poniedziałek, 5 listopada 2018

Nimfa. Strona 30.



Szła powoli, a raczej wlokła się ciągnąc nogę za nogą, bezgłośnie modląc się żeby, to głupie maszerowanie w końcu się skończyło. Kto możne lubić takie męczarnie? Masochista? Jak można z własnej nieprzymuszonej woli, w taki sposób spędzać czas? Babcia i siostry to jednak są trochę walnięte w głowę, nawet nie trochę a bardzo, chore masochistki. Ona była inna, a tamte zawzięcie udawały, że tego nie zauważają. Już nie wiedziała, co ją bardziej wkurza, to, że świetnie się bawią, czy to, że jej cierpienie było im całkowicie obojętne. Była tak zmaltretowana tą wycieczką, że nie miała siły nawet myśleć nad tym jak się zemści, a to by jej na pewno pomogło. Góry i cały świat w tym momencie kończyły się dla niej, na miarę równie położonych kamieniach, które składały się na tę piekielną ścieżkę tortur. Tylko one były jeszcze w miarę istotne. Gdy w końcu babcia ogłosiła przerwę w marszu, zwaliła się na koc niczym worek kamieni i nie reagowała na próby kontaktu. Było jej już wszystko jedno, mogły ją nawet tutaj zostawić i iść dalej, było jej to zupełnie obojętne. Dobrze ponad godzinę nie było takiej siły, która potrafiłaby zmusić Afrodytę do jakiejkolwiek reakcji, po prostu leżała bezmyślnie i nieruchomo na kocyku, który jako jedyny był dla niej miły i nie kazał iść. Nic na tym świecie nie miało znaczenia, aż do momentu, gdy babcia wbiła jej palucha między żebra, zabolało jakby przebiła ciało na wylot. Obolała mamrocąc pod nosem, usiadła tylko, dlatego, że bała się, że babcia powtórzy swój pieszczotliwy gest, a tego by już nie zniosła. Siostry nie rozumiały bólu, który wypełniaj jej ciało i duszę, siedziały sobie radosne jak skowronki, jedząc przygotowane przez babcię kanapki i śmiejąc się z jakiś głupot. Wkurzały ją wszystkie trzy.
-Patrzy głupia, wygrała, patrzy ile może, bo i ślepa jak kret jak patrzeć trzeba. I myśleć też jakoś tak nie bardzo wychodzi, a powinna, bo głowę jeszcze ma.- Rozkazała babcia, a w głosie miała coś takiego, że nie potrafiła się sprzeciwić.
Uniosła niechętnie głowę, choć wcale nie było to łatwe. Zdrętwiała szyja pulsowała jak po ataku wściekłych mrówek, ale nie pojedynczych sztuk a całego mrowiska. Mięśnie na ramionach twarde, wręcz skamieniałe spięły się jeszcze mocniej i zareagowały na ruch tak jak na uderzenie, tępym, ostrym bólem. Miała dość, siłą woli powstrzymała łzy, nie chciała dać babci satysfakcji i przyznać się, że ją złamała. Nie miała pojęcia ile dokładnie przeszły, ale musiało na liczniku przewinąć się wiele kilometrów. Nigdy w życiu się tak nie zmęczyła, to była katorga, najprawdziwsze tortury. Bolało ją wszystko nawet język, którego raczej nie używała przez ostatnie godziny, bo brakło jej sił nawet na to, by się skarżyć na los. Plecy i głowę miała mokre od potu tak jakby właśnie wyszła spod prysznica. Palce poharatane od skał, których kurczowo przytrzymywała się, by nie spaść w dół, a jednak patrząc tak jak babcia kazała, poczuła coś na kształt zadowolenia. Pomimo braku wprawy, kondycji i negatywnemu nastawieniu parła do przodu i mimo wszystko w jakimś sensie pokonała samą siebie. W tej sytuacji nie była ofiarą, oczywiście nie stała się też od razu wojowniczką, ale zrozumiała, ze, jeśli tylko chce, może walczyć. Gdy tylko ktoś ją pchnie w odpowiednim kierunku, jak to miało miejsce na tej wycieczce, pomyślała cierpko. To chwilowe poczucie własnej wartości i dumy pękło jak bańka mydlana wraz z nadejściem świadomości, że trzeba będzie stąd wrócić. To nie był koniec zmagań a zaledwie bolesny początek. Afrodyta w tej chwili nie miała nawet siły wstać, nie mówiąc o dalszym marszu.
-Pójdziemy kiedyś do szałasu?- Spytała Franciszka i nie pytając, czy chce, podała Afrodycie kubek gorącej herbaty.
Afrodyta nie zauważyła żadnego szałasu, ani blisko ani nawet daleko. Teraz, gdy już babcia zmusiła ją do powrotu do życia, rozglądała się wokół, ale i tak niczego nie wypatrzyła. Musiała uwierzyć siostrze na słowo, że gdzieś tam naprawdę istnieje tajemniczy szałas.
-Głupia, zęby on ma jak noże. Całować nie będzie i dobrze. A uciekać szybko tak nie potrafisz ty.
Ciekawość ulotniła się natychmiast, nie chciała już wiedzieć, kto ma takie uzębienie i, co to dla nich oznacza. Absolutnie nie obchodziły jej już żadne, nawet najpiękniejsze i nawet niskie góry i a najmniej ostre zęby jakiegoś świra. Ktoś tu jednak był i tego nie mogła zignorować. Ktoś mieszkał w tym nierealnym świecie i to było bardzo dziwne. Taki wymyślony świat powinien być pusty. Stanowczo powinien być pusty i cichy. Ale jeśli ten ktoś tu już był to, czy znaczyło to, że jest z rodziny, czy może jest zupełnie obcym, wykoślawionym bytem? Intruz, który wprosił się na teren babci, czy wręcz przeciwnie? Ten świat był jego zwyczajną codziennością, czy tylko wpadał tu w odwiedziny, dla odstresowania, albo na łowy? Bez sensu. A może to wcale nie babcia była właścicielem tych przeklętych gór, a właściciel szczęki wypełnionej nożami? Jedno pytanie i znowu dała się wciągnąć w bezsensowne snucie hipotez, obcując z babcią już choćby jeden dzień, powinna się nauczyć, że czasami nawet najbardziej sensacyjną informację należy zignorować. Święty spokój jest ważniejszy, w końcu nie chce zupełnie zwariować. Należało skupić na istotnych sprawach takich jak marzenie o wannie gorącej wody, choć nie pogardziłaby i wygodnym łóżkiem do kompletu, nic innego nie miało znaczenia. Prawdę mówiąc nawet, jeśli na ścieżce zjawi się ktoś z zębami jak noże to, nic to nie zmieni. Afrodyta i tak nie ucieknie, zwyczajnie nie miałaby na to sił.
-Kto babciu, kto ma takie zęby?- Leontyna nie odpuściła, tajemniczy, zębaty nieznajomy mocno ją zainteresował.

czwartek, 11 października 2018

Nimfa. Strona 29




Własny, prywatny, wymarzony, doskonały świat to pokusa, której większość ludzi, co tam większość, nikt nie umiałaby się oprzeć. Nawet ona Afrodyta, chętnie by się skusiła tyle, że pod jednym warunkiem, żadnych gór nawet takich łagodnych i żadnej przerażającej dziczy. Postawiłaby na egzotyczną, ciepłą, ale taką bezpieczną bez huraganów, orkanów, tsunami i oczywiście bez jadowitych zwierzątek, wyspę. A w wodzie nie byłoby rekinów, co to mają zbyt dużo zębów, parzących meduz i niczego, co mogłoby jej zaszkodzić albo pokłóć, czy ugryźć. I koniecznie musiałby tam być złoty, drobniutki niczym pył piasek i błękitny ocean. W jej świecie nie byłoby żadnego głupiego chodzenia bez celu i okropnego bólu łydek. Wygodny leżak, albo jeszcze lepiej wygodny hamak, tak w jak reklamach biur podróży i parasol dający osłonę przed słońcem, to było to, czego potrzebowała. I koniecznie palma, co to pięknie pochyla się nad oszałamiającym błękitem wody.
-Głupie wy, głupie, gdzie by zmieściły w kieszeni?
To było raczej pytanie retoryczne, żadna z sióstr nie podjęła tematu, może, dlatego, że żadna z nich nie miała tak pojemnych kieszeni, by pomieścić swój idealny świat.
-Dużo was jest? Takich jak ty? – Spytała babcię
-Jedyna, prawdziwa, jedyna, ale są też inne jedyne, prawdziwe. Jak ja, trwać muszą. Niezliczone, samotne, obce. Kosmos potrzebuje takich prawdziwych, innych.
Jeśli to cokolwiek tłumaczyło, to na pewno nie Afrodycie, po cichu liczyła na bardziej konkretną odpowiedź. To chyba naturalne, że chciała wiedzieć, kim, tak naprawdę jest jej własna babcia, ale jeszcze bardziej chciała zrozumieć, kim jest ona sama i czego może się po sobie spodziewać. To nie była zwykła próżność, czy nadmierna ciekawość. Czy może jeszcze gorsza wścibskość. Korzenie są ważne dla każdego człowieka, dają tożsamość, na której można budować teraźniejszość i przyszłość, w jakiś sposób ukierunkowują pragnienia i określają miejsce, do którego się dąży. A przede wszystkim dają siłę, sprawiają, że nie zdmuchnie cię byle wietrzyk niepowodzenia, zapuszczone głęboko utrzymają, gdy ktoś będzie chciał zająć twoje miejsce, odebrać dobre imię i spokojne sny. Odebrano jej wszystko, na czym mogłaby się oprzeć, nie miała pojęcia, kim jest, ani kim powinna się stać wraz z upływem czasu. Nie wiedziała, co jest jej pisane, z czym mogła walczyć, a co zaakceptować. Była niczym małe, zagubione we mgle dziecko, nic tylko płakać. Matka, jeśli prawdą jest to, co usłyszała od babci, jest kimś zupełnie innym niż ta osoba, którą wydawało się, że znała całe życie. Niezrozumiałym, obcym bytem, z którym nic jej nie łączy i jak się okazuje nigdy nie łączyło. Jest osobą, która w imię jakiś debilnych, okrutnych, wynaturzonych wierzeń, czy tradycji chciała brutalnie skrzywdzić swoje, jedyne dziecko. Zabrać jej to, co najważniejsze, radość życia. Może nawet chciała stać i spokojnie patrzeć na to jak zwyrodnialcy, którzy jej zapłacili za swoje chore fantazje, zgwałcą jej córkę. Niestety tego Afrodyta nie mogła tego wykluczyć, a naprawdę bardzo by chciała, mimo wszystko chciała wierzyć, że matka nie jest, aż takim potworem. Te wszystkie rozważania zbudowane na strzępach informacji przypominały niebezpieczny spacer po grzęzawisku, albo po stromych górach bez zabezpieczenia, tych, których tak szczerze nie cierpiała. Bała się, ciągle się bała i to zaczynało ją doprowadzać do furii. Dobijała ją świadomość, że w jej życiu nie było nikogo, do kogo mogłaby zwrócić się o radę, albo choćby mglistą wskazówkę, kogoś, kto byłby oparciem. Może to głupie, ale babci ani siostrom tak do końca nie ufała. Wszystkie trzy mówiły jej tylko tyle, ile dla nich było w tym momencie wygodne. Może i siostry nie miały złych intencji, ale dla niej to było stanowczo za mało, chciała czegoś, co pozwoli się jej zakorzenić. To był ten czas, kiedy dramatycznie potrzebowała kogoś, kogo mogłaby nazwać przyjacielem, takim najnormalniejszym z normalnych. Ta osoba mogłaby być nawet najnudniejszym człowiekiem na świecie byleby tylko wysłuchała tych wszystkich wątpliwości i strachów, które nosi w sobie i potrząsnęła nią. Kazała obudzić, ewentualnie iść się leczyć.
-Idą, bo w kamień się zmienią.
Koniec postoju. Afrodyta żałowała, że w ogóle otworzyła buzię, może gdyby nie zadawała niewygodnych pytań, mogłaby dłużej siedzieć na miękkim, przyjacielskim kocyku. Bolały ją całe nogi, uda i łydki paliły żywym ogniem, a stopy rwały jak zmiażdżone. Nieprzyjemnie zdawała sobie sprawę z istnienia każdego mięśnia, nic nie pomogło masowanie, ani krótki odpoczynek. Nawet ciasto czekoladowe nie pomogło. Kolana w ramach solidarności postanowiły o sobie w bardzo nieprzyjemny sposób przypomnieć. Nie wspominając o plecach, które chyba postanowiły żyć własnym życiem, niekoniecznie uwzględniając, że są częścią zbolałego ciała. W jej rzeczywistości niezaistniała jeszcze konieczności szarpania się z ciężarami, nie musiała nawet dźwigać zakupów, miała tylko pięknie wyglądać. Nienauczone do wysiłku ramiona szczypały, rwały, pulsowały jak wściekłe Afrodyta nie miała pojęcia jak zdoła założyć plecak nie mówiąc o tym, że musi go dalej nieść. To jakiś koszmar, kara za grzechy. Co do pięknych widoków widziała już wystarczająco dużo, kilka więcej, czy inna perspektywa nie miały już żadnego znaczenia. Była w takim stanie, że nic już nie było jej wstanie zachwycić, zauroczyć. Jedyne, czego pragnęła to wrócić do domu. Przeszły kawał tego dziwnego świata i powrót z tego miejsca będzie prawdziwą męczarnią. Nie było sensu pchać się dalej, to była czysta głupota i niepotrzebne okrucieństwo. Niestety nikt nie miał zamiaru słuchać jej argumentów.

czwartek, 4 października 2018

Nimfa. Strona 28



-Po, co?- Babcia zdziwiła się bardzo przekonująco. Zrobiła to tak dobrze, że można by wręcz uwierzyć, że jest subtelnym, słodkim aniołkiem, co to nie grzebie ludziom w głowach i nie kontroluje wszystkiego wokół, udając niezbyt rozgarniętego Yodę. Urodzona aktorka, powinna mieć kilka figurek akademii filmowych, ustawionych przy łóżku w sypialni, albo w łazience.
Afrodyta wylizując okruszki ciasta z kącików ust, usilnie próbowała analizować odpowiedź i grę ciała babci. Z braku wyraźnych wskazówek i pewnych danych, przyjęła dość odważną tezę, że to miejsce to zamknięta przestrzeń. Nierealna, a jednak jak najbardziej prawdziwa. To nie żadna sztuczka, nie, nie kino, ani umiejętna zabawa optyką, była tego pewna na sto procent. Nie chodziło o omamienie zmysłów, ani o zwykłe oszustwo, uliczne kuglarstwo. Tylko, o co? Tego już nie była pewna.
Franciszka sięgnęła po następny kawałek ciasta, wcale nie przejmując się kaloriami, równocześnie intensywnie przyglądała się Afrodycie. Wyglądała na mocno zaintrygowaną. Leontyna, choć widać było, że bardzo ma ochotę coś dodać od siebie, siedziała cicho. Afrodyta zrozumiała, że celowo oddały ciekawskiej siostrze inicjatywę. Franciszka widząc, że zbyt skupia się na obserwacji ich zachowania zamiast na babci, machnęła ręką strzepując brązowe okruchy i jednocześnie dając do zrozumienia, żeby nie przerywała tej i dla nich ciekawej rozmowy, by dalej pytała. Siostry Afrodyty ten świat, a może nawet i inne jemu podobne, oraz babcię znały dużo dłużej niż ona sama, ale widać nie koniecznie wszystko rozumiały. Bardzo prawdopodobne było, że te cuda towarzyszyły im od urodzenia i były dla nich czymś naturalnym, oczywistym. To mogło spowodować, że nie zadawały właściwych pytań. Dla niej wszystko było tak szokujące, że nie mogła ot tak przyjąć babci z dobrodziejstwem inwentarza. Mówi się, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale ona musiała. To było silniejsze od niej. Przy okazji okazało się, że siostry też są ciekawe odpowiedzi.
Babcia patrzyła na nią jak na szczeniaka i uśmiechała się szelmowsko, szczerząc zęby upstrzone ciemnymi okruszkami ciasta. To chyba znaczyło, że Afrodyta wyciągnęła nie do końca dobre wioski ze swoich obserwacji. Strasznie to było denerwujące, że wszystkiego musiała domyślać się sama, kombinować jak koń pod górkę, gubić się w domysłach i znikąd nie mogła spodziewać się podpowiedzi. Zadanie ze zbyt wieloma niewiadomymi, a Afrodyta nigdy nie była dobra z zadań tekstowych i matematyki.
-Tata też ma swoje góry?- Zdeterminowana spróbowała inaczej ugryźć temat.
Leontyna zamruczała coś niezrozumiale pod nosem, ale Afrodyta tknięta przeczuciem zupełnie zignorowała jej zachowanie. Nie odwróciła się, nawet katem oka nie spojrzała na siostrę. Usilnie udawała, że całą jej uwagę pochłania masowanie obolałych łydek. Zastanawiała się nawet, czy nie zdjąć butów i nie pożalić się na okropny ból stóp. Wszystko to, po to, by uzyskać jakąkolwiek odpowiedź. Dopiero, gdy sformułowała z goła niewinne pytanie, zrozumiała jak ważna będzie odpowiedź. Może dowiedzieć się wiele więcej o własnej rodzinie, a może nawet przy odrobinie szczęścia przy okazji wyda się, kim tak naprawdę jest babcia. To, że może się przy okazji okazać, że kiedyś i ona będzie zdolna do kreowania rzeczywistości według własnych potrzeb i umiejętności, jakoś nie bardzo ją kręciło. Za dużo zachodu, gdy prawdziwy świat jest taki piękny i zróżnicowany.
-Głupia nie jest, czasami- Szybko skorygowała swą wypowiedź babcia.- Myślenie praca ciężka, ale potrafi jak chce nawet nimfa. Chyba podrzutek, jajo kukułki, czy co?
-A tak można? Babciu, czy każdy z nas może mieć taki kawałek raju na własność?- Zainteresowała się Leontyna, a oczy jej świeciły niczym kotu na widok wędzonej ryby.
Dla Leontyny i Franciszki pomimo zażyłości, która niewątpliwie między nimi istniała, babcia również była wielką, nienadgryzioną zagadką. Lata doświadczeń wpłynęły na ich przekonanie, że zadawanie pytań w tej rodzinie nie ma głębszego sensu. Pewnie dawno temu sobie odpuściły, nikt nie lubił goryczy rozczarowania. Zresztą ileż razy można tłuc głową o ścianę, wcześniej czy później przychodzi refleksja, że nie warto i lepiej odpuścić. Babcia miała swój plan, czy może mapę i nikomu z zewnątrz, nawet własnej rodzinie nie pozwalała nawet ukradkiem spojrzeć. Tajemnica rzecz święta. Trwały tyle lat szczęśliwie we trzy w tym układzie, który tak naprawdę nie krzywdził nikogo, do czasu, gdy pojawił się nowy, zaskakujący i ciekawski element. Trzecia wnuczka to zmiany. Afrodyta, gdy tylko stanęła przed furtką tego okropnego domu, zburzyła obowiązujący w tej rodzinie porządek rzeczy, a w każdym razie mocno wstrząsnęła jego posadami. Babcia nie wyglądała na szczególnie poirytowaną tym faktem. I tak cała władza i wiedza skupiała się w jej rękach, chyba, że w ponaciąganych, kolorowych beretach.

środa, 19 września 2018

Nimfa. Strona 27






-Siada, zje trochę sobie, sił nabierze, bo blada coś podejrzanie. Słabowite to takie, że aż strach- Stwierdziła babcia drapiąc się po pośladku. Słowa te oznaczały, wymarzoną przez ledwo powłóczącą nogami Afrodytę, przerwę w marszu.
Tylko przez ułamek sekundy pomyślała, że być może babci nie spodobał się kierunek, w jakim podążały jej rozważania o alternatywnych rzeczywistościach. Szybko jednak przepędziła tę myśl, uznając ją za niedorzeczną. Zresztą na tym etapie wycieczki było jej już wszystko jedno, chciała tylko usiąść i zdjąć to ciężkie ustrojstwo, które kazano jej nosić niczym za karę, z pleców, a potem niech się dzieje, co chce.
-Już?- Mocno zdziwiła się Leontyna, która wcale nie wyglądała na zmęczoną, a wręcz na zadowoloną to, co było dla Afrodyty katorgą dla niej było przyjemnością.
-Może jak chce, iść sobie, trzymać nie będę siłą- Babcia wzruszyła chudymi ramionami i wyciągnęła ze swojego plecaka kraciasty, wełniany koc. Jak zwykle nie miała zamiaru tłumaczyć się z własnych decyzji, to ona była tu od rządzenia, one mogły tylko słuchać.- Drogę zna, wie gdzie trzeba patrzeć.
-Babciu, a zabrałaś dziś to swoje pyszne ciasto czekoladowe?- Franciszka, aż się oblizała na samą myśl.
To pytanie niczym tajemne, mocne zaklęcie wyrwało z marazmu Afrodytę, która jeszcze sekundę temu nienawidziła całego świata i nie pragnęła niczego innego, jak zwinąć się w kłębek i usnąć. Teraz pomyślała, że tak, stanowczo ona też miała ochotę na dobre ciasto czekoladowe, na nie zawsze był dobry czas, nawet globalna katastrofa, czy jakiś ogromny kataklizm tego nie zmienią. Można umierać ze zmęczenia, nie mieć siły nawet na to by kiwnąć palcem, a wtedy by odmienić los wystarczy kawałek dobrego ciasta czekoladowego. Cudo, które smakiem i aromatem postawi na nogi największą łamagę, to było coś, czego właśnie teraz było potrzeba wykończonej i zmęczonej do granic wytrzymałości Afrodycie. Ciasto czekoladowe to magia, ta najprawdziwsza z prawdziwych. Afrodyta z natury była łakoma, matka tego nie akceptowała, przy każdym cukierku, czy kawałku ciasta straszyła ją, że pójdzie jej w biodra i niechybnie szybko zamieni się w prawdziwego wieloryba. Słodycze to był podstępny wróg, którego pomimo jej rachitycznym próbom protestu, całkowicie wyeliminowały z diety. Widać dla babci problem słodyczy był problemem sztucznym i wcale nie spędzał jej snu z powiek, ani nie wzbudzał poczucia wina. Afrodyta zastanawiała się, czy to nie przypadkiem, dlatego, że babcia nie musiała dbać o figurę. Tak prawdę mówiąc nawet tona, czy dwie słodyczy by jej wcale nie zaszkodziły, jeden guz w tę czy w tamtą nie miał znaczenia.
-A, co miała nie brać?- Babcia aż poprawiła beret, zadziwiona pytaniem wnuczki
-To wszystko twoje?- Afrodyta patrząc w przepaść pełną skalnych odłamków, rozpoczynającą się kilka kroków od kraciastego miłego w dotyku kocyka, zdała sobie sprawę z rozmiarów gór. Nieostrożność w takim miejscu może skończyć się kalectwem lub śmiercią. Patrząc w przepaść wręcz widziała na kamieniu tym z lewej, większym niż szafa trzydrzwiowa swe powykręcane nienaturalnie ciało i kałużę krwi. Kto by przyszedł jej z pomocą, babcia? Na linach niczym alpinista zeszła by na dół, a może nie potrzebowała nawet lin? Przyleciałby helikopter z ratownikami? Może babcia do kompletu miała swój własny szpital z miłymi lekarzami, którzy nie patrzyli na pacjenta, jak na natręta lub paczkę gwoździ. Miejsce gdzie pielęgniarki uśmiechały się, a niezabiegane i zmęczone odpowiadały opryskliwie na każde zadane pytanie?
-Yhy- Odpowiedziała babcia, podając Afrodycie całkiem spory kawałek ciasta. W żaden sposób nie zareagowała na strach wnuczki, a przecież powinna ją uspokoić, zapewnić, że są bezpieczne i wszystko jest pod kontrolą. Że w tych górach nie zdarzy się żaden wypadek. Tak chyba być nie powinno, Afrodyta potrzebowała trochę uczucia, wsparcia, choćby drobny okruszek. Tak, zwyczajnie po ludzku, potrzebowała wsparcia.
-Sama stworzyłaś? – Spytała z zachłannością wąchając czekoladowe cudo.
-Yhy. Wierzy w siłę.- Babcia próbowała wpakować sobie w usta naprawdę duży kawałek ciasta. Tak duży, że nie mógł się zmieścić się w nich w całości, więc okruchy okleiły jej błękitno-różowy podkoszulek.
Czy zapychanie się ciastem to był tylko zwykły wybieg, by nic więcej nie mówić? Nie musiała aż tak się starać, mogła jak to miała w zwyczaju zbyć milczeniem pytanie Afrodyty, albo wyzwać od głupich. Yhy też odpowiedź, mogła tylko zdenerwować, bo można ją interpretować na wiele sposobów i chyba o to właśnie babci chodziło. Nie ufała wnuczkom? Czy tylko Afrodycie? Fakt, zbyt krótko się znały, by nawiązać tę szczególną więź opartą na zaufaniu, ale nawet, jeśli Afrodyta nie wydawała się godna zaufania to, co ona mogła zrobić z taką wiedzą? Gdyby tylko próbowała komuś powiedzieć, że jej babcia ma swój świat, w którym tworzy góry uznano by ją za wariatkę. I słusznie, dla takich, co opowiadają takie historie istnieją pokoje bez ostrych kantów i klamek.
-Nie znajdę takich gór na żadnej z map? – Spróbowała podejść babcię, pamiętając o tym, że kropla kruszy skały. Jeszcze raz powąchała swój rozkosznie pachnący kawałek ciasta i poczuła jak ślina napływa jej do ust. Nie mogła już dłużej odkładać tej chwili, wgryzała się w czekoladowe cudo. Było pyszne, tak jak się tego spodziewała. Tak, prawdę mówiąc najlepsze, jakie w życiu jadła. Babcia znała się na ciastach. Na górach niestety też.
-Nie szuka.- Opowiedziała babcia z pełną buzią ciasta, przyglądając się wnuczce badawczo, a w oczach przez chwilę zamigotały jej jasne płomyki.-Szkoda czasu i zapału jej. Nie ma nic lepszego do roboty? Zajęcie dla głowy i rąk, jak mocno chce, znaleźć jej mogę.
-Czy ktoś obcy, nie z rodziny- uściśliła Afrodyta, która poczuła wiatr w żaglach i chciała z tej chwili wyciągnąć jak najwięcej- może tu wejść?

sobota, 25 sierpnia 2018

Nimfa. Strona 26






-Wierzy w siłę, nie w słabość. Patrzy i nie myśli za dużo, to szkodzi jej.- Poradziła całkiem przyjaźnie babcia, po czym nie czekając na reakcję wnuczki, ruszyła przed siebie niczym kozica.
-Tu wszystko jest jak najbardziej realne, to nie jest serial babci. Jeśli, czego ci oczywiście nie życzę, rozwalisz kolano, to będzie krwawić, boleć, czy co tam jeszcze jest w wachlarzu nieszczęść nawet, jeśli stąd wyjdziemy. Podejdź do tego poważnie- Ostrzegła ją Franciszka, poprawiając plecak.
Nie podobało się jej to, co widziała wokół siebie. Z lewej strony świat nieprzyjemnie zasłaniały strome, prawie pionowe, kamienne, przerażające ściany. Dzikie i poszarpane kojarzące się z rozbitą butelką, chropowate skały. Gołe jak gdyby wszystko, co żywe uciekało, nie chciało mieć do czynienia z tym niegościnnym kawałkiem świata, okopcone czernią taką prawie piekielną, przygnębiające. Tak nieprzystępne, że nie musnęła ich ani rachityczna zieleń mchów, ani nawet przybrudzone lodowe języki. Z prawej strony nie było wcale lepiej ostra, postrzępiona, gęsto nabijana kamiennymi szpilami grań, przerażała. Musiała jednak przyznać, że w tej grozie czaiło się piękno takie zimne, zbyt trudne do opisania zwykłymi słowami, urzekające. Tyle, że do niej nie przemawiał akurat ten rodzaj estetyki może, dlatego, że zbyt szybko poczuła ból w łydkach. Nie skarżyła się wiedząc, że nic to nie da, w końcu przed chwilą babcia niczym zielony yoda z „Gwiezdnych Wojen” kazała wierzyć w siłę. Szła przed siebie, bo nie miała innego wyjścia, zawzięcie walcząc z coraz to bardziej rozrastającą się w niej niechęcią i rezygnacją. Bez najmniejszej choćby iskry wiary, wmawiając sobie, że ta cała wyprawa może się jej jeszcze spodobać, jednocześnie motywowana resztkami rozsądku pilnując, by nie zostać zbytnio w tyle. Szła i szła bolały ją łydki, nienawidziła wszystkich i całego świata, a na dodatek brakowało jej już słów by wyrazić swoją frustrację. Oślepiona słońcem, gdy ocierała rękawem pot z czoła, zauważyła na niemal pionowym, kamiennym stoku zmieniające swe położenie czarne plamy, przyglądała się im nie zwalniając kroku, by ze zdziwieniem uzmysłowić sobie, że te czarne plamy to zbiegające kozice. Oczywiście zszokowana tym odkryciem zapomniała, że trzeba uważać na wystające kamienie i potknęła się jak jakaś bezmyślna niemota. Ciężki plecak przeważył, przez chwilę walczyła, próbowała załapać równowagę, ale od początku była skazana na przegraną w tej nierównej walce z ze światem i ciężarem, którego nie powinna nosić na plecach. Wylądowała na kolanach, podpierając się rękami, by nie upaść na twarz. To było strasznie upokarzające i nie wiedziała, co zrobić, by zmień ten stan rzeczy. Trwało chwilę zanim zdała sobie sprawę, że piecze ją skóra dłoni, poraniona o drobne kamyczki, mimo to właśnie w tej chwili znalazła pozytyw, zwyczajnie ucieszyła się, że zdołała się uchronić twarz przed zderzeniem ze zdradziecką ścieżką.
-Musi głupia wiedzieć, co ważniejsze, bo się zabije jeszcze, głowę ma niech używa, pilnować jak niemowlaka ochoty nie mam ja- Babcia złapała ją za plecak i uniosła do góry, stawiając na nogach. Zupełnie tak, jakby podnosiła małego psiaka. Nawet się nie zastanawiała jak to w ogóle możliwe, że tak niska i chuda istota mogła nią podrzucać jak piórkiem. Widziała już przecież w kuchni jak babcia potrafi wbrew wszelkiej logice rozciągać swe ciało do nieludzkich rozmiarów, a teraz do kompletu dowiedziała się, że jest mocarzem. Wymamrotała po nosem podziękowanie, otrzepała dłonie, z których na szczęście nie ciekła krew, po czym wytarła je o spodnie. Mogła iść dalej, choć bardzo tego nie chciała.
Musiały iść, co najmniej ze dwie godziny, choć jej wydawało się, że minęły już całe wieki, maszerowały wąską ścieżką ułożoną z miarę równych kamieni. Niby wyimaginowany świat, a ktoś zadał sobie trud i zadbał o komfort piechurów, a może właśnie, dlatego, że wymyślony, dlatego przyjazny, by namieszać w głowach, by za chwilę nieprzyjemnie zaskoczyć? Czuła, że jeśli nie odpocznie, to nogi zwyczajnie odmówią jej posłuszeństwa i zmienią się dwa nieruchome, kamienne słupy. Ze zmęczenia i braku nadziei wrośnie w ścieżkę i zostanie tu na zawsze niczym posąg, przestroga dla innych, nierozważnych wędrujących. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy bywał tu ktoś inny niż babcia i osoby, które dostępują zaszczytu dotrzymania jej towarzystwa, nawet, jeśli robią to w brew własnej woli? Nie miała pojęcia. Może to wcale nie był świat babci, a ona jedynie znalazła do niego drogę i korzystała za przyzwoleniem prawdziwego właściciela? Tylko, kim on mógł być? Kto był na tyle potężny i mądry, że mógł stworzyć swoją wersję rzeczywistości? Babcia była wyjątkowa i bardzo mocno wykraczała poza ramy tego, co w zwyczajnym życiu rozumiemy, jako normalność, ale czy była aż tak potężna, czy starczyłoby jej sił i umiejętności? Miała serdecznie dość tej całej wycieczki, pytań bez odpowiedzi, niewiedzy i bólu. Stało się w końcu to, czego się jeszcze przed chwilą obawiała, stała w miejscu, nie zdolna się poruszyć, nie mogła nawet poruszyć placami w butach, nogi stanowczo odmówiły posłuszeństwa. Mogą na nią krzyczeć ona dalej nie pójdzie. Na nic sztuczki babci, może ją straszyć do woli.

sobota, 18 sierpnia 2018

Nimfa. Strona 25





W kuchni stały cztery wielkie, czerwone, zapakowane po brzeg plecaki, na sam ich widok niebezpiecznie ugięły się pod nią kolana. Nie dość, że będzie musiała łazić bez sensu, jak jakaś głupia, czy opętana, to jeszcze przy okazji każą jej dźwigać ciężary. To nie jest odpowiednie zajęcie dla kobiet, a na pewno nie dla niej. Jeśli wcześniej myślała, że nie ma ochoty na wycieczkę to, teraz korciło ją, by w ramach protestu rzucić się z pazurami na babcię. Góry, których szczerze nie cierpiała, kilometry, od których odechce się jej żyć, ciężary, które przytłoczą i jakby tego wszystkiego było jeszcze mało to, pewnie nie wiadomo jak długo będą tłuc się brudnym, śmierdzącym i wolnym pociągiem. Bo jak inaczej? Babcia nie wyglądała na kogoś, kto potrafi prowadzić auto. Zresztą zardzewiała i zarośnięta jakimś zielskiem brama wyglądała na nieużywaną od wieków, co było dla niej wystarczającym dowodem na to, że na tej posesji nie parkuje żaden samochód. To nie będzie udany dzień, wszystkie znaki na ziemi i niebie zapowiadały nadchodzący, niewyobrażalny koszmar. Śniadanie zjadła szybko, nie zwracając uwagi na smak i konsystencję jej myśli całkowicie zajmowały próby wymyślenia jak wykręcić się z tej kabały. Całkiem poważnie rozważał, czy nie zasymulować choroby, tyle, że chyba babcia nie da się nabrać na taką symulację. Afrodyta była wściekła bardzo wściekła, każdą komórką swego ciała i nawet przestrzenią, która ją otaczała, nie rozumiała, dlaczego musi brać udział w tej szopce. Chciały chodzić, niech chodzą aż usranej śmierci, ale jej niech do tego nie mieszają. Miała mieć wybór i co? Nic. Dalej ktoś pociąga za sznurki i nawet się z tym nie kryje. Babcia zamierza się nad nią znęcać za jakieś wymyślone grzechy a ona nie mogła nawet zaprotestować. Tak się nie robi.
-Nie musi chcieć. Dobrze zrobi wietrzenie jej- Babcia radosna jak skowronek, popukała się znacząco w beret koloru niezapominajek. Pomimo, że wnuczkom przygotowała ciepłe swetry i kurtki, sama zadowoliła się porozciąganym, błękitnym podkoszulkiem w różowe dość pokraczne króliczki. Niekształtne spodnie dresowe, której do tej pory nosiła z niezrozumiałym upodobaniem, zostały zastąpione pocerowanymi bojówkami, które kiedyś dawno temu w okresie świetności i jeszcze chwilę po nim prawie na pewno były czarne. Do kompletu dobrała jeszcze urocze trampki, w stanie wskazującym dokładne przeżucie przez zwierzę o całkiem ostrych i dużych zębach, zasznurowane poplątanymi i pełnymi węzłów sznurówkami. Wyglądała groteskowo tak jak gdyby uciekła z podupadłego cyrku albo z domu wariatów. Czyli wszystko było w normie. Tylko, dlaczego Afrodyta musiała brać w tym udział?
Góry, nie żeby ją to bardzo zszokowało, zaczynały się zaraz za drzwiami wyjściowymi, zupełnie tak jakby wyszły nie z domu babci, ale ze schroniska albo z kolejki górskiej. Najczystsza forma obłędu, wyrastające w nocy sporych rozmiarów góry i to w samym środku miasta. Wyskakujące niczym królik z kapelusza, góry sprawiły, że obyło się bez koszmarnego, zwyczajnego, ciągnącego się jak flaki z olejem pociągu, na który nie miała wcześniej ochoty Afrodyta. Widząc za progiem te przerażające, wysokie i strome góry nie mogła przeboleć braku pociągu, nie wiedzieć, czemu, ale w tej chwili wydał się jej miły i swojski. W pociągu mogłaby usiąść wygodnie i zdrowo poużalać się nad sobą. W drugiej klasie liceum była na wycieczce szkolnej. Jeden jedyny raz, bo tylko na tę dostała pozwolenie od mamy. Do tej pory Afrodyta zastanawiała się, dlaczego właśnie wtedy matka pilnująca jej niczym smoczyca swych cennych jaj, pozwoliła wyjechać. Nie miała zielonego pojęcia, ale to było dziwne, ta nagła niekonsekwencja matki. Tak się złożyło, że to był wyjazd do Zakopanego, nie wspominała go dobrze. Może, dlatego, że dziewczyny, z którymi dzieliła pokój w pensjonacie okazywały jej jawną niechęć? Nie wspominając o istotniejszych niedogodnościach, już pierwszego dnia buty, które żadną miarą nie nadawały się na górskie wędrówki, obtarły ją do krwi wręcz masakrując pięty. Zmarzła wtedy też tak strasznie, że całą noc za nic nie mogła się rozgrzać. Nie pokochała gór, nawet ich nie polubiła, wręcz przeciwnie. Teraz niestety miała powtórkę z rozrywki, bo rozpościerał się przed nią krajobraz prawie taki jak po wyjściu z kolejki na Kasprowym. Nie, tak prawdę mówiąc to o wiele gorszy, surowszy, groźniejszy i nie mogła się wycofać. Na przekór sobie musiała iść. Wiedziona jakimś impulsem zadarła głowę do góry, by dać upust beznadziejności, którą nią zawładnęła, zawyć jak zraniony wilk, ale zrezygnowała. Zamiast wykrzyczeć swój ból spojrzała z rozpaczą na stopy. Może buty, które wybrała babcia nie zmasakrują jej stóp, nie zmienią ich w siekane kotlety. Nowe, nierozchodzone obuwie na taką wyprawę to nie mogło się udać. Nic się dziś nie mogło udać.
Słońce niczym przybite gwoździem zawisło wyblakłą, nieregularną plamą tuż nad jednym z ostro zakończonych wierzchołków gór. Kamienny szpikulec zdawał się agresywnie mierzyć w nierozgrzaną jeszcze z rana do czerwoności plamę, grożąc rozdarciem lub choćby okaleczeniem. Niebo strasząc bladym błękitem nad ich głowami tylko gdzieniegdzie upstrzone było jeszcze nieprzetartą szarością poranka, wydawało się być bezchmurne. To w ocenie Afrodyty oznaczało, że niestety mają szansę na ładną pogodę, choć słyszała, że ta w górach lubi zmieniać się jak w kalejdoskopie. Buty, pomimo iż nowe po kilku krokach okazały się być bardzo wygodne, chyba niepotrzebnie obawiała się natychmiastowego zadawania bólu z ich strony, jeśli zawiodą to nie od razu. Kurtka zaś dawała wystarczająco dużo ciepła, chroniąc przed chłodem poranka. Senność przegrała konfrontację z ostrym górskim powietrzem. Niestety rześkość poranka nie wpłynęła na jej marne samopoczucie.

sobota, 21 lipca 2018

Nimfa. Strona 24.







Jeszcze rano, czyli całkiem niedawno Afrodyta liczyła, że tej nocy nadrobi braki w śnie, ale nic z tego, jej plany okazały się niewykonalne. Po tym, czego się dowiedziała o swojej rodzinie, a raczej o sobie nie ma nadziei, że się wyśpi. Wystarczyło, że przymknęła oczy i od razu prześladowała ją wizja, dorosłego, silniejszego od niej mężczyzny, brutalnie wykręcającego jej ręce, miażdżącego swym ciałem, siłą zmuszającego ją do seksu. To było tak obrzydliwe i okropne, że wstrząsnęło każdą komórką jej ciała, boleśnie rozkołysało mózg. Nie miała, co liczyć na to, że sen przyjdzie szybciej niż nad ranem, jeśli w ogóle przyjdzie. Była tak bardzo przerażona, że aż cała drżała i musiała to przyznać, że w tej chwili czuła się zupełnie zagubiona, głupia i nieporadna, nie miała pojęcia jak zadbać o własne bezpieczeństwo. Szybko się okazało, że była w wielkim błędzie. W tym domu niczego nie można było z góry zakładać, zaplanować. W pokoju pachniało lasem, takim nasączonym ciepłym letnim deszczem i trochę grzybami, ale nie za bardzo. Tak w sam raz. Usnęła, zanim zdążyła wygodnie ułożyć głowę na poduszkę. To był twardy sen, którego nie zniekształciły koszmary i nocne strachy, których tak bardzo się obawiała.
-Wstaje, ale już!- Ktoś, kto nie miał za grosz miłosierdzia wrzasnął Afrodycie tuż nad głową i to właśnie teraz, gdy śniło się jej coś naprawdę przyjemnego. Niechętnie otworzyła oczy, musiało być bardzo, ale to bardzo wcześnie, wręcz nieprzyzwoicie wcześnie.
-Wstaje, spać na starość będzie.
-Babcia?- Któż inny, głupie pytanie.
-Pięć minut ma. Tu ubrania są. Gotowa ma być czekać nie będę.- Ostrzegła całkiem poważnie babcia
Oczywiście, że Afrodyta uwierzyła, choć bardzo tego nie chciała robić, to wyskoczyła z łóżka niczym sprężyna, mimo, że wydawało się jej, że trwa to nie dłużej niż sekundę, to babci już nie było. Nie wiedziała, czym może skończyć się dla niej spóźnienie, ale wolała nie ryzykować nabywania takiej wiedzy tak wcześnie rano. Przygotowane rzeczy zbyt dobitnie jak na jej gust świadczyły o tym, że babcia zamierza wycisnąć z niej trochę potu, a może nawet więcej niż tylko trochę. Afrodyta z natury była trochę leniwa, ewentualnie dla przyjemności mogła pospacerować po lesie, byle nie zbyt długo. Sportu żadnego nigdy nie uprawiała, bo zwyczajnie nie lubiła. I nie zamierzała zmieniać swych nawyków, po co robić coś, co nie przynosi ani odrobiny przyjemności? Wolała w tym czasie poczytać dobrą książkę. Tylko jak powiedzieć o tym babci? Niestety dobrze wiedziała, że nawet gdyby miała sposobność nie przyznałaby się, nie zaprotestowała, bo zwyczajnie by się bała. Dlatego w środku nocy nieszczęśliwa i w złym humorze sznurowała ciężkie buciory do łażenia po górach, a w jej pokoju niczym duch zjawiła się Franciszka.
-Zbieraj się szybko na śniadanie, babcia podekscytowana a to znaczy, że nie skończy się na małym spacerku. No już-Pogoniła Afrodytę siostra, której najwidoczniej odpowiadało zrywanie się o tak wczesnej porze i katowanie się nie wiadomo, po, co w ciężkich, brzydkich buciorach.
-Pogniewa się jak zostanę? Nie lubię się pocić.- Tak naprawdę to chciało się jej jeszcze spać, a nie łazić bez sensu.
-Chyba sobie żartujesz, nawet jej nie pytaj chyba, że chcesz nam zafundować dodatkowe kilometry. Ja tam nie mam nic przeciw łażeniu, lubię te nasze wyprawy. Od razu cię uprzedzam, twój brak entuzjazmu nie jest zaraźliwy, więc nie znajdziesz w tej rodzinie sprzymierzeńca. Moja rada nie drażnij lwa, a tym bardziej babci.

środa, 11 lipca 2018

Nimfa. Strona 23.






Afrodyta poczuła się jak gdyby ktoś wkleił ją w kadr kiepskiego, niskobudżetowego horroru. Nie znała roli, scenariusza ani potworów czających się w kątach pokoju, w którym ją uwięziono, nie wiedziała skąd spodziewać się ataku i bólu. Od tych słów, które przed chwilą padły w wypielęgnowanej kuchni babci i koszmarów, które o mały włos by się nie ziściły wirowała jak na wielkiej karuzeli, kręciło się jej w głowie, a w żołądku obijały się jej ostre, wibrujące kamienie. Nigdy nie lubiła karuzel i starszych, obleśnych facetów. Nie, to było tak okropne, że nie potrafiła się skupić, zupełnie straciła orientację, nie mogła na niczym zatrzymać wzroku, wszystko się rozmazywało, traciło kształty i realność, od tego szaleństwa i rozhuśtanego błędnika rozbolała ją głowa. Prawdziwe kadry z jej życia mieszały się z tymi, które mogły się zdarzyć, te, od których była o krok. Fotografie i pocztówki niemające nic wspólnego ze stanem obecnym i jej doświadczeniami tak dokładnie nakładały się na siebie, że zupełnie traciła perspektywę. Przerażające doświadczenie, a i tak była pewna, że nie potrafi wyobrazić sobie nawet jednej setnej z tego, co dla niej przygotowano. Nie chciała takiego życia, nie chciała chorych rytuałów i takich obrzydliwych, zwyrodniałych tradycji. Nie chciała żadnego z tych mężczyzn, którzy otaczali matkę, za nic w świecie ich nie chciała blisko siebie. Ich ręce dotykające jej nagą skórę, piersi, nie to obrzydliwe. I usta całujące szyję, czy twarz nie, absolutnie tak stać nie mogło w żadnym wypadku. Nie pozwoli na to. Nie wie, jak, ale będzie walczyć, przeciwstawi się temu złu. Nie będzie o tym nawet myśleć, nie pozwoli się zatruć jadem, w którym chciano ją utopić. Teraz, gdy się dowiedziała o tym, co chciała jej zgotować własna rodzona matka była pewna, że raczej ucieknie na koniec świata niż wróci do domu. Nie pozwoli się tak brutalnie skrzywdzić, nie pozwoli zabić swej duszy. Będzie walczyć, znajdzie sposób.
-I tak na marginesie twój ojciec nigdy z ciebie nie zrezygnował, to twoja matka skutecznie mu utrudniała kontakt. Czy cię kocha? Nie wiem. On nigdy nie mówi o uczuciach, więc nawet nie wiem czy mnie kocha, choć go znam od urodzenia. Wiem jednak, że jesteś dla niego ważna, a na pewno nie obojętna.- Leontyna postawiła przed nią talerz z kanapkami- a teraz jedz, bo musisz mieć siły, jutro dostaniemy prawdziwy wycisk. I nie martw się już tak bardzo, teraz masz nas a my staniemy za tobą murem, nie pozwolimy skrzywdzić. Takie trio jak nasze może postawić się nawet twojej matce.
-Myślisz, że tata już wie, że ona tu jest? Zostawi dziadka i wróci?
Leontyna nie zdążyła odpowiedzieć drzwi wręcz eksplodowały. Znowu, ale tym razem nie zrobiło już to na Afrodycie wrażenia. Do kuchni wpadła babcia. Wyglądała inaczej niż wcześniej, była wyższa, mniej guzowata i co ważniejsze czerwona ze wściekłości. Nie wróżyło to niczego dobrego.
-Głupie, nic nie mówią- Zaszemrała tak, że Afrodycie autentycznie z przerażenia przeszły ciarki po plecach. Uwierzyła, że babcia byłaby zdolna do wszystkiego, a jej złość to ostatnie, czego potrzebują.
-Ale- nieśmiało próbowała powiedzieć coś na swoją obronę Franciszka.
-Jeść i nie gadać. Głupie ozory latają bez opamiętania. -Warknęła babcia, poprawiając szary porozciągany jak spodnie dresowe, które dziś nosiła, zjeżdżający na oczy beret. –Złoto milczeniem- dodała dla efektu tupiąc nogą.
Dopiero teraz zszokowana Afrodyta zauważyła, że zmian było więcej, babcia zrezygnowała z rozdeptanych kapci na rzecz wysokich, czarnych w różowe kropki gumowców. Ponoć miała oglądać filmy dla dorosłych skąd, więc takie kalosze? A może to sygnał, że tak naprawdę nie jest wściekła tylko lekko wyprowadzona z równowagi? Inaczej sobie zaplanowała rozwój sytuacji, ale to jeszcze nie koniec świata, może właśnie tak należało interpretować te do niczego niepasujące kalosze? Może wcale nie narozrabiały? Zaraz, powiedziała sobie w myślach, ktoś taki jak babcia, potrafi kontrolować wydarzenia, a to znaczy, że niewidoczna umiejętnie nimi manipulowała. Tu nie działo się nic bez jej przyzwolenia. Zaplanowała wyciek informacji, a teraz całkiem przekonująco udaje, że jest inaczej. Ciekawe, czy siostry zorientowały się w jej gierkach?
-Zjedzą i śpią- babcia stała, kopiąc czubkiem swojego kaloszka w ciapki, w smętnie wiszące drzwi, które tym razem nie wytrzymały impetu, z jakim je potraktowała. Wypadły z dolnego zawiasu. Widać drzwi pomimo barbarzyńskiego traktowania miały swoje granice wytrzymałości.
Babcia zrezygnowała z pastwienia się nad drzwiami i wyszła, ale nie obróciła się zanim zaczęła iść, to, co się stało było trudne do opisania a jeszcze trudniejsze do zaakceptowania. Sam proces wychodzenia trwał sekundę albo jeszcze krócej i przez ten moment miała dwie twarze, a części ciała przeszły niezrozumiała przemianę, po czym jak gdyby nic się nie stało szła już tyłem a nie przodem do wnuczek. Tylko ten paskudny, porozciągany beret na moment stał się szarą, rozmazaną plamą. Jeszcze raz się przekonała, że ciała babci nie ograniczały żadne prawa fizyki czy biologii, zupełnie je lekceważyła. Afrodyta w tym momencie bardzo jej tego zazdrościła też by tak chciała. Takie sztuczki mogłyby okazać się bardzo przydatne w życiu. Leontyna i Franciszka nie odzywały się, ale nie wyglądały też na zbyt wystraszone jedyne, co się zmieniło to tylko to, że nie były już w tak dobrych humorach jak wcześniej. Znały babcię lepiej niż Afrodyta i jeśli uważały, że lepiej zachować powściągliwość, to na pewno miały rację i trzeba się dostosować. Nawet, jeśli ten wybuch babci to tylko wyreżyserowana scena, na której wszyscy się poznali. Tym razem pokój Afrodyty usadowił się na parterze i sąsiadował z kuchnią. Leontyna i Franciszka po reprymendzie nie miały ochoty na dalsze rozmowy, więc siostry rozstały się w milczeniu tak jak zażyczyła sobie tego babcia.

niedziela, 1 lipca 2018

Nimfa. Strona 22.







-To znaczy, że nie, dlatego uciekłaś?- Zszokowana Franciszka usiadła na krześle, zostawiając na oścież otwartą lodówkę –Tak sama z siebie? I o niczym nie wiesz?- Nie bardzo wiedziała jak zinterpretować słowa siostry.
-Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz. Chciałam tylko poznać tatę, dowiedzieć się, czemu się mnie wyparł, czemu mnie nie chciał, dlaczego nie kochał, tylko tyle. – Rozumiała, że w jej życiu nie wszystko jest takie, jakim być powinno, ale na pewno nie uciekała z konkretnego powodu, zadecydowało przeczucie, intuicja, którą w końcu dopuściła do głosu. Po prostu czuła, choć nie wiedziała, dlaczego, że zbliża się nieszczęście, ale nie miała pojęcia, jakie.
Teraz się okazuje, że jednak miała ważny powód. Ukryty talent? Może będzie mogła dorabiać, jako wróżka? Otworzy salon, zainwestuje w odpowiednią biżuterię, karty i szklaną kulę, a pieniądze będą płynąć strumieniami. Nie było jej jednak do śmiechu. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć stąd wzięła się jej determinacja i odwaga, na którą wcześniej nie była wstanie się zdobyć. Za dużo pustych hipotez, za mało danych, albo była zwyczajnie zbyt głupia by to wszystko ogarnąć.
-Ale cyrk- Leontyna wsadziła do ust wielki kawał szynki.- Zamykając przy okazji lodówkę, o której zupełnie zapomniała Franciszka
-Myślałam, że wiesz, babcia nie mówiła..- Urwała w pół zdania Franciszka, zdając sobie sprawę, że znowu, co prawda nieświadomie, ale jednak przekroczyła cienka linię naszkicowaną przez babcię.
-Ale powiedziała, przed czym uciekłam?- Musiała spróbować wyciągnąć coś z sióstr, to nie była już zwykła ciekawość, a jej życie.
-Zapomnij, nie było tematu- asekuracyjnie próbowała skończyć ten wątek Franciszka.
-Nie rób jej tego, trzeba było, choć raz trzymać język za zębami, a nie kłapać nim bez opamiętania. Ty myślisz, że ona teraz ot tak sobie zapomni, o tym, co ci się wyrwało, bo ładnie poprosiłaś? Powie, dobrze nie było sprawy, wcale mnie to interesuje?- Nieoczekiwanie Afrodyta otrzymała wsparcie od Leontyny krojącej pomidory.- Dziecko nie było tematu, a ty nie zawracaj sobie pięknej główki bzdurami, bo świat jest taki piękny i przyjazny- ironizowała Leontyna.
-Ale babcia..- Dla Franciszki gniew babci, to był wystarczający powód, by się wycofać, nie chciała znowu podpaść, to nie byłoby rozsądne. Nawet, jeśli przy okazji miałaby rozczarować siostrę.
-Co babcia? Ogląda film dla dorosłych, dziś już się nam nie pokaże, a jutro najwyżej da nam wycisk. Bo to pierwszy raz? Pójdziemy w góry i tak to przecież lubimy- Leontyna wzruszyła lekceważąco ramionami, nie miała takich obiekcji jak siostra.
-Miałaś stać się kobietą a raczej dorosłą nimfą, nie wiem dokładnie jak to wygląda w rzeczywistości, ale babcia mówiła, że u nimf oznacza to brutalne gwałty. -Franciszka nie patrzyła na Afrodytę, błądziła wzrokiem po suficie. Nie było nawet muchy, na której mogłaby skupić uwagę, a jednak szukała pretekstu, byle tylko nie patrzeć na siostrę. Nie było jej łatwo mówić o takich rzeczach. Bo jak powiedzieć niczego nieświadomej dziewczynie, że miała być wielokrotnie zgwałcona w imię kretyńskiej tradycji?
-Jesteś pewna?- Od jakiegoś czasu zauważyła, że przyjaciele, a może lepiej powiedzieć kochankowie matki patrzyli na nią inaczej, tak jakby stała się przedmiotem, po który można bezkarnie wyciągnąć rękę. O ile tylko mogła unikała bogatych fagasów matki, kręcących się po ich domu. Podświadomie traktowała tych mężczyzn jak zagrożenie, ale nawet przez chwilę nie podejrzewała, że sytuacja jest aż tak poważna.
-Była podobno licytacja, ten, kto najwięcej zapłacił dostanie, to znaczy miał dostać- poprawiła się Franciszka- twoje ciało, i tylko, dlatego, że zapłacił, mógł cię upodlić i nawet nie chcę myśleć, co jeszcze. Na początku lipca nimfy mają swoje święto, właśnie wtedy miało się to stać. Przykro mi, żadnej kobiety nie powinno spotkać takie piekło, to jest obrzydliwe i nieludzkie- Nadal nie patrzyła na Afrodytę
-Dlaczego?- To, co usłyszała było tak przerażające, że wręcz nie prawdopodobne. To jak kiepski scenariusz horroru, jak wymysł chorego psychicznie despoty. Tyle, że lepki wzrok kochanków matki bezczelnie taksujący jej ciało, zatrzymujący się o wiele za długo na krągłym biuście, czy tyłku, nie był jej wymysłem. Doświadczała tego od wielu dni.
-Jesteś pierwszą nimfą, jaką znam, a z tego, co wiem to raczej nie można kupić w żadnej księgarni podręcznika o zwyczajach i życiu nimf. Zostają nam tylko domysły i fantazja. W przypadku rytuału może działać mechanizm podobny do tego, który stosują ludzie. Dziewczyny łamie się w młodym wieku, zastrasza, formuje tak, by pasowały do czyjeś chorej wynaturzonej wizji. Zmusza by wierzyły, że dzieje się tak wyłącznie dla ich dobra. Mężczyźni, by posiąść władzę całkowitą nad kobietami sprytnie ukrywają się za religią, czy tradycjami wtedy zyskują ogólne przyzwolenie, by zniewalać, niszczyć, zabierać wolność i wolną wolę. Mogą robić straszne rzeczy gwałcić torturować, a i tak to ofiara jest winna. Nie mówię, że kobiety są bez grzechu. Są społeczności gdzie matki entuzjastycznie pielęgnują wynaturzoną, obrzydliwą tradycję wychodząc z założenia, dlaczego córki mają mieć lepiej niż one. Dlaczego? Musiałabyś ich spytać, ja nie rozumiem. Twoja mama i tak była litościwa, ją samą poddano rytuałowi bardzo wcześnie, tak w każdym razie mówiła babcia.

środa, 27 czerwca 2018

Nimfa. Strona 21






-Dam ci radę nigdy, ale to przenigdy nie wspominaj przy nich o włosach-Zamiast sensownej odpowiedzi, Leontyna przestrzegła ją przed następnym absurdalnym zagrożeniem.
-Dlaczego?- Zupełnie nie nadążała za siostrami, co do gadających węży mają włosy? Zresztą nie ma gadających węży, co to za wymysły.
-Wpadają w amok i każą godzinami pleść sobie warkocze. Raz dwie doby tu jak kołek przesiedziałam, aż w końcu uwolniła mnie babcia. To nie były moje najlepsze dwa dni, uwierz mi na słowo.
-Węże?- Afrodyta jak żyła nie widziała owłosionych węży i nawet o takich nie słyszała. Węże z kudłami niezły zestaw. To jednak jest dom wariatów.
Została całkowicie zignorowana przez siostry. Leontyna właśnie zaglądała do wielkiej rury i to właśnie jej poświęciła swoją całą uwagę. Na chwilę wychyliła głowę i z szelmowskim uśmiechem spytała;
-Skrócik?
-Pewnie- Fryderyce podejrzanie zaświeciły się oczy.
Afrodyta przeczuwała, że powinna ostro zaprotestować, lub choćby wymusić jakiekolwiek informacje na temat tego, co ją czeka. Nie zdążyła, jej szalone siostry wskoczyły do rury i z radosnym wrzaskiem pomknęły gdzieś w dół. Wiedziała, że nie może zostać tu sama i choć tego naprawdę nie chciała, wskoczyła za nimi. Zrobiła to w ostatniej chwili wielki, trójkątny, mocno owłosiony łeb należący najpewniej do wspomnianych wcześniej gadających wężów sunął w jej kierunku. Jazda była szalona, tak naprawdę nie miała pewności, czy jakaś niezbędna jej do życia część ciała nie została tam daleko w tyle. Rura kluczyła, zapętlała się fundowała Afrodycie koziołki, to rozwidlała się, a każdy nowy korytarz lśnił innym odcieniem. W pewnym momencie, choć to przecież nie możliwe miała wrażenie, że pędzi niczym rakieta w górę. Nie krzyczała nie, żeby nie chciała, ale pęd powietrza wciskał jej wszystkie dźwięki głęboko w gardło. Była kiedyś na basenie ze zjeżdżalniami, które wydawały się być wymyślne i zapierające dech. Tamte rury kończyły się basenem i wodą, która pozwalała bezpiecznie i bezboleśnie wylądować. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać tutaj. Bała się, a jej siostry były zachwycone tym kosmicznym skrótem, znały go i nie ukrywały, że uwielbiają. Nie podzielała ich zachwytu, stanowczo wolała schody, nawet, jeśli było ich stanowczo za dużo jak na jej kondycję. Każda nowa odnoga, czy zakręt zaczynały napełniać Afrodytę strachem, że ta szaleńcza jazda nigdy się nie skończy, to trwało o wiele za długo. Błękitna ściana światła, przetykana srebrnymi punkcikami niczym brokatem pojawiła się nagle. Afrodyta wbiła się w ten błękit z impetem, poczuła jak jej ciało otula przyjemne ciepło, wyczuła też, że szybko wytraca prędkość. W końcu zawisła akurat nad złotym snopem światła, minutę albo ciut dłużej trwała w bezruchu niczym uwięziony w bursztynie komar, a potem fiknęła koziołka i znalazła się na całkiem normalnej podłodze z desek. Rozbawione i chichoczące siostry czekały na nią przy drzwiach z klamką w kształcie papuziej głowy. Ktoś tu lubił ptaszki szczególnie te uwięzione w klamkach. Oczywiście drzwi nie prowadziły jak się tego można było spodziewać na korytarz, a wprost do znajomej kuchni.
-Ja to chyba sobie kolację daruję- stęknęła Afrodyta, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że żołądek zawędrował jej wprost do ucha i wbrew zdrowemu rozsądkowi nie chce wracać na swoje miejsce- takie skróty to jednak nie dla mnie. Następnym razem spasuje. Wolę zwyczajne, poczciwe schody.
-A ja tam chętnie przegryzę –Leontyna od razu ruszyła w stronę lodówki.
-To musi być straszne wiedzieć, że matka chce cię poddać tak barbarzyńskiemu rytuałowi
Franciszka ewidentnie mówiła to do Afrodyty, która znowu nie rozumiała szyfru. Znowu, znowu zaskakują ją czymś takim. Ileż razy tak można, nie mogą gadać normalnie jak ludzie? Ile jeszcze jest w stanie znieść? Czuła się jak kosmita, który znalazł się w nowym, nieznanym sobie świecie, a może to reszta towarzystwa była kosmitami, dlatego maja problemy z komunikacją?
-Znaczy??- Afrodyta nigdy nie słyszała o żadnym rytuale ani tym bardziej, że ma w którymś z nich osobiście brać udział.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Nimfa. Strona 20.




Afrodyta poczuła się nagle tak, jak gdyby pchnięta potężną siłą, fiknęła koziołka w powietrzu i spadała głową w dół w bezdenną przepaść. To było straszne, przerażające, bolało ją w klatce piersiowej, nie mogła oddychać. Wszystko przez to, że dziewczyna z pokiereszowanym sercem wyszarpnęła swoją dłoń głaskającemu ją chłopakowi. Ten straszliwy lot w przepaść, którego doświadczyła, na pewno nie należał wyłącznie do jednego z aktorów, to było ich wspólne doświadczenie. A potem dziewczyna o mysich, poskręcanych w pierścionki włosach przetarła tą samą ręką, którą jeszcze przed chwilą gładził chłopak, twarz rozcierając łzy i z niebywałą łatwością wskoczyła na konia. Walczyła z pragnieniem, by wrócić i rzucić się w ramiona niewiernego kochanka, wybaczyć, zapomnieć. Afrodyta zagryzła zęby tak mocno, że aż zatrzeszczało, ten brak wyboru palił, rozrywał tkanki, wykrwawiał. W tej sytuacji każda decyzja była zła, każda przynosiła cierpienie, dziewczyna połykając łzy pognała przed siebie. Uciekała przed nim i przed sobą, przed słabością, miłością i nienawiścią, przed życiem. Afrodyta czuła jak siodło boleśnie trze jej kolana, jak powiewa na wietrze szeroka falbaniasta spódnica z cieniutkiej żorżety. I jak mimowolnie poddała się ruchowi konia i robi przysiady. I nawet myśl, że musi strasznie idiotycznie wyglądać na fotelu podnosząc się, co i rusz do góry, nie sprawiła, że coś się zmieniło. Jechały tak przed siebie, a Afrodyta na przemian była wściekła to zrozpaczona, pragnęła najbardziej na świecie chłopaka, który stał na kraciastym kocu, a równocześnie go nienawidziła go całym serem. Ta huśtawka nastrojów zaczęła ją przytłaczać. Szaleńczy galop przeminął, znacząco zwolniły, teraz podkowy stukały o asfalt a przed nimi majaczyło się ogromne białe domostwo.
I nagle bez ostrzeżenia wszystko się skończyło. Nie było napisów końcowych, nazwisk aktorów, czy reżysera. Była ogromna sala i srebrzysta wykładzina, na której stały cztery zielone fotele.
-Co to było?- Wyszeptała zszokowana Afrodyta
-Babci serial. Mówiłam ci pełen odjazd i, że pokochasz- Leontynie podejrzanie szkliły się oczy tak jakby przed chwilą płakała.
-Idą, zjedzą i spać. Same sobie poradzą. Babcia teraz spokoju chce.- Machnęła na nie niecierpliwie, tak jak odgania się natrętne muchy.
-Idziemy – Fryderyka złapała Afrodytę za rękę i mocno pociągnęła- Szybko, bo babcia teraz goliznę będzie oglądać.
-Co?- Nie zrozumiała Afrodyta, która jeszcze nie była zaznajomiona ze zwyczajami pani domu. Zaczynało ją drażnić, że ciągle ktoś gdzieś ciągnie jej ciało, nie pytając o zdanie. Tak jakby była workiem kartofli, tak dalej być nie mogło.
-Seks, nie widziałam jeszcze jak rozwija się akcja w tym akurat gatunku, raz próbowałam podglądać. Dostałam lagą przez plecy, bolało i to nawet mocno, aż mi gwiazdki w oczach stanęły i więcej denerwować jej nie chcę- Fryderyka wyciągnęła siostrę na korytarz, nie zważając na opór, jaki ta chciała stawić.
Tyle, że nie było korytarza, którego się spodziewała Afrodyta tylko wielka oranżeria pełna kolorowych ptaków i dziwnych roślin.
-Szybko- Ponagliła ich Leontyna z wyczuwalnym niepokojem w głosie.
-Coś nam tu grozi?- Afrodyta wolała jednak mimo wszystko, wiedzieć, czego się spodziewać w przyszłości, ta wiedza może się kiedyś przydać.
Babcia musiała bardzo lubić rośliny, bo to nie był pierwszy szklany ogród, który Afrodyta napotkała w tej nietypowej ruderze. Widziała już wcześniej ten, w którym myszy pomiędzy wielkimi donicami smętnie ciągały za sobą gigantyczne uszy królików. Tu ich nie było i rośliny też były inne.
-Nie, ale tu bywają węże i wolałabym ich dziś nie spotkać. Wredne są mendy strasznie i wyszczekane. Całą noc potrafią ględzić nad wyższością łuski nad ludzką skórą i że ich naturalna zieleń dużo lepiej wygląda w świetle słońca niż nasza wypłowiała, rachityczna kolorystyka. Uwierz mi, potrafią zanudzić na śmierć. Nie są w każdym razie moimi ulubieńcami. Nie mam ochoty na spotkanie.
-Węże? Szczekają i mówią?- Tego już było za dużo dla Afrodyty.

piątek, 15 czerwca 2018

Nimfa. Strona 19.




-Się nie śpieszyły głupie, siadać i nie przeszkadzać. Marnują czas.- Warknęła babcia, ale nie wyglądała na rozdrażnioną.
Afrodyta jeszcze nie poczuła zielonego aksamitu fotela, ani tego czy jest wygodny, gdy wszystko diametralnie się zmieniło. Siedziała na rozgrzanej słońcem, zielonej trawie dotknęła jej koniuszkami palców i aż westchnęła zszokowana. Trawa była prawdziwa, mięsista, ostra, poprzetykana polnymi kwiatami. Nie zdążyła się nawet spytać sióstr, co się stało, gdy usłyszała głos mężczyzny, siedzącego tuz obok.
-Kochanie to nie tak jak myślisz, liczysz się tylko ty. Uwierz mi- zaklinał głosem tak słodkim, namiętnym, że chciała mu wierzyć
Trwało to dobrą chwilę zanim zawstydzona i spięta zorientowała się, że te słowa nie są skierowane do niej. On, ten mówiący, zabójczo przystojny mężczyzna siedział na kraciastym kocu i głaskał po ręce dziewczynę w różowym podkoszulku na ramiączkach. Ta siedziała pochylona tak, że twarz zasłaniały jej długie, mysie, skręcone w pierścionki włosy. Ramiona dziewczyny drgały w ten ściśle określony sposób, gdy płaczący za wszelka cenę chce ukryć to się z nim dzieje, rozmiar swej rozpaczy i bólu. Afrodyta wręcz namacalnie czuła cierpienie tej dziewczyny, ugodzono ją boleśnie, złamano, takie rany leczy się latami a nawet całe życie. I nie zawsze skutecznie.
Mimowolnie Afrodyta pomyślała, że kino 5D gdzie śmierdzi myszami, trzęsie krzesłem to w porównaniu z tym żenująca improwizacja. Zupełnie niespodziewanie poczuła spływające po policzku łzy i czarną rozpacz zalewającą wszystko, słońce, trawę i przystojnego młodego mężczyznę siedzącego na kraciastym kocu. Poczuła się prawie tak jak gdyby stąpała po lodzie i nagle znalazła się w lodowatej, czarnej wodzie nie mogąc złapać oddechu. Domyśliła się, że w niepojęty dla siebie sposób zidentyfikowała się z uczuciami dziewczyny. To nie było miłe, nie chciała tego.
-Dlaczego?- Spytała dziewczyna, a Afrodyta miała wrażenie, że to przez jej własne, drżące i wyschnięte usta przeszło to słowo.
-To była zwykła pomyłka, chwila głupiej słabości. Przysięgam, to nic nie znaczyło, zupełnie nic. Kocham tylko ciebie!! Zawsze cię kochałem i będę kochać!! Musisz mi uwierzyć- W jego głosie zabrzmiały nutki, które miały moc hipnozy i chyba o to mu chodziło. Chciał omotać ofiarę, sprawić by się złamała i pozostała w jego mocy.
Teraz dla odmiany poczuła ściskające niczym imadłem przerażenie, miażdżące gardło, płuca i poczucie straty tak wielkiej, że nie liczyło się już nic. Nie było tego, co wcześniej, co teraz i tego, co będzie. Niczego już nie było. Przez tę smolistą, ciężką warstwę rozpaczy niczym cierń przebijał się głęboko ukryty, ale za to całkiem pokaźny pokład poczucia winy. Zrozumiała, że chłopak już wie, że stracił to, co najważniejsze, jeszcze, co prawda się łudził, ale nawet on wiedział, że całkiem niepotrzebnie. Nie czuła upływu czasu, nie miała pojęcia jak długo siedziała w rolach nieszczęśliwych kochanków i ich niezbyt budujących odczuciach i czy właśnie tak to powinno wyglądać, gdy poczuła, że pachnąca trawa, na której siedziała lekko zadrżała. Zaskoczona odwróciła głowę i zobaczyła zbliżającego się jeźdźca, który prowadził luzaka. Zupełnie nie znała się na koniach, ale ten kasztanowy, o cienkich pęcinach z pustym siodłem zauroczył ją, zachwycił. Za to mężczyzna z cienkim czarnym wąsikiem w różowawej koszulce polo, z kołnierzykiem postawionym na sztorc, nie spodobał jej się wcale. To na pewno nie był królewicz, który na białym koniu przyjeżdża z odsieczą. Mężczyzna w siodle aż promieniał od złości, mściwej satysfakcji i pożądania. Gdyby tylko mógł skoczyłby na dziewczynę w różowym podkoszulku i wziął siłą, zniewolił. Tu nie będzie zakończenia w stylu, a potem żyli długo i szczęśliwie Afrodyta już miała ostrzec dziewczynę coś powiedzieć, gdy zawstydzona przypomniała sobie, że to tylko serial. To nie działo się naprawdę.
-Mam twojego konia, ojciec cię szuka. Jedziesz?- Różowy, fałszywy palant zwrócił się do dziewczyny, a w jego glosie zbyt mocno, by tego nie zauważyć, pobrzmiewał fałsz i źle skrywane poczucie satysfakcji.

sobota, 9 czerwca 2018

Nimfa. Strona18





-No właśnie, a gdy kiedyś spytałam babcię o tego kolesia z klubu to usłyszałam, że impotencja to nie jest najgorsza z chorób. Znając babcie to on pewnie kontempluje tę swoja chorobę w miejscu przyjemnym i odosobnionym jak dajmy na to kamieniołomy na Syberii, albo w jeszcze bardziej odjechanym miejscu. To jednak tylko moje domysły, bo babcia jak zwykle nie puściła pary z ust.
Zainteresowanie Leontyny księgozbiorem upewniło Afrodytę, że zawartość biblioteczki również ulega ciągłym zmianom. Ten dom był niczym sen szaleńca, niczego nie można było być tu pewnym.
-A dom?- Spytała mając nadzieję, że może one uchylą, choć rąbka tajemnicy, pomogą zrozumieć.
-Dom jest wspaniały! -Zachwyciła się szczerze Leontyna- Ty wiesz, że moja mama z ojczymem polecieli na Bali? Ja nie chciałam, wolę dom. I nie potrafię tego w żaden sposób wytłumaczyć mamie, która nigdy nie przekroczyła progu tego budynku. Nie wiem, dlaczego, ale babcia spławia ją zawsze przy furtce. Potrafi być stanowcza jak wiesz, a moja mama, choć sama ma charakterek z babcią nigdy nie dyskutuje. Słowa babci to prawo, którego nikt nie podważa. Takie panują tu zasady.
-Mi się wydaje, że ten dom jest kompatybilny z babcią. Są ze sobą nierozerwalnie związani, dopełniają się w jakiś pokrętny, niezrozumiały dla mnie sposób. Trudno to pojąć, czy wytłumaczyć, ale z jakiegoś nieznanego nam powodu, obowiązuje tu zupełnie inna rzeczywistość niż ta, do której przywykłyśmy, do której przywykli wszyscy ludzie. Tu nie obowiązują prawa fizyki, chemii czy natury, które dla nas są niepodważalną normalnością. Tu może zdarzyć się dosłownie wszystko, każdego roku dom nas zaskakuje, jest zupełnie nieprzewidywalny i to, pomimo, że znam go od dziecka. I prawdę mówiąc za to go uwielbiam.
-Poniosło cię trochę Frania, a babcia nie jest zbyt wylewna, taki jej urok. I nic na to nie poradzisz, nawet, jeśli pękniesz z wysiłku by wyrwać z niej choćby słowo. Może, dlatego, że jesteśmy zbyt ludzkie? Inne niż ona?- Leontyna z westchnieniem odłożyła książkę i zamknęła biblioteczkę.
Afrodyta była bardzo ciekawa, czy książka, którą siostra oglądała z takim zainteresowaniem przemieści się do pokoju zajmowanego przez Leontynę. Tak, żeby jak wróci do siebie, mogła ją w spokoju poczytać. To miałoby sens. A ten dom n wyglądał na taki, co poradzi sobie z takim wyzwaniem.
-Ja podobno, jak się tu dowiedziałam, jestem trochę mniej ludzka niż myślałam, a też niczego mi nie wyjaśniła. Co więcej te skrawki informacji, które tu otrzymałam, uświadomiły mi tylko, że w ogóle nie wiem, kim jestem i że przez całe moje życie bardzo szczelnie otaczało mnie kłamstwo. Wielkie, gówniane kłamstwo i powiem wam, że wcale nie jest mi łatwiej z tą wiedzą.- Westchnęła ciężko.
-To, choć tyle, traktuje nas wszystkie tak samo- ucieszyła się nie wiadomo, czemu Franciszka.
Zadudniło coś głucho, ale głośno tak, że Afrodycie zabrzęczało nieprzyjemnie w uszach. Rozbrzmiewający, nieprzyjemny, tępy dźwięk kojarzył się jej z kimś, kto dla hecy, lub złośliwie w pokoju obok, walił z całych sił w kaloryfery tak mocno, że odpryskiwała farba. Tylko, że tutaj nie było żadnych kaloryferów. Już wcześniej Afrodyta zastanawiała się jak ogrzewają pomieszczenia zimą, bo nie wierzyła, że temperatura w środku budynku spada, tak drastycznie, że trzeba chodzić w kożuchu, by nie zamarznąć.
-Babci serial- Zerwała się pełna niezrozumiałego dla oszołomionej hałasem Afrodyty, entuzjazmu Franciszka.- Lecimy
-A nie, ja z zasady nie oglądam seriali- Zaprotestowała, na takie przyjemności jej nie namówią, szkoda czasu, wolała sobie poczytać. Z drugiej strony zafrapowało ją, jaki serial ogląda babcia. O krwiożerczych wampirach, kosmitach, co to chcą zniszczyć ludzkość, czy może kolumbijskie telenowele?
-To zaczniesz, po pierwszej minucie zwariujesz- Leontyna stała już przy drzwiach- niecierpliwie machając na nią ręką, żeby się pośpieszyła.
Entuzjazm Leontyny i Franciszki był mocno zaraźliwy, na dodatek reakcja sióstr nie pozostawała złudzeń, jeśli Afrodyta natychmiast się nie zdecyduje, one pójdą i zostawią ją samą. Ich zachowanie było na tyle nietypowe, że nie czekała aż trzasną jej przed nosem drzwiami, zerwała się i pobiegła za nimi. Jeśli ten serial wzbudza w dziewczynach tyle emocji to głupotą byłoby go przegapić. Zresztą trochę dobrej zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Korytarz tym razem przystroił się w krwisto czerwone lamperie, a chodnik stał się tak kudłaty, że stopy grzęzły w nim niczym w piasku. Niczego więcej nie zdążyła zauważyć, bo biegły jak szalone, najpierw ze trzy piętra na dół, potem schody zwinęły się w ślimak i biegły do góry, by chwilę później znowu biec niezliczoną ilość schodów w dół. Zupełnie się zgubiła, nie miała zielonego pojęcia, na którym znajdują się aktualnie piętrze i jak to możliwe, że w tym budynku zmieściło się tyle schodów. To był jakiś obłęd. Nie mogła złapać oddechu, piekły ja łydki i w środku klatki piersiowej, pomyślała, że ten szalony maraton ją wykończy, zostanie sama, a siostry nawet nie zauważą, że ją zgubiły. W końcu zatrzymały się przed ciemnobrązowymi, dwuskrzydłowymi wrotami, bo drzwiami ze względu na wymiary tego nazwać nie można było. Leontyna chwyciła ciężką mosiężną klamkę wystylizowaną na drapieżnego ptaka i nacisnęła. Klamka ledwo drgnęła, więc dziewczyna zawisła na niej, próbując ciężarem swego ciała wywołać jakąkolwiek reakcję. Nagle od strony wrót rozległ się dźwięk, przypominający wystrzał z pistoletu, a drzwi ustąpiły, uchylając się tylko na tyle, by dziewczyny mogły przepchnąć się do środka. Pokój, nie raczej sala, była ogromna niczym hala sportowa i była niemal całkowicie pusta. Podłogę wyściełała mięciutka jak aksamit srebrzysta wykładzina, która wydawała się niepokojąco falować niczym woda lub rtęć. Babcia siedziała w wielkim pluszowym intensywnie zielonym fotelu. Trzy identyczne były wolne i czekały na widzów. Nie było telewizora nawet malutkiego, nie było też projektora. Poza tymi fotelami nie było tu niczego innego nawet lamp, a jednak było jasno.

piątek, 8 czerwca 2018

47. Daj mi spokój. Za stronę zapłaciła Kasia.



Coś mokrego i ciepłego chlusnęło jej na twarz, w pierwszej chwili wystraszała się, że to pęd, ale nie poczuła rozdzierającego, palącego bólu. Tylko matka coraz mocniej nią potrząsała, tak jakby chciała zmiażdżyć jej ramiona, wyrwać ręce, obić mózg o jej własną czaszkę. Żołądek jej podskoczył, poczuła mdłości, a potem zawiązał się w bolesny pulsujący supeł.
-Nie- wyszeptała spękanymi, twardymi niczym drewno ustami. O świcie matka dała jej kubek naparu z mięty, a potem, gdy szły na polanę do kwiatu o bladoróżowych płatkach, zjadła garść poziomek, jej usta nie powinny być spękane. Usłyszała głosy, to chyba matka krzyczała. Nie była pewna. Głos dochodził jak za ściany, był niczym echo w lesie. Może to nie matka krzyczała? Tylko, kto?
-Nie- wyszeptała, bo nie potrafiła powiedzieć niczego innego, bo czuła, że jeszcze chwila a zwariuje od tych wstrząsów i bólu. Dlaczego matka jej to robiła? Dlaczego sprawiała jej ból? Głos za ściany był coraz bardziej natarczywy, coraz brutalniej wdzierał się przez uszy w głąb czaszki, raniąc mózg. Chciało się jej płakać, ale nie miała łez, tylko piasek pod powiekami, nie mogła nawet płakać.
-Daj mi spokój -wycharczała, a gardło piekło ją żywym ogniem.
Matka znowu nią szarpała, coś krzycząc tuż nad twarzą. Nie, to nie matka, to na pewno nie był jej głos. To w ogóle nie była kobieta, nie kobieta się na nią darła, była tego pewna. To był męski głos. Tylko skąd wziąłby się tu mężczyzna? Kobiety mogły brać udział w rytuale, ale wiedźma nie pozwoliłaby, żeby jakikolwiek mężczyzna choćby zbliżył się do kwiatów, zbrukał je swoją obecnością. Musiało stać się coś złego, coś bardzo złego. Tak złego, że nic takiego nie przychodziło jej do głowy. Męski głos drażnił, sprawiał, że nie potrafiła się skupić, uspokoić.
-Daj mi spokój- poprosiła cichutko, a potem podjęła próbę podciągnięcia, choć kilka milimetrów ciężkich jak młot kowalski powiek. Nigdy nie przypuszczała, że otworzenie oczu może być aż tak trudne.
-Budzi się, próbuje otworzyć oczy!
Znała ten głos, ale to nie mógł być nikt z wioski. Nigdy nie spotkała nikogo z poza wioski. Tylko wiedźma raz do roku ruszała w świat i wtedy przywoziła wszystko to, co było im potrzebne do życia, a czego sami nie potrafili wyprodukować. To jak mogła znać ten głos? Chciała oprzeć się na ręce, by przeciwstawić się bolesnemu potrząsaniu, ale dłoń zapadła się gorącym piasku. Dotknęła jeszcze raz podłoża i stwierdziła, że chyba zwariowała. Piasku dotykała do tej pory tylko raz u wiedźmy, która nie wiadomo, po co trzymała na strychu cały worek. Ktoś posunął jej pod usta wodę, próbował napoić. Zakrztusiła się, gardło miała tak zaciśnięte, że nie mogła niczego przełknąć. Odepchnęła na oślep mężczyznę, którego głos wydawał się jej znajomy.
-Daj mi spokój- wycharczała, choć każda komórka jej ciała pragnęła wody, którą ten ktoś próbował ją napoić.
Ktoś przemył jej twarz nasączoną ciepłą wodą szmatką. Udało się jej rozkleić powieki. Najpierw widziała tylko ciemne plamy na oślepiającym, ostrym tle. Zamknęła oczy i jeszcze raz podjęła tytaniczną walkę, by je otworzyć, trochę czasu minęło i jedna z plam ta najbliższa, zaczęła zyskiwać kształty,
-To ty- Stwierdziła rozczarowana.
-To ja- ucieszył się nie wiadomo, czemu on
-Gdzie jest Dijkstrek?- Teraz sobie wszystko przypomniała, tę cholerną pustynie i wszystkich świrów, których tu spotkała. Tylko ta wiedźma i bladoróżowy kwiat były takie realne, takie prawdziwe, że dałaby sobie rękę odciąć, że na prawdę tam była, że to nie był tylko sen, widziadło, czy mara.
-Świruje. Odkąd wiedźma powiedziała, że to gorączka pustyni i nie wiadomo, czy przeżyjesz, całkowicie mu odbiło. Nie można się z nim dogadać.

piątek, 18 maja 2018

46. Pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Za stronę zapłaciła Kasia.





Płatki kwiatów, które przez ostatni miesiąc podlewała swoimi śmierdzącymi wywarami wiedźma, dojrzały, kusząc bladoróżową, mięsistą konsystencją. Matka pilnowała, by wiedziona dziecięcą ciekawością nie zbliżała się do rośliny i kobiet, które zawzięcie próbowały odpiłować płatki. O ile młodsza skakała, jakby atakowało ją stado wściekłych os i piszczała ze strachu, to wiedźma pozwalała sobie na oszczędne, wyliczone, co do centymetra ruchy. Zielony, jadowity bicz szalał, atakował z furią, próbując wbić nasączone jadem kolce w ciała okaleczających kwiat, kobiet. Wiedźma z kamienną twarzą, niewyrażającą żadnych uczuć i myśli, piłowała u nasady bladoróżowy liść, taką sama piłą, jaką mężczyźni wycinali w lesie drzewa. Pot płynął jej po czole, różowa koszula kleiła się do pleców, ale nie zwracała na to uwagi. Zielony bicz świszcząc i wijąc się, znowu ominął o jakieś dwa centymetry jej głowę, którą ułamek sekundy wcześniej odchyliła do tyłu. Nie wyglądała na zdenerwowaną tym atakiem, zebrane kobiety za to jęknęły strachliwie i odsunęły się dwa kroki w tył od kwiatu i śmiercionośnego zielonego bicza. Każda z nich, nawet ona, choć była jeszcze mała wiedziały, co by się stało, gdy zielony bicz trafił w twarz wiedźmy. Nikt, by jej już nie pomógł, nie uratował. Pierwszy liść upadł na spalaną jadem trawę z głośnym mlaśnięciem. Młoda pomocnica wiedźmy zapiszczała. Rude, przetykane srebrem, mokre od potu włosy przykleiły się do twarzy i głowy wiedźmy, ta jednak nie zwracała na nie uwagi. Sprawnie odchyliła się przed zielonym biczem, który zmierzał dokładnie w stronę jej klatki piersiowej, niemal dotykając plecami spalonej trawy, ale nie wypuściła z ręki piły. Jeden płatek to za mało, wiedźma chciała więcej, bo jeden starczy tylko na dzisiejszą kolację, a ona planowała uwędzić kilka płatków, by mieć je pod ręką, kiedy będą naprawdę potrzebne. Zielony, śmiercionośny pęd szalał, pomocnica zachrypła od pisków, potknęła się o własną pasiastą spódnicę i o mało nie nadziała na kolec ociekający jadem. Matka złapała ją mocniej, miała wrażenie, że ramiona ktoś wcisnął jej w imadła, ale nie próbowała się wyrwać, wiedziała, że po takiej próbie zostałaby odesłana do domu, a tego nie chciała. Nie chciała denerwować matki, nie po tym jak w zeszłym roku narozrabiała. Nie miała wtedy złych zamiarów, nie chciała zrobić nic złego, wręcz przeciwnie. Jej ukochany, młodszy brat tak bardzo chciał spróbować mięsistego, smacznego listka i tak jak ona, chciał śnić o innym świecie pełnym niewytłumaczalnych cudów i kolorów. Ukradła kawałek listka i przyniosła mu za szopkę z narzędziami tak, jak się wcześniej umówili. Nie zdążył spróbować, nawet przyłożyć płatka do ust, matka niczym płonący ptak pojawiła się znikąd i wyrwała mu płatek. A potem przełożyła ją przez kolano i tłukła w tyłek. Nawet nie czuła bólu, tak była zszokowana, że jej mama, która zawsze była spokojna, mama, które ze śmiechem wybaczała wszystkie psoty i figle, ta, która nigdy nie krzyczała nagle wpadła w tak straszliwą furię. Wcześniej nie wiedziała, dlaczego mężczyźni nie jedli bladoróżowych płatków, nie wiedziała, że są dla nich niebezpieczne, a teraz mama krzyczała, że przez nią jedyny syn, który przeżył zostałby wykastrowany i pozbawiony rozumu. Nie rozumiała, dlaczego jedzenie kwiatów może być niebezpieczne i bolał ją tyłek, ale przyrzekła, że już nigdy nie będzie taka lekkomyślna.
Młoda pomocnica wiedźmy wyła jak wściekły zwierz, przykładając jakieś zielsko do rozcięcia na nodze. Wiedźma nie zareagowała na wrzaski młodej, dalej cięła bladoróżowy liść.
-Puść ją - Warknęła w ich stronę wiedźma.
Poczuła jak matka jeszcze mocniej zaciska palce na jej ramionach, jeszcze chwila i ona też zacznie wyć z bólu.
-Puść ją mówię, potrzebuję jej.- Nie krzyczała, ale w jej głosie było coś takiego, co ciężko zignorować.
-Nie! – Wrzasnęła matka- Ona jest za młoda. Nie potrafi, nikt jej nie uczył- dodała ciszej, a w jej głosie zabrzmiała rozpacz.
-Ona ma to we krwi, nie utrzymasz jej z daleka, to jej przeznaczenie.- Wiedźma odskoczyła od listka i dopiero teraz kobiety zauważyły, że urósł drugi zielony pęd, który właśnie atakował wiedźmę.
-Ona jest za młoda, to nie jest jej czas.
-Ktoś zadał pytanie- wiedźma była zła.
-Które?- Wyszeptała matka.
-To, na które, odpowiedź jest ważniejsza od pytania, ale nikt jej nie wypowie na głos, bo nie zna pytania i na, które nie ma odpowiedzi.
-To?- Matka upadła na kolana, wywracając ja przy tym i się rozpłakała.- To pytanie, na które nie ma odpowiedzi. To, które samo jest odpowiedzią?

środa, 9 maja 2018

45. Pusta kartka. Za stronę zapłaciła Kasia.































Pusta kartka. Czuła się jak pusta kartka. A ktoś patrzył. Patrzył tak obrzydliwie, wulgarnie, intensywnie, wszystkimi porami skóry próbował przebić się do środka, wyłapać jej myśli i emocje. Była jak pusta kartka, a ktoś próbował ją zbrukać, obedrzeć z godności. Gapił się, gapił tak intensywnie, że aż trzęsła się pod nią ziemia. Bolała ją skóra i kark. Gapił się tak, że aż huczało jej w uszach. Była jak pusta kartka. Zaraz, dlaczego dudni jej w uszach? Próbowała się skupić.

-Obudź się- usłyszała głos dochodzący z bardzo daleka, a twarz zalały jej łzy.

Zaraz, jakie łzy? Przecież nie płakała. Próbowała otworzyć oczy, ale była jak pusta kartka.

poniedziałek, 7 maja 2018

44. Ktoś patrzy. Za stronę zapłaciła Kasia.






Ktoś patrzy.



Lodowata, nieistniejąca pijawka nieprzyjemnie ślizga się po jej rozgrzanym słońcem pustyni, karku. Ktoś ją obserwuje.



Jest sama. Na tej cholernej pustyni nie ma nikogo innego.



A jednak ktoś patrzy.



Mijają nieskończenie długie minuty a ten ktoś nadal ją obserwuje.





Nerwowo, odgania się od gapiącego się natręta. To jednak nic nie daje. On nadal się na nią patrzy.





Zimna pijawka drażni skórę.





Nie ma nikogo, a jednak ktoś nie odrywa od niej wzroku.





Ktoś patrzy, a to doprowadza ją do szaleństwa.





Klnie, nawet nie myślała, że zna tak obrzydliwe i wulgarne słowa.





To nie pomaga. Ktoś nadal patrzy.





Czuje się osaczona, zbrukana.



Łapie piasek w dłonie i rozsypuje wokół, tak by tamten nie mógł się gapić. W ataku szału rzuca piaskiem, by go oślepić. Zmienia się w burzę piaskową.



Ktoś patrzy.





Ociera łzy dłońmi szorstkimi od piasku. Upada na kolana. Ktoś patrzy.

wtorek, 24 kwietnia 2018

43. Burza. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.






-A tak w ogóle to skąd o tym wiesz?- Spytała podejrzliwie, przecież z nikim się nie spotykał z nikim nie rozmawiał, to skąd może wiedzieć, co się u diabła stało? To nie było normalne, a bardzo, ale to bardzo podejrzane. Może wszystko, co powiedział, dopiero, co wymyślił, zwyczajnie opowiada jej głupoty a ona naiwna, niedoświadczona łyka te jego rewelacje niczym pelikan ryby. Dijkstrek przecież doskonale wie, że ona w żaden sposób nie może sprawdzić prawdziwości jego słów. Z drugiej strony, dlaczego miałby ją w taki sposób okłamywać, podpuszczać? Jaki mógłby mieć w tym cel, czy interes? Musiała zadać sobie pytanie, co o nim tak naprawdę wiedziała? Prawie nic, szczerze mówiąc pogrywał sobie nią jak chciał, jak mu było wygodnie. Może teraz też zabawia się jej kosztem? Po co ją w ogóle ściągnął na tę przeklętą pustynię? To przez niego tu była. Przez niego mdlała z gorąca i cierpiała z zimna, przez niego miała piasek w majtkach i nie mogła wziąć kąpieli. To przez niego prześladowały ją te wszystkie istoty, przez niego traciła rozum.
-Burza.- Przerwał jej rozmyślania
-Co?- Znów udało mu się ją zaskoczyć.
-Idzie burza piaskowa, trzeba powiadomić ludzi i wszystko zabezpieczyć zanim jest na to czas. Niestety przyjdzie nam zapłacić za ból tyłka Pana Pustyni.
-Burza piaskowa?- Wyszeptała przez ściśnięte gardło, jeszcze chwilę temu myślała, że nie może być gorzej a okazuje się może i to dużo, dużo gorzej.
-To on?- W sumie to nie miało żadnego znaczenia, kto lub co za tym stało, trzeba ratować, co się da. Jeśli dopisze im szczęście, to może przeżyją i wyjdą z tego bez większych strat. Wolała nie myśleć, co się stanie, jeśli będą mieć pecha.
Chwilę później leżała w namiocie plecami przyklejona do nienaturalnie spokojnego Dijkstreka patrząc na przerażonego, udającego dzielnego Diamentowego Węża, dalej siedział Myszka tuląc w ramionach spokojnie śpiącego niemowlaka, który nie był wcale dzieckiem. A od piekła dzieliła ich tylko cienka płachta materiału.
Czuła ciepło ciała Dijkstreka zupełnie tak jakby był zwykłym człowiekiem, naprawdę można się było pomylić. Nie dziwiła się, że tak łatwo zdobywał kochanki, był wygadany i za zwyczaj przybierał postać przystojnego, dobrze zbudowanego młodego człowieka, łakomy kąsek. A ona, pomimo, że przytulona do niego plecami, przerażona wściekłymi atakami wiatru i pasku na ich namiot, nie czuła potrzeby szukania bliskości, by ukryć się w bezpiecznej przystani jego ramion. Nie pociągał jej fizycznie, ani trochę, nawet minimalnie. Jej ciało zupełnie na niego nie reagowało, tak jakby go tu wcale nie było. Nawet to, że czuła się jak zasypywana żywcem w grobie, gdy coraz to więcej i więcej piasku opierało się na płachcie materiału namiotu i wyczuwalna, głośna panika zwierząt niczego nie zmieniły, nie czuła potrzeby szukania ciepła i spokoju W ramionach Diamentowego Węża tym bardziej. Namiot pełen mężczyzn, a do wszystkich traktowała jak braci, coś złego zrobiła z nią ta pustynia, a może to ta burza spowodowana kontuzją tyłka pana tej krainy?
-Mam wrażenie, że ta pustynia nie istnieje- Powiedziała na głos.
-Co?- Zdziwili się wszyscy jej słowami
- Jak to nie istnieje? – Dopytywał Myszka.
-Mam wrażenie, że to wszystko to jakiś pokręcony, chory eksperyment. Ktoś, nie wiem, kto poddaje nas wymyślnym testom w sztucznie stworzonym środowisku. Sprawdza nasze reakcje, odruchy i ciągle podkręca śrubkę Na zasadzie dali sobie radę z problemem, to sprawdźmy, co zrobią, gdy będzie jeszcze trudniej. –Musiała krzyczeć, by ją usłyszeli, by wyjący, szalejący wiatr nie zagłuszył i nie zniekształcił jej słów.
-To ma sens, pokręcony, ale jednak- Stwierdził głośno Myszka.
-Dość karkołomne założenie, ale przyznam, że całkiem ciekawe. Eksperyment, że ja sam na to nie wpadłem- Siadając, przekrzykiwał wyjący wiatr
-Od dawna mam takie wrażenie, że jesteśmy tylko pacynkami, pionkami, a tacy jak on pociągają za sznurki, więc skaczemy tak jak tego chcą, jak nam zagrają. To jest wkurzające, ale nie wiem, co zrobić by przerwać ten upokarzający spektakl. – Stwierdził Diamentowy Wąż.
Pierwszy raz poczuła do blondasa, coś przypominającego wątłe światełko sympatii, ale niezbyt jasne i mocne.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

42. Negocjacje. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.






-Z wodnikiem? – Wołała się upewnić.
-Nie, z nim to pewnie wszelkiego rodzaje umizgów uprawia. – Stwierdził poważnie Dijkstrek- Wolałbym nie wchodzić w szczegóły i zapewniam, że ty też. To mogłoby zmienić twoje życie, nie koniecznie na lepsze.
-To, z kim?- Była zupełnie skołowana, nie miała pojęcia o tylu istotach żyjących na tym samym kawałku ziemi, co ona, których do tej pory w ogóle nie dostrzegała, mało tego nie wierzyła w ich istnienie. A teraz z każdej wręcz strony atakowały ją stwory z bajek i legend. Nie miała zielonego pojęcia o powiązaniach między nimi, zależnościach o ich sympatiach i antypatiach. Nie wiedziała, kto jest niebezpieczny, kto neutralny, a na czyją pomoc może w razie, czego liczyć. Nic nie wiedziała, a chciała przeżyć, takie informacje mogłyby jej w tym pomóc. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że już nigdy nie wróci do normalnego życia. Nawet, jeśli uda się jej wrócić z tej przeklętej pustyni, to nie będzie już mogła żyć tak kiedyś. Zbyt dużo zobaczyła, zbyt dużo wie, takich rzeczy nie da się zapomnieć. I miała dość przerażające przeczucie, że ten nowo odkryty świat nie pozwoli jej odejść.
-Z Panem Pustyni- Przerwał jej rozmyślania.
-A, co ona ma z nim wspólnego?- Pomyślała, że niezła rozpustnica z tej wiedźmy, gdzie się nie obróci tam wielbiciel.
-Tak ogólnie to nic. Teraz zaś zamiast prowadzić rozmowy, trudne negocjacje zwyczajnie spuściła mu łomot. Przyznam, że mocno mnie zaskoczyła.- Popatrzył uważnie gdzieś w ciemność, jak gdyby widział tam coś, czego nikt inny nie potrafi dostrzec.- Fakt jest bezczelna, upierdliwa i nie do wytrzymania, ale poziom jej agresji zadziwił nawet mnie. Naprawdę stawiałem na to, że będzie prowadzić negocjacje, które skończą się oczywiście fiaskiem, ale da nam tym samym trochę czasu, że ta kusza to tylko atrybut, że chce mieć jakiś mocny argument po swojej stronie. Może on też tak myślał- Umilkł tak jakby zastawiał się na swoimi słowami- Może faktycznie odniosła sukces, bo działa nieszablonowo, a zaskoczenie działo na jej korzyść.
-Zastrzeliła go? – Była w szoku. Nie spodziewała się takiego rozwoju sytuacji. Narzeczony za Pana Pustyni niezła transakcja, a ona była jej świadkiem.
-Nie, to nie byłoby możliwe, Nie ten kaliber. A jednak potrafiła go skutecznie unieszkodliwić- Próbował, ale nie potrafił ukryć podziwu w głosie.
-Przyszpiliła go niczym muchę, bełtem?- Tylko, do czego można przyszpilić kogoś na pustyni, bo nie do piasku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak wygląda ten cały Pan Pustyni i jednego była pewna, wolała tego nie wiedzieć.
-Trucizna, ona jest naprawdę genialna.- Pokiwała z uznaniem głową
-Napoiła go trucizną i nie mógł odmówić, bo trzymała naciągniętą kuszę?- To robiło się coraz bardziej absurdalne.
-Nie, ona nie jest głupia.- Dodał z nutką sympatii – Pyskata owszem, ale nie wiem, czy na nim zrobiłoby to jakiekolwiek wrażenie. Wzięła go sposobem, bełt umoczyła w truciźnie i wycelowała tam, gdzie ma najcieńszą, najwrażliwszą skórę. W sumie oko ma niezłe z takiej odległości trafić. Szacunek.
-Czyli gdzie?- Spytała automatycznie, wychodząc z założenia, że może kiedyś się jej taka wiedza przydać.
-W tyłek- Stwierdził całkiem poważnie.
-Acha.- Temat uważała za zamknięty, nie miała ochoty dyskutować o tyłku Pana Pustyni, bez względu na to jak wygląda.
-Unieszkodliwiła go na kilka dni, to dla nas szansa.- Poinformował ją i pomachał komuś, lub czemuś czającemu się w ciemności pustyni, daleko od nich.
-Dlaczego nam pomogła? Z dobroci serca?- Ciekawa była intencji wiedźmy.
-Nie nam.- Wyprowadził ją z błędu
-A, komu Wodnikowi?- Coraz bardziej drażnił ją tymi swoimi oszczędnymi i zdawkowymi wypowiedziami.
-Swojej siostrze pomogła.- Dodał niechętnie.
-Ale jej tu nie ma- Zaprotestowała
-Ależ jest- Powiedział i natychmiast zawinął się w derkę dając do zrozumienia, że koniec dyskusji na dziś i on nic więcej już nie powie.