
-Herbata będzie?- Spytała babcia wylizując talerzyk.
Oczywiście Afrodyta nawet nie pomyślała o nastawieniu wody. Nie wyszedł jej ten debiut najlepiej, następnym razem musi się bardziej postarać, rozpracować to taktycznie. Może to brzmi śmiesznie, ale okazuje się, że nawet przy robieniu śniadania nie zaszkodzi pomyśleć i zaplanować czynności, szczególnie, jeśli jest się debiutantem. Chleb, który jadły na śniadanie, pomimo, że pokrojony artystycznie, był pyszny, smakował zupełnie inaczej niż te, które do tej pory Afrodyta jadła. Nietypowy kształt nasuwał jej przypuszczenie, że to domowy wypiek. Może babcia sama piecze, przecież dla niej to nic trudnego. Mogłaby go jeść z samym masłem, które wyciągnięte z okrągłej foremki z kwiatkiem na dnie, oszałamiało mlecznym, jedwabistym smakiem. Afrodyta z łakomstwa, bo nie z głodu dokroiła sobie jeszcze jedną kanapkę i pochłonęła z apetytem. Gdy tylko skończyła, wiedziała już, że ma ochotę na następną.
-Koniec, bo zmieni się tu w beczkę, ładna ma być. Wypije herbatkę i ziemniaki skrobie, dużo, siostry też nienażarte. – Przerwała sjestę babcia wycierając ręce do swojego obrzydliwego podkoszulka
Wnioskując po rozmiarach przygotowanego gara to albo siostry, które miały lada moment przybyć były prawdziwymi olbrzymkami, albo miały kilka żołądków jak Alf, ten z kosmosu. Afrodyta patrząc na gar, zastanawiała się, czy przy swoich zdolnościach i braku doświadczenia, aby do zimy zdąży z taką ilością ziemniaków. Nie było łatwo, ale dzielnie walczyła z materią. Najpierw porwała rękawiczki strugaczką, przecięła nią też niewiadomym sposobem kciuka, a na sam koniec nie mogła się nadziwić, czemu te jej ziemniaki są takie łaciate. Przy obieraniu, po cichutku narzekała pod nosem, wymyślając sobie od niezdar i łamag, mocno dostało się też matce. Gdy skończyła, babcia odebrała gar i z prędkością, której nie obejmowały zmysły dziewczyny, poprawiła niedociągnięcia, jednocześnie smażąc mięso i ubijając robotem ciasto.
-One o mnie wiedzą?- Spytała, choć nie chciała przeszkadzać babci, która pracowała niczym w transie.
-A, co mają nie wiedzieć? Głupie nie są.
Niezbyt fortunne to tłumaczenie babci, przecież aż do wczoraj nie miała pojęcia o istnieniu babci, ani tym bardziej nie wiedziała o siostrach, a głupia nie była, w każdym nie za bardzo. Trochę zabolało, że istniały, nie licząc się jej samotnością i niewiedzą. Nie szukały kontaktu, czuła się tym dotknięta, odsunięta od rodziny. Jak ostatnia sierota stała teraz w cudzej kuchni, zastanawiając się, kim naprawdę jest ta poskręcana, dziwaczna staruszka, czarownicą terminatorem, szalonym naukowcem i nie miała zielonego pojęcia, gdzie albo jak szukać odpowiedzi. Dużo by dała, by wiedzieć, czy jej ojciec jest podobny do swojej matki, szalonej staruszki w berecie. Co to za rodzina? Kosmitów, wyrodków, nieudanych eksperymentów naukowych? Może nie, przecież ona sama nie potrafiła czytać w myślach ani też naciągać się w nieskończoność, chyba, że jest podrzutkiem? Może mężczyzna płacący na nią alimenty, wcale nie jest jej biologicznym ojcem, dawcą plemników? W sumie to i tak bez znaczenia, została przyjęta, zaakceptowana. Wcześniej, czy później i tak dowie się prawdy.
-Miesza na patelni żeby się nie przypaliło dobre żarełko, bo szkoda wielka byłaby, a nie o pierdołach myśli- Głos babci przywrócił ją do rzeczywistości.
Z prawdziwym zaangażowaniem godnym lepszej sprawy tak, jak jej przykazano, mieszała, podawała to, czego zażyczyła sobie babcia, a nawet nakryła do stołu. Te codzienne obowiązki nie wydały się jej ani pasjonujące, ale ani też nudne ot po prostu czynności, które trzeba odbębnić. Ledwo skończyły kuchenną krzątaninę, dom zaczął podejrzanie drżeć i świszczeć, a światło żarówki migać wszystkimi kolorami tęczy. Trzęsienie ziemi, kopalni w tym mieście też nie ma, żeby zaliczyć tąpnięcie, więc, co to? Rudera kończy swój żywot, a one skończą pod kupą gruzu i drzewa nagryzionego przez korniki? Na tym zadupiu nikt ich nie znajdzie, nikt nie przyjdzie z pomocą. Przez pierwsze minuty panicznie się bała o swoje zdrowie i życie, ale szybko zdała sobie sprawę, że źle interpretuje znaki. Choć to zupełnie nieprawdopodobne ta rudera z jakiegoś powodu się cieszyła. Dom wyrażający emocje, po tym, co już tu zobaczyła, nie specjalnie ją to zszokowało. Bo niby, dlaczego zrujnowany, zmieniający na zawołanie swój wystrój i położenie pomieszczeń dom nie mógł się cieszyć? Jak szaleć to szaleć i to najlepiej z przytupem i drżeniem ścian.
-No i znowu cyrk będzie i jak nie oszaleć z wariatami?- Stwierdziła babcia, poprawiając beret, pierwszy raz znikła z jej twarzy maska obojętności, widać było, że się cieszy z wizyty wnuczek.

czwartek, 22 lutego 2018

31. Wiedźma. Za stronę zapłacił anonimowy darczyńca.






Popatrzyła na Myszkę w taki sposób, że natychmiast zamilkł i spoważniał, niemowlak również. Była wkurzona, była niczym lont prochowy, wystarczy iskra a wybuchnie i chyba to było widać.
-Wodnik?- Spytała powoli.
Wodnik niechętnie odciągnął od ust bukłak
-Wodnik- potwierdził.
-Co tu robisz? Bo chyba nie mieszkasz? Nas chyba też nie szukałeś, ani dziecka?- Musiała spytać, bo cała ta sytuacja jej się coraz bardziej nie podobała, bardzo się jej nie podobała.
-To piekło, kto by tu chciał mieszkać? Nienawidzę pustyni, a gdzie mieszkam to już nie wiem. Wracać już, do czego nie mam. Was nie znam, a o żadnym dziecku nie słyszałem, ani nie chcę słyszeć. –Przycisnął bukłak do ust.
-Dalej nie wiem, co tu robisz wystrojony w te żółte kalesony!
Oddał pusty bukłak Młodemu, otrzepał delikatnie z wyczuwalną czułością piasek z żółtych kalesonów w okolicach pośladków, chrząknął, westchnął, zamrugał, znowu chrząknął i w końcu wystękał.
-Miłość.
-Do Sylwestra?- Zachichotał Myszka i a niemowlak razem z nim.
-Nie znam żadnego Sylwestra.- Obraził się wodnik, tęsknie wpatrując się w bukłak przywiązany do pasa Myszki.
-Jaka miłość?- Nie odpuszczała
-Trochę głupio się przyznawać, zgłupiałem całkiem, lepiej się chyba się nie przyznawać. Naprawdę muszę?- Skończył błagalnie.
-Musisz- Nie działały na nią maślane oczka i ten ton, co miał w niej wzbudzić poczucie winy, że próbuje w brudnych butach wejść do czyjegoś życia. Nie dziś, gdy siedziała na tej przeklętej pustyni, z dzieckiem, które nie jest dzieckiem i gdy odwiedził ich wodnik w żółtych wełnianych kalesonach.
-Ech- klapnął z impetem na piasek, zapominając, że dopiero, co wytrzepał swe żółte, wełniane kalesonki.- Wstyd. Niech jednak będzie. Poszła sobie, machnęła na mnie ręką. Ani ona piękna, ani miła prawdę mówiąc to jędza straszna z niej. Mlaska, nożem zgrzyta po talerzu, tak, że zęby bolą. Cebule i czosnek worami zjada. Kolor różowy lubi jakby pięć lat miała. Złośliwa, pyskata a na dodatek plotkara.
-To, czemu za nią polazłeś?- Zdziwił się Łysy
-Bo zawsze na nią liczyć można i tak ładnie się uśmiecha jak nie ma ludzi i w sumie to dobrze gotuje. I namiętna jest i taka ciepła. I roboty się nie boi. Zresztą niczego i nikogo się nie boi. A jak da w pysk, to gwiazdy liczyć można.
-Bije cię?- Zdziwiła się.
-A tam zaraz bije. Po pysku da i to niezbyt często. O wodnicę jest zazdrosna, bo tamta jak bogini ma ciało a chętnie ciągnie mnie pod wodę. A ja wodnicy odmówić nie potrafię, ale to nie zdrada, serce mam pojemne.
-Ty idioto- rozdarła się w ciemnościach jakaś kobieta- Ty skończony idioto.
Wyskoczyła z ciemności niczym jakiś demon, nie była już taka młoda. Ubrana w różową spódniczkę z, pod której wystawało dużo mocno namarszczonego, różowego tiulu i w gumofilce, na których ktoś niezdarnie namalował jednorożce. Na bluzkę wolała nie patrzeć, zbyt dużo koronek, falbanek i koloru, by móc się skupić i jeszcze ten wielki dekolt, w który wgapiał się wodnik.
-O ja pierdziele- wyrwało się Młodemu.
-Mamusia?- Spytała, bo to mogłoby by wiele tłumaczyć.
-Jaka mamusia? To moja kobieta- Zachwycony wodnik zerwał się, rozłożył ramiona i biegł prosto w objęcia nowo przybyłej.
Kobieta nie przytuliła jednak wodnika, ale wymierzyła mu tak siarczysty policzek, że aż upadł.
-Idioto na pustynię, sam? Zupełnie ci odbiło? Plotkara?
-Musiałem- Wyjąkał zlizując krew z pękniętych ust- Kocham cię.
-Pomogłam ci w końcu poukładać życie. Zostałeś bezpieczny w domu z wodnicą i swoim bimbrem, źle ci było?
-Źle – wystękał- tęskniłem, nawet pić nie mogłem.
-I, dlatego lazłeś na pustynię w kalesonach, co ci ta druga wydziergała? Rozmus traciłeś? A wy, co się gapicie? To awantura rodzinna, nie przedstawienie biletów nie sprzedawałam.- Rozdarła się w stronę ludzi skupionych przy ognisku.
-Mamusia?- Tym razem zwróciła się bezpośrednio do Dijkstreka.
-Mówiłem, że nie ma matki.

środa, 21 lutego 2018

30. Wodnik. Za stronę zapłacił anonimowy darczyńca.





-Kto będzie ją karmił?- Zainteresowała się, jak chcą ten problem ci wszystko wiedzący panowie rozwiązać. Z tego, co na pewno wiedziała o niemowlakach to, to, że trzeba je karmić i to na pewno nie chlebem i suszoną wołowiną. Nie przypominała sobie, by kazała pakować jakieś mleko, zresztą po tylu dniach i tak by się do niczego nie nadawało - Myszka ty przystawisz dziecko do piersi, a może Łysy? No chyba, że Diamentowy Wąż. Nie, on nie. W jakiś pokręcony sposób jest ojcem, a ojcowie zazwyczaj nie mają mleka w piersiach, chyba, że on ma?.
-Nikt nie będzie karmił- Odpowiedział jej Dijkstrek.
Łysy odruchowo pomacał się po klatce, jakby sprawdzał, czy przypadkiem to nie jemu nabrzmiały piersi i czy to nie jemu przypadnie w udziale karmienie niemowlaka. Myszka i dzieciak zanieśli się śmiechem, tak jakby to pytanie było absurdalnie głupie, albo nie na miejscu. Niepokoiła ją ta dziwna więź porozumienia między Myszką a dzieciakiem. Odnosiła wrażenie, że w jakiś sposób się komunikują i jeśli coś było tutaj absurdalne to właśnie to.
-Dlaczego? – Wtrącił się Diamentowy Wąż.- Dlaczego jej nie nakarmimy?- Sprecyzował swoje pytanie.- Niemowlę musi jeść. Moja przyrodnia siostra ciągle wisiała na piersi mamki, dziecko nie przeżyje, jeśli go nie karmimy. A chcemy, żeby żyło, prawda?
-Mówiłem wam, że nic nie jest tym, na co wygląda, To nie jest zwykłe dziecko. W każdym razie nie w sensie, w jakim wy rozumiecie ten etap rozwoju, poza tym jest zatankowana po sam nos, nie musimy się martwić karmieniem, musimy ją tylko bezpiecznie dostarczyć.
-Zatankowana?- Zdziwił się Diamentowy Wąż
-Mamkę?- Spytała niemal równocześnie.
Dijkstrek nie zamierzał odpowiadać, dlatego ponowiła pytanie, choć sama też była ciekawa, co znaczy zatankowana.
-Mamka?
-Co cię tak zszokowało, w pewnych kręgach mamka jest normalnym rozwiązaniem. Mój ojciec postanowił się ożenić drugi raz. Moja macocha jest młodsza ode mnie aż o trzy lata. Obrzydliwie bogaty, brzuchaty stary cap może wybierać do woli w pięknych, młodych, niewinnych dziewczętach. Co prawda moja macocha, mimo, że młoda taka niewinna i niedoświadczona nie była, w każdym razie nie tak jak on oczekiwał. Miała pecha urodziła dziewczynkę, a ojciec chciał a raczej żądał chłopca. Macocha natychmiast po urodzeniu dziewczynkę oddała mamce i nie chciała jej oglądać, a sama zajęła się swym ciałem i odzyskiwaniem łask starego capa, czyli mojego ojca. Moja matka, nie oddała ani mnie ani siostry mamce, zbyt nas kochała.
Nie była zszokowana mamką, twierdził, że ją sprawdził, to na pewno wiedział, że i ją wykarmiła obca kobieta. Chciała tylko, by potwierdził, że i on jest z tak zwanego dobrego domu.
Z tyłu za jej plecami coś się działo, ktoś nerwowo coś szeptał, ktoś napiął łuk. Odwróciła się i zdębiała. Nie była przygotowana na taki widok, znowu nie była przygotowana, a powinna już przywyknąć, że tu nic nie jest normalne. Zszokowany Młody prowadził zielonkowato-przeźroczystego mężczyznę w żółtych, wełnianych kalesonach.
-Kto to?- Wyjąkała, czując, że jeśli się nie uszczypnie to się rozpłacze jak dziecko.
-Wodnik- Poinformował ją Dijkstrek, który nie próbował nawet ukryć zaskoczenia przybyciem gościa.
-Wodnik?- Upewniła się, bo wydawało się jej, że się przesłyszała, albo źle zrozumiała.
-Tak, najprawdziwszy- Potwierdził Dijkstrek, przyglądając się podejrzliwie nowo przybyłemu.
-Na pustyni? Wodnik?- Już niczego nie rozumiała.- Jaki kurna wodnik? Obiło wam? Wodnik ma siedzieć w wodzie, nie w morzu piasku.
-Pić- wycharczał wodnik, nie zważając na jej wątpliwości.
Odruchowo sięgnęła po bukłak z wodą i wyciągnęła rękę w stronę wodnika. Młody błyskawicznie złapał jej bukłak.
-Otruć go pani chce?- Spytał z przyganą.
-To tylko woda, no chyba, że któryś mi czegoś dolał?- Rozejrzała się, szukając dowodów zdrady na twarzach swoich ludzi.
-Nie zna go pani?- Zdziwił się młody- Toż to najsłynniejszy wodnik, stary bimbrownik, on tylko alkohol przyswaja, dawno temu odwykł od picia wody. Każdy go zna, odkąd zaczął romansować z wodnicą i tą wioskową wiedźmą stał się sławny na cały świat.
-Nie ma wodników, to wymysł. Wodnic też nie ma. – Zaprotestowała, choć wodnik stał i patrzył na nią a w jego lazurowej tęczówce, błysnęło coś nieprzyzwoicie- Skąd on się tu wziął?
-Z rezerwatu -Wypalił Myszka i zarżał, a nawiedzony niemowlak dzielnie mu wtórował.

niedziela, 18 lutego 2018

Nimfa. Strona10






-Zwierzątko, ładnie. Polubi ją szybko, wiem to. –Babcia czytała w myślach i nawet nie starała się tego ukryć.
To było wyjątkowo okropne doznanie, jak można bez pytania wchodzić do cudzej głowy? To prawie gwałt, obrzydliwe. Takie postępowanie było niemoralne, powinno być zakazane i surowo karane. Stanowczo nie zgadzała się na takie wchodzenie w zabłoconych gumofilcach w jej intymność, w jej myśli w jej leki i nadzieje. Tylko, czy mogła zakazać zwariowanej babci wycieczek do własnej głowy? Terminator buszujący w jej mózgu bez pozwolenia, czy mogło być jeszcze gorzej? Wpadła z deszczu pod rynnę, znowu była bezbronną, zagubioną smarkulą. Ktoś ją kiedyś przeklął? Czy zwyczajnie ma mega pecha?
-Nie mówiła przecież, że nie chce, więc nie narzeka teraz. Nie to nie, nie zależy mi, ale, żeby potem nie było, że nie interesuję, że odpycham. -Babcia westchnęła ciężko tak jakby to jej właśnie zrobiono krzywdę, albo, co najmniej gigantyczną przykrość. Wepchnęła Afrodycie w ręce litrowy sok jabłkowy, dzbanek z wodą i ruszyła do góry.
Po tym, co dziś zobaczyła i usłyszała naprawdę szalenie trudno będzie ją zadziwić, czy zaskoczyć. W tej chwili nie przerażała jej już perspektywa spędzenia nocy w tym zrujnowanym, dziwacznym domu. Może to i dziwne, może nawet głupie, ale nie zamierzała spać uzbrojona, a tę ciężką figurkę, którą schowała wcześniej pod poduszką, odstawi na miejsce, nie będzie się wygłupiać. Zresztą, gdyby babci w nocy odbijało i zmieniała się w krwiożerczą bestię, to i tak nie miała z nią szans, nie z kimś, kto rozciąga się niczym guma do majtek. Może brak instynktu samozachowawczego świadczył na jej niekorzyść, może to ona była bardziej pokręcona niż beret babci? Nie wiedziała. Pasowała tu, chociaż w swoim mniemaniu była całkowicie normalna. Nudna do bólu, bezbarwna i była całkowitym przeciwieństwem gospodyni. Nie wiedziała skąd, ale miała absolutną pewność, że na razie jest tutaj bezpieczniejsza niż własnym, luksusowo urządzonym domu. Intuicja? Bo na pewno nie zdrowy rozsądek. W świetle dnia babcia nie wyglądała na taką, która próbowałaby ją zjeść, no chyba, że z brokułami. Zresztą te wszystkie rozterki nie miały znaczenia, w jej sytuacji lepiej bez względu na to, co się może wydarzyć, zostać tutaj niż rozpocząć karierę ulicznej prostytutki, a tak prędzej, czy później, by skończyła, by zdobyć parę groszy na życie.

****

Obudziła się późno, koło jedenastej, słońce przedzierając się przez szklaną niczym nieprzesłoniętą ścianę werandki, zalewało złocistym, ciepłym światłem, pokój. Ledwo zdążyła się umyć i przebrać, a już jej szalona babcia kopnęła w drzwi tak, że o mało nie wypadły z framugi. Miała zamontowany tu czujnik, czy kamerę? Skąd wiedziała, że jej wnuczka wstała z łóżka, wzięła prysznic i wyskoczyła z piżamy? Odkąd Afrodyta zjawiła się w tym zwariowanym domu, ciągle trzaskały drzwi, to taki tutejszy zwyczaj? Też ma tak robić? Nie lubiła trzaskać.
-Śniadanko. I czemu głupia nie spała jak należy, tylko rozmyślała o pierdołach. Pomogło to?- Babcia była w doskonałym humorze.
Babcia miała rację faktycznie usnęła dopiero nad ranem, pewnie kilka chwil przed wschodem słońca. Targały nią zbyt mocne emocje, by mogła się wyciszyć i zapaść choćby w płytki, nerwowy sen. Podekscytowana próbowała zrozumieć, co właściwie się stało odkąd nacisnęła czarne oczko dzwonka na furtce i ile z tego, co wydawało jej się, że widziała, było prawdą a ile majakiem. Związała swój los z ruiną, którą można z dużą dozą optymizmu nazwać domem i z kimś, kto podał się za jej babcię, ale to nie było trwałe, dobrze rokujące na przyszłość rozwiązanie, już niedługo będzie musiała zdecydować, co dalej. Tyle godzin spędziła na rozmyślaniu, kombinowała całą noc jak koń pod górę, a wcale nie była od tego mądrzejsza. Osiągnęła tylko tyle, że była niewyspana.
-Nie pomogło- Przyznała niechętnie.
-To nie myśli, czasu nie marnuje, bo to szkodzi i jeszcze zmarszczek dostanie- Dziś babcia wystroiła się w fioletowe spodnie z niskim krokiem i nie był to zbyt szczęśliwy wybór, bo krok prawie sięgał jej starych, rozdeptanych kapci. Taki strój w sam raz dla uprawiających ekstremalne sporty, spodnie zamiast spadochronu. Widziała w telewizji wariatów surfujących w powietrzu w kombinezonach przypominających latającą wiewiórkę, babcia w tych spodniach spokojnie mogła ślizgać się nad szczytami gór. Litościwie nie wspominając o tym, że leista, świecąca tkanina uwypuklała kieszenie po brzegi wypełnione cukierkami. Koszulka babci wyglądała zupełnie tak, jakby właśnie wytarto nią niezliczone metry bardzo brudnych podłóg i w sumie nie wiadomo, jakiego przedtem była koloru. Na szczęście babcia pachniała świeżością i lawendą.
Korytarz, co nie powinno już jej chyba dziwić, od wczoraj uległ bardzo gwałtownej metamorfozie. Raz mu nie wystarczyło, dziś też musiał zszokować nieprzygotowaną na te zmiany Afrodytę. Był wściekle niebieski. Wszystko było niebieskie ściany, sufit, podłoga, drzwi nawet lampy. Chodnik na schodach oczywiście też się zmienił, posiadał znacznie więcej kępek runa niż wczoraj, dzisiaj do kompletu niebieskich. Wyglądał teraz jak letnia stołówka dla stada wściekłych moli no i z jakiegoś powodu przybyły mu do kompletu pręty w kolorze starego złota. Nie to jednak było najdziwniejsze. Wczoraj i tego była pewna, zasypiała na pierwszym piętrze, dziś schodziła z drugiego, zaś mijane pierwsze piętro wyglądało jak wielka oranżeria. Nawet nieprzytomna i zszokowana nie przeoczyłaby takiego dziwu, takiej puszczy w zrujnowanym domu. Na podłodze pomiędzy ogromnymi donicami z palmami i innymi roślinami, których nie znała, Afrodyta zauważyła szare myszy, które ni mniej ni więcej miały uszy królików. Powoli dreptając, smętnie ciągnęły te ogromne uszyska za swymi malutkimi ciałkami.

piątek, 16 lutego 2018

29. Diamentowy Wąż. Za stronę zapłaciła Kasia Ruda.




-Nie ma matki?- Upewniła się, bo to raczej dziwne. Jest niemowlak, to logika wskazuje, że matka też powinna być, przecież nie zakopała się w piasku, no chyba, że wyszła z grobowca urodziła i wróciła do wygodnego sarkofagu. Trochę koszmarna wizja, mimowolnie obejrzała się za siebie.
-Ano nie ma- Dijkstrek podrapał się po brodzie, ewidentnie zastanawiał się ile może im powiedzieć.
-I nie będzie?- Wolała wiedzieć, nie chciała zastanawiać się całą noc, z którego grobowca i w jakim stanie wyskoczy ta, która sprowadziła dzieciaka na świat. I co przy okazji im zrobi.
-Nie, nie będzie.- Powiedział to w taki sposób, że jej ulżyło, nie będzie z lękiem wypatrywać rąk wystających z piasku, ani oczekiwać ataku nadgryzionej przez czas i zwierzęta mumii.
-To, co było, jak nie matka? –Blondas wyglądał na wkurzonego, co było dość dziwne, bo kto, jak kto, ale on powinien się orientować, co jest grane i jaki był cel tej głupiej wyprawy.- Przecież dzieci nie rosną na piasku, no chyba, że są takie, co rosną? –Wbił wzrok w Dijkstreka i czekał na odpowiedź.
-Nic mi o takich nie wiadomo. –Wzruszył ramionami Dijkstrek -Jeśli zaś musisz koniecznie wiedzieć to jajo było.
-Znowu -Jęknął blondas, a cała wściekłość i bunt wyparowały z niego niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odpowiedź go przerosła.
-Jakie znowu? Wcześniej był orzech i wiewiórka, a tak w ogóle to jak się nazywasz?- Właśnie uświadomiła sobie, że nawet nie wie jak blondas ma na imię, a w razie, czego to nie będzie wiedzieć jak go zawołać. Blondas, czy może, ty gościu w najlepszych butach świata, albo ty, co cię chciała nawet dziwka zadźgać nie, trochę kiepsko to brzmiało
-Diamentowy Wąż. –Wykrzyczał Myszka, zanim blondas zdołał otworzyć usta i zachichotał a wraz z nim niemowlak, którego trzymał na rękach. To było dziwne, ale Myszka i niemowlę zwyczajnie zanosili się od śmiechu. Zupełnie nie znała się na dzieciach, ale takie zachowanie wydało się jej mocno podejrzane.
-Że, co?- Naprawdę się zdziwiła, oczekiwała wymyślnego, przekombinowanego imienia, takiego, w jakich lubują się znudzone matki z wyższych sfer, które chcą w ten sposób zaznaczyć jak wyjątkowy jest ich potomek, ale nie tego- To Twoje jajo? – Spytała, bo wydało się jej to zabawne. Niemowlę i Myszka słysząc jej pytanie, aż zatrzęśli się ze śmiechu. Zaczynała się bać, czy im ta wesołość, aby nie zaszkodzi.
-Nie nazywam się Diamentowy Wąż- Zaprotestował blondas.
-Ależ nazywasz- wtrącił się Łysy, który wprawdzie się nie śmiał, ale oczy błyszczały mu bardziej niż gwiazdy nad ich głowami.
-Dlaczego?- Zwróciła się Łysego, bo bardzo ją zainteresowało, dlaczego właśnie tak go ochrzcili, musieli mieć jakiś powód.
-Latał po mieście z szyją oplecioną złotym wężem, co zamiast oczu miał dwa diamenty. Może i nie jestem znawcą, może i się trochę mylę, ale za każdy z tych diamentów to można, by pałac wybudować. Prawdziwy chłop, może i łańcuch złoty zniesie, sygnety na palce wsadzi, ale żeby takiego węża na szyi nosić? To nie jest normalne. Taka błyskotka, to dla próżnej baby na piękny dekolt, teraz, więc niech nie narzeka, jak latał z wężem na szyi, to zasłużył. Choć może lepiej, że na szyi niż gdzie indziej.- Zastanowił się Łysy- W sumie tak po przemyśleniu, takie imię mężczyzny nie obraża, a nawet może pomóc nawiązywać kontakty, panny będą chciały wiedzieć skąd taka ksywa.
-Pokaż – rozkazała, chciała zobaczyć węża.
-Nie mam, to nie mój, to ona prosiła, bym na czas podróży nosił jej kolię. – Teraz to już nawet blondas był rozbawiony, może podobała mu się wizja, w której tłumaczy pięknej pannie, dlaczego wołają do niego Diamentowy Wąż. Nikt nie spytał, o jakiej kobiecie mówi, mężczyźni stwierdzili, że to nie ich sprawa, a ona wiedziała, że mówi o kochanicy króla.
-Wygląda w takim razie, że to jednak twoje jajo- Stwierdził całkiem poważnie Dijkstrek
-Jestem ojcem?- Blondas pobladł i zacisnął pięści.
-Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, nie biologicznie.- Dijkstrek wcisnął do ust kawał suszonego mięsa, dając do zrozumienia, że nic więcej nie powie, że dla niego temat jest zamknięty.
-A, w jakim jeszcze znaczeniu można być ojcem, duchowym? Dlaczego jej tak zależało, żebym to właśnie ja jechał, wykorzystała mnie?- Wstał, ruszył w kierunku Myszki i dziecka, ale na jego drodze momentalnie pojawił się Łysy, zagradzając drogę.

środa, 14 lutego 2018

Nimfa. Strona 9.





Nie chciała wiedzieć, dlaczego ta dziwaczna, nierealna, przecząca wszelkim prawom natury babcia, tak właśnie o niej myśli. Sama miała się za beznadziejną fajtłapę, żenującą ofiarę losu, która nie potrafi się w niczym przeciwstawić własnej matce. Zbyt się to wszystko poplątało, już nawet w przybliżeniu nie potrafi ocenić własnej sytuacji, zamiast mózgu ma chyba watę cukrową, albo sfilcowaną wełnę, a pyskata, kosmiczna babcia jest ponad jej siły.
-Wakacje, jakby nie wiedziała, twoje siostry przyjadą zaraz, a ona mieszka w najlepszym pokoju.- Dodała babcia nie ukrywając, że doskonale się bawi.
-Siostry?- Od tego niespodziewanego rozrostu rodziny zrobiło się jej słabo. Zwyczajnie jak to porzucone dziecko szukała ojca, którego oczywiście nie było w domu, znalazła za to rozciągliwą, guzowatą babcię i siostry o istnieniu, których nie miała zielonego pojęcia. Te halucynacje stanowczo zaszły za daleko, dlaczego inni widzą różowe słonie, myszki w spódniczkach balerin, tańczący las, czy inne, straszne potwory, a jej przybywało członków rodziny? Swoją drogą ciekawe, jakie one będą? Czym ją zaskoczą, trzecią ręką na plecach, czy może dodatkowym okiem na czole? Czego mogła się spodziewać, na co przygotować? Może na dwa małe smoki, bo w tej sytuacji, to, czemu nie? Co do jej nieszczęsnej ucieczki to był ostatni z możliwych terminów, jeszcze tylko dziś mogła udawać, że idzie do szkoły. Jutro drzwi złotej klatki zatrzasną się z hukiem a ona nie poznała szyfru, ani nie dostała na urodziny w prezencie, wytrychu. To znaczy miały się zatrzasnąć, ale swym wybrykiem zmieniła kolej rzeczy, matka musiała być wściekła, bała się nawet myśleć jak bardzo. Siostry, odkąd pamięta marzyła o siostrze i nawet przez moment nie przypuszczała, że może taka istnieć naprawdę, a tu się okazuje, że jest i to nawet nie jedna. W sumie, czemu nie? Ojciec nigdy z nimi nie mieszkał, co znaczyło, że mógł mieć normalną rodzinę. I wychodzi na to, że rzeczywiście miał normalne życie, dzieci, które kochał, o które dbał. Tylko, dlaczego jej nie kochał? Dlaczego nigdy nie interesował się nią, dlaczego potraktował ją jak niepotrzebny przedmiot, który można schować do szafy i zapomnieć? Była gorsza, nie zasługiwała na jego uwagę? Co ona mu takiego zrobiła? Była zbyt normalna, pospolita?
-Dwie.- Powiedziała babcia, po czym zacisnęła usta w wąską kreseczkę, dając tym samym do zrozumienia, że powiedziała już wszystko, co zamierzała.
Tak, to naprawdę wiele tłumaczyło, normalnie czuła się usatysfakcjonowana tą wyczerpującą odpowiedzią. Normalnie nie miała więcej pytań, teraz już wszystko wie. Czy ta ponaciągana, guzowata wariatka specjalnie ją prowokuje, ma z tego jakąś perwersyjną przyjemność? Rzuca jej od niechcenia ochłap, który wzbudza jeszcze większą ciekawość, sprawia, że pojawia się niepokój i w najlepsze udaje, że wszystko jest w najlepszym porządku. To jest zwyczajne znęcanie się, terror psychiczny. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nic nie mogła zrobić, nie mogła zmusić, tej niby swojej babci w berecie do mówienia.
-Jej tatko zawsze źle lokował uczucia. Oj zupełnie źle. Nie miał synek szczęścia w miłości, ale nie mam żalu, taka karma, taki chłopiec. –Babcia nie zwracając uwagi na beret, który zjechał jej na oczy, chochlowała tak szybko łyżką, jakby, co najmniej z rok nic nie jadła. I pewnie nie chodziło o zwykłą miłość do brokułów, zachowywała się tak, jakby cały świat przestał mieć znaczenie i liczyła się tylko zupa. Może tak naprawdę było? Może ta zupa kryła w sobie głębszy sens i odpowiedź?
-Starsze przyjadą to się zajmą bachorem.- Niewyraźnie zamruczała, wylizując talerz z takim zapałem jakby startowała w mistrzostwach świata w wylizywaniu talerzy, jednocześnie poprawiając łokciem beret.
Nie pytała o ile są te jej nowe siostry od niej starsze, ani nawet, czy są, choć trochę normalne albo, czy podobne do guzowatej, rozciągliwej niczym gumka do majtek babci. Zwyczajnie nie liczyła na odpowiedź, szalona bereciara nie powie więcej niż sobie zaplanowała. Tyle już zdążyła zrozumieć. Pozostało mieć nadzieję, że siostry nie są potworami, czy socjopatkami a przy okazji będą rozmowniejsze.
Na drugie była zapiekanka z makaronem i grzybami. Zjadły w milczeniu, babcia, choć to bardzo dziwnie dla niej brzmiało, ale w sumie mogło być prawdą, bo czemu nie, nie miała ochoty na dalsze pogaduszki z nowo poznaną wnuczką. Afrodytę zżerała ciekawość, ale nie miała wyjścia, musiała poczekać na rozwój wypadków i na siostry. W końcu babcia skończyła, wstała, podrapała się po czole i wydała polecenie.
-Sok sobie weźmie, albo wodę zresztą, co tam woli a może to i to i ciastka na górę może jeszcze. Głodu mieć u mnie nie może, głupio w sumie by, było chyba.
-Wiem, mam nie wychodzić sama z pokoju.- Ten dom jest przecież jak dzikie zwierzątko, nie wolno go drażnić, albo może jak odmiana więzienia, niby nie ma krat a nie uciekniesz, pomyślała zniechęcona

wtorek, 13 lutego 2018

Nimfa. Strona 8







-Mówiłam, kim jestem, już? – Nie zmieniając pozycji stóp, staruszka nienaturalnie wykręciła ciało w okolicach bioder, a jej ręce po tym zabiegu zyskały chyba ze dwa metry długości i sprawnie układały talerze na stoliku pod oknem.
To było wbrew naturze, biologii, nauce i nie wiadomo, czemu jeszcze. Nie wiedziała, kim ta staruszka może być, może najnowszej generacji robotem? Ale przecież wcześniej wyglądała zupełnie jak człowiek, zwariowany, ale jednak człowiek. Pomimo iż naprawdę bardzo się starała, pomimo szaleńczej gonitwy myśli nie była wstanie wymyślić niczego mądrzejszego, cały czas kołatała się jej po głowie myśl, że może właśnie znajduje się w jednej kuchni z nowocześniejszą wersją terminatora. Kim była babcia w berecie, to wybryk natury, mutant z Czarnobyla, zaginione ogniowo a może nawet to następne? To, które dopiero nadejdzie? Czyste szaleństwo, jedyne, co brzmiało w miarę logiczne w tej chwili, to halucynacje dowód na to, że ten smród jednak uszkodził jej mózg. Chciała pokiwać głową, że nie, że jeszcze guzowata, rozciągliwa kobieta w berecie nie wspomniała, kim jest, ale było to zbyt trudne, nie potrafiła nawet zamknąć ust.
-Długo będzie za słup robić lala? Sztućce nakrywa, szybko macha wypielęgnowanymi łapkami, bo zupa mi stygnie.- Wydała polecenie, zupełnie nie zważając uwagi na szok, który odebrał dziewczynie władzę nad jej ciałem.
Nadludzkim wysiłkiem zdołała się poruszyć, bezwolnie niczym oszołomiona kukła z rojem os pod peruką, otworzyła szeroką szufladę i wyciągnęła dwie łyżki. Piękne łyżki, ciężkie z roślinnym ornamentem i chyba srebrne. Afrodyta bezskutecznie próbowała skupić na nich całą swoją uwagę, by nie zwariować z nadmiaru wrażeń.
-Babcią jestem- Chrząknęła staruszka – babcią- dodała, tak jakby się bała, że dziewczyna nie zrozumiała.
Łyżki reagując na to niespodziewane wyznanie, wyskoczyły z jej dłoni i z interesującą parabolą poszybowały w stronę beżowych, podłogowych kafli, by z głośnym brzdękiem wejść z nimi cielesny kontakt. Nie to jednak było istotne, łyżki to tylko zwykłe przedmioty, dlatego nie schyliła się, by je podnieść, obejrzeć, czy się nie uszkodziły, czy nie narobiła strat. Ta guzowata, gumowa, rozciągliwa ponad miarę pomyłka natury właśnie próbowała jej wmówić, że jest jej babcią. To nie było możliwe, w żadnym wypadku nie mogły być spokrewnione. Nie, to na pewno jakaś koszmarna pomyłka. Pomylony terminator nie mógł mieć tych samych genów, co ona! Stanowczo nie. Nie życzyła sobie takich żartów były niesmaczne i nie na miejscu.
-Co tak dziwi się? Toż skóra ze mnie zdarta.- Zachichotała, zupełnie tak jakby właśnie opowiedziała jakiś dobry kawał.
Nigdy nie miała babci, a jeśli już, by miała jakąś mieć, to wyobrażała ją sobie zupełnie inaczej. Taką normalną. Taką ciepłą z koczkiem, okularami i w wygodnym fotelu najlepiej z drutami i włóczką. To gumowe, poskręcane w guzy dziwadło nie mogło być jej babcią, bo niby jak? To pułapka, albo ona naprawdę zwariowała. Może to podstęp matki, może przewidziała, że chce uciec z domu i wymyśliła to całe przedstawienie, by ją ubezwłasnowolnić?
-Siada, je, gitary nie zawraca.- Zabrzmiało to jak rozkaz.
Usiadła posłusznie, ale nie ze strachu przed wariatką w kolorowym berecie, była po prostu totalnie, niemiłosiernie skołowana. Tak bardzo, że w tym momencie nie była nawet pewna, kim sama jest i jak się właściwie nazywa. Po głodzie i apetycie nie pozostał nawet ślad. Nawet nie chciała się zastanawiać, co za obrzydlistwo mogło wylądować w garnkach terminatora w rozdeptanych, filcowych kapciach. Żaby, pająki, czy może jaszczurki, albo jeszcze gorzej jakiś smar i śrubki? Czy ktoś tak pokręcony i nierealny mógł jadać normalne, ludzkie jedzenie?
-Brokuły czosnek i śmietana- Wyjaśniła kobieta podająca się za babcię zupełnie tak, jakby czytała w myślach i podsunęła jej pod nos talerz z parującą zupą. Mało tego wsadziła jej w rękę czystą łyżkę.
Afrodyta automatycznie jak zaprogramowana kukła, wcisnęła do ust łyżkę pełną, gęstej, zielonkawej mazi. Ku jej zdziwieniu zupa była naprawdę smaczna, a zdradzieckie jelita zareagowały entuzjastycznie na posiłek. Nawet, jeśli ta zupa zawierała w sobie jakąś podejrzaną gadzinę, czy inny obrzydliwy składnik, to pragnęła trwać w nieświadomości teraz i na wieki.
-Cwaniara z ciebie.- Babcia zastukała swoją łyżką o talerz.

piątek, 9 lutego 2018

28.Niemowlę. Za stronę zapłaciła Kasia Ruda.







Nic nie wskazywało na to, że zbliżają się do celu. Nie widziała niczego innego tylko przelewające się fale piasku, niekończone, przerażające, depresyjne morze. Wystające ruiny z dala przypominały zwykłe wydmy, niczym nieróżniące się od tych, które mijali od kilku dni. Naprawdę nic nie wskazywało na to, że kiedyś ktoś wybudował tu najwspanialsze, tętniące życiem miasto. Nie pozostał nawet cień dawnej potęgi i mądrości, którą ponoć wyróżniały się kobiety, długo dzierżące w tym mieście władzę. Ona sama po tych wszystkich opowieściach o tym miejscu spodziewała się czegoś spektakularnego, czegoś, przed czym poczuje respekt, co rzuci ją na kolana. Czegoś, co zmusi do zadumy, albo, chociaż do podziwu. Dostała jednak tylko rozczarowanie. Gdy ona przyglądała się tym żałosnym resztkom dawnej potęgi, Łysy i Myszka coś krzycząc, zeskoczyli z wielbłądów i pobiegli przed siebie jak szaleni, zapadając się w trakcie biegu po kolana, czy potykając się o piasek. Jej ciało zareagowało instynktownie spięło się do skoku i pognała przed siebie, wyprzedzając blondasa, który co prawda wystartował kilka sekund wcześniej, ale zakopał się w piasku po kolana, co wyraźnie go wyhamowało. Dogoniła Łysego i już miała go wyprzedzić, gdy on błyskawicznie złapał jej ramię, zamykając w żelaznym uścisku i niemalże ustawił w miejscu. Krzyknęła z bólu, a potem oniemiała, patrząc na piasek kilka kroków przed sobą, zapomniała o całym świecie. Na piasku, bowiem leżało niemowlę. Skąd nagie, bezbronne dziecko w takim miejscu? Próbowała klęknąć, by złapać dziecko w ramiona, ochronić przed zimnem i niebezpieczeństwem, ale Łysy nadal trzymał ją za ramię. Wyrywała się, bo wszystko, na czym jej teraz zależało to, to, by uratować tę bezbronną dziewczynkę leżącą na piasku. Słyszała, że obok niej szarpie się blondas, ale było jej zupełnie obojętne, teraz liczyło się tylko dziecko.
-Stać!- Wrzasnął Dijkstrek, głosem tak potężnym, że wszystko jej w środku zadrżało, przestała się wyrywać.
-To tylko dziecko- wyszeptała przez łzy- Dziecko zakwiliło wpatrując się z uwagą w Dijkstreka.
-Nie, to tylko stara dusza a wy dwoje zupełnie zwariowaliście, nie potrzeba nam tu mamusi i tatusia. Nie po to tu przybyliśmy. Nie wolno wam nawet jej dotknąć. Kto by pomyślał, że jedno i drugie zgłupieje na widok dziecka- Powiedział klękając przy dziewczynce, sprawnie zawinął ją w kolorową chustę i wziął na ręce.
-Stara dusza?- Blondyn nieprzytrzymywany już przez Myszkę runął twarzą na piasek.
-Tak stara, że może i pamięta tę skorupę i wiewiórkę, tak stara, że nikt nie liczyłby lat, bo to nie ma sensu.- Dijkstrek odwrócił się i ruszył w stronę wielbłądów. -Spalili tylko ciało, to, co najważniejsze przetrwało.- Dodał po chwili, wygodniej układając dziecko na ręce
-Nie rozumiem- To było zbyt dużo, dopiero, co druid rozdarł nieziemską rozkoszą jej ciało na kawałki, zmieniając życie i zabierając nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek doświadczy takiego uczucia, a teraz jeszcze bezbronne, wyglądające na dopiero, co urodzone niemowlę ze starą duszą
-Informacja jest chroniona, ciało to zwyczajna koperta, która podlega zewnętrznym wpływom, zniszczeniu, jest nieistotne, zupełnie bez znaczenia, liczy się tylko informacja. One o tym wiedziały, więc pozwoliły spalić ciała, z których wcześniej usunęły, schowały w bezpiecznym miejscu informację. Ty widzisz niemowlę a są tacy, dla których jest to tylko informacja ukryta w biologicznej formie.- Dijkstrek niby tłumaczył, ale słowa, choć znajome niczego nie wyjaśniały. –Nastąpiło jakieś niezamierzone przepięcie i nagle dla was ludzi nieświadomych informacji, to ciało stało celem, to jemu całkowicie podporządkowaliście swe życie, ale trudno was za to winić.
-Jestem tylko pojemnikiem?- Jęknęła skołowana.
-Nic nie rozumiesz, jesteś jednym i drugim. Informacją i kopertą, tyle, że nie świadomą, że każdy z tych bytów może istnieć osobno i każdy ma inny cel do spełnienia.
-Fakt, niczego nie rozumiem.
-Ruda wróciła, bo jest potrzebna, bo tamta sama nie jest wstanie powstrzymać zagłady, wyniszczającej wojny, końca. Pamiętacie tych bzdur utopimy się rzekach krwi, płonące niebo spadnie nam na głowy, ziemia zamarznie i wszystko, czym straszą nawiedzeni kapłani. –Zawahał się i podał dziecko Myszce.
-Ruda, przecież to dziecko jest łyse jak moje kolano skąd, więc ruda?- Dopytywał Myszka wpatrując się w malutka twarzyczkę- I gdzie matka?
-Ruda, bo to coś więcej niż kolor włosów, to odcień charakteru, którego tak wielu brakuje. Matki nie ma, co nie znaczy, że kiedyś nie było, ale to dziś nieistotny czynnik.

czwartek, 8 lutego 2018

Nimfa. Strona 7






Spróchniałe deski schodów, które wcześniej cudem udało się jej pokonać i nie zapaść się do wilgotnej, zarośniętej grzybem piwnicy, teraz ukryte były pod niemiłosiernie wytartym chodnikiem. Runo poza pojedynczymi, lichymi, burymi kępkami wiele lat temu odpłynęło w niebyt, pokonał je niemiłosierny czas i kapciuchy babci w berecie, pozostała tylko ostra, jutowa osnowa. Nie rozumiała tylko, w jakim celu babcia w berecie rozwinęła ten koszmarek, chciała się pochwalić, że stać ją na chodnik? Nie zdążyła jeszcze przemyśleć, o co chodzi z tymi schodami, a już przeżyła następny szok. Kuchnia, bowiem okazała się być wypielęgnowanym, czyściutkim i przestronnym pomieszczeniem, za nic nie pasowała do tej rozpadającej się rudery. Pękaty, kaflowy, butelkowozielony piec dumnie zajmował jeden z kątów, przyciągał wzrok, zachwycała urodą i oryginalnością. Kuchenne szafki miały masywne, ciemne, dębowe fronty, a marmurowe blaty wyglądały na sterylnie czyste. Nie było obleśnych robaków, śmierdzącej pleśni i grzyba, których się spodziewała. Na gazowej kuchence stały trzy czyściutkie garnki, z których wydobywał się rozkoszny aromat, przyjemnie drażniący soki żołądkowe. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo jest głodna.
-Gotować umie?- Staruszka dźgnęła w nią swym cienkim, guzowatym palcem.
-Nie- Przyznała zakłopotana. Matka ciągle powtarzała, że są damami, a prawdziwe damy nie niszczą sobie rąk w kuchni, oczywiście przy sprzątaniu też nie, od tego miały gosposię. Miała być ponad to, przyziemne obowiązki nie mogły jej ograniczać, ani odbierać urody. Jedyne, czego od niej wymagano to, by zawsze pięknie wyglądała i była miła dla bogatych fagasów matki. Ostatnimi czasy zdarzało się, że miała ochotę poeksperymentować w kuchni, ale zbyt bała się matki i kary, jaką mogłaby za to dostać.
-Cholera rączek nie pozwalała brudzić.- Raczej stwierdziła niż spytała, szurając przy tym kapciuszkami, tak jakby miała ochotę zatańczyć.
-Ano nie pozwalała- Przyznała z niechęcią, choć miała wrażenie, że wcale nie musi odpowiadać staruszka i tak wszystko wie. W jakiś sposób śledziła ich życie, może jednak faktycznie była szpiegiem, czy po prostu tak dobrze znała jej matkę? A może miały w domu zainstalowaną ukrytą kamerę? Były uczestniczkami jakiegoś chorego show? A co jeśli matka sprzedawała ich prywatność? To było możliwe matka nie miałaby żadnych skrupułów, by ją tak wykorzystać, jeśli tylko mogła na tym dobrze zarobić.
-Od jutra zmieni mi się w Kopciuszka, z ochotą się zmieni, za stara jestem, by bachory niańczyć.
Z tym niańczeniem to staruszka w ponaciąganych gaciach trochę przesadziła, ale nie aż tak bardzo. Dopiero teraz w zrujnowanym budynku, który kiedyś na pewno był piękny i elegancki zdała sobie sprawę, że matka wychowywała ją na nieprzystosowaną do codziennego życia kalekę cóż z tego, że na własne luksusowe i wytworne podobieństwo. Prawda jest taka, że bez pomocy innych ciężko byłoby jej przetrwać, szczególnie na początku. Wstyd, naprawdę się wstydziła tego, że pozwoliła się zmanipulować, ukształtować na życiową łamagę, zależną od innych, nawet w najprostszych, codziennych sprawach.
Staruszka spojrzała na Afrodytę, poprawiła guzowatą dłonią beret, w oczach na chwilkę zamigotało jej światełko, a może tylko odbiło się światło lampy i westchnęła ciężko. A potem bez uprzedzenia, całkiem niespodziewanie jej guzowate, krótkie nóżki rozciągnęły się jak dwa kawałki gumy tak, że mogła bez trudu sięgnąć do wysoko powieszonej szafki i wyciągnęła talerze.
Afrodyta ze zdumienia otworzyła swe pełne, nieźle wykrojone, malinowe usta, ale nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Zdawała sobie sprawę, że wyglądała jak ciemnowłosy, zdziwiony karp. Zresztą nie tylko zdziwiony, ale też zszokowany do granic możliwości karp, ale w tej sytuacji nie miało najmniejszego znaczenia jak ona wygląda. Jej wcześniejsza teoria legła w gruzach, wariaci mieli problemy z postrzeganiem rzeczywistości, ale na pewno nie potrafili transformować swojego ciała tak, by zmieniało kształt i proporcje tylko po to, by ułatwić im życie. To, co się stało, na pewno nie było naturalne i raczej niemożliwe. A może faktycznie ten smród przed domem uszkodził jej mózg i teraz widzi, coś, czego nie ma? Może babcia w berecie, czymś ją naćpała, tylko jak i kiedy? Chwilę trwało zanim doszło do niej, że wcale się nie boi, jest tylko bardzo, ale to bardzo zdziwiona.

czwartek, 1 lutego 2018

Nimfa. Strona 6






-I, co teraz?- Spytała, przeglądając się w lustrze, sama nigdy nie wybrałaby takiego kroju sukienki i okazuje się, że to duży błąd. Ciuch okazał się być stworzony dla tego typu figury, jaką obdarzyła ją natura. Sukienka spełniała też podstawowy warunek, jaki zwykle stawiała swoim ubraniom, była niewyzywająca wręcz skromna, ale przy okazji podkreślała wszelkie walory i plusy. I na dodatek, na co zupełnie nie wyglądała, okazała się bardzo wygodna. Czy w tak prosty i mało wyrafinowany sposób próbowano jej uświadomić, że jeszcze nie wie, co dla niej jest dobre, wręcz wskazane, że jest młoda i głupia? Tutaj też będą nią manipulować? Może wpadła z deszczu pod rynnę? O nie, bezgłośnie obiecała sobie, przyglądając się własnemu odbiciu w lustrze, że w razie, czego, ucieknie na czas. Nie pozwoli, by dalej traktowano ją jak bezmyślną lalkę Barbi
-Teraz pójdzie zjeść coś konkretnego, cukierki źle się coś ułożyły, brzuch nie jest zadowolony dziś. Chwała umiarowi, łakomstwo nie jest zbyt dobre, zapamięta to sobie, to wielka mądrość. Ona też w końcu zje porządnie, bo jeszcze zemdleje, łepetynę rozbije a po co to, komu? Mało to mam problemów bez niej? –Babcia wygłosiła swój dziwny monolog i ruszyła przed siebie, więc ruszyła za nią, nie czekając na ponaglenia.
Przechodząc przez próg pokoju, który jej przydzielono, doznała prawdziwego szoku. Korytarz uległ, choć to wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszelkim prawom natury, czy jakimś tam innym, metamorfozie. Podłoga nadal była ciemna tyle, że już nie wpadała w czerń tylko raczej w ciemny brąz, a bure ściany wcześniej straszące porwanymi tapetami teraz obite były starą, popękaną boazerią, na której mieszkała niezliczona ilość pająków. Jak to w ogóle możliwe? Zawodziły ją oczy, czy rozum? Mało tego w domu nie śmierdziało już też tak strasznie. No chyba, że po prostu się przyzwyczaiła i nie czuła odoru, który wcześniej podcinał kolana i wyciskał łzy. A może powietrze w tym domu było nasączone jakimś śmierdzącym gazem powodującym omamy, albo oparami narkotyków, które popala wariatka w berecie? To na pewno wiele by tłumaczyło. To od tego strasznego smrodu miała niedorzeczne wizje. A może jednak była zwyczajnie naćpana? Zupełnie już nie wiedziała, co jest prawdą a co złudą, pogubiła się.
-Ale ta cholera dała ci imię, Afrodyta, nie mogła się wysilić trochę mocniej? Co za głupi, bezmyślny babsztyl- marudziła pod nosem staruszka.- Afrodyta, też coś. Jak to zmiękczać, jak opierdzielić, no niech ją pokręci.
Nigdy nie lubiła swojego nietypowego i raczej niespotykanego imienia. W szkole szczególnie w młodszych klasach dokuczano jej zbyt często z jego powodu. Dziewczyny wręcz od piaskownicy były zazdrosne o to, jakie wrażenie robiła na płci przeciwnej, którą mimo woli przyciągała niczym magnes, dlatego skupiały się na dokuczaniu i zniekształcaniu dziwnego, niespotykanego imienia. Chłopcy dla odmiany wszelkimi, nieszczególnie przyjemnymi sposobami, desperacko próbowali zwrócić na siebie jej uwagę. Byli zbyt młodzi i niedoświadczeni, by rozumieć, że raniąc zniechęcają Afrodytę do siebie, a ona nie chciała uwielbienia tylko kolegów, z którymi mogłaby bawić się w Indian lub piratów. To poronione imię było niczym przekleństwo, broń w rękach wroga, który nigdy nie zawahał się zranić tam gdzie najbardziej bolało. Koszmar i morze wylanych łez. Prawdę mówiąc to nigdy nie mała takich prawdziwych koleżanek, dziewczyn, z którymi mogłaby pogadać o głupotach, zwyczajnie się powydurniać, pośmiać. O przyjaciółce dawno przestała marzyć, wiedząc, że nigdy takiej nie będzie miała, matka już o to zadbała. Gdy tylko zauważyła, że Afrodyta kogoś darzy sympatią, a miała chyba w głowie zamontowany radar, który wychwytywał każdą pozytywną emocję córki, powtarzała w kółko i do znudzenia, że nie powinna zadawać się z gówniarstwem, bo to strata czasu i, że to nie jest towarzystwo dla niej. Nie poprzestawała na zwykłym zniechęcaniu córki, za jej plecami robiła wszystko, by utrzymać rówieśników z dala od niej. Nie miała oporów i nie cofała się przed radykalnymi krokami takimi jak rozsiewanie fałszywej informacji o świerzbie, czy chorobie psychicznej córki. Afrodyta była bezradna, nic nie mogła na to poradzić na te intrygi, z matką nikt nie mógł wgrać. Jej matka była zaborcza, może nawet chora i chciała mieć ją na wyłączność. Od urodzenia Afrodytę otaczał bezbarwny, odgradzający od prawdziwego życia kokon samotności. Nie potrafiła wydrapać sobie z niego wyjścia, była zbyt słaba, zbyt niepewna swoich racji, brakowało jej przebojowości, błysku. A teraz na własne życzenie ugrzęzła naćpana nie wiadomo, czym, w nawiedzonym domu z nieznajomą, nieprzewidywalną wariatką w dresowych pantalonach i berecie.