wtorek, 24 kwietnia 2018

43. Burza. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.






-A tak w ogóle to skąd o tym wiesz?- Spytała podejrzliwie, przecież z nikim się nie spotykał z nikim nie rozmawiał, to skąd może wiedzieć, co się u diabła stało? To nie było normalne, a bardzo, ale to bardzo podejrzane. Może wszystko, co powiedział, dopiero, co wymyślił, zwyczajnie opowiada jej głupoty a ona naiwna, niedoświadczona łyka te jego rewelacje niczym pelikan ryby. Dijkstrek przecież doskonale wie, że ona w żaden sposób nie może sprawdzić prawdziwości jego słów. Z drugiej strony, dlaczego miałby ją w taki sposób okłamywać, podpuszczać? Jaki mógłby mieć w tym cel, czy interes? Musiała zadać sobie pytanie, co o nim tak naprawdę wiedziała? Prawie nic, szczerze mówiąc pogrywał sobie nią jak chciał, jak mu było wygodnie. Może teraz też zabawia się jej kosztem? Po co ją w ogóle ściągnął na tę przeklętą pustynię? To przez niego tu była. Przez niego mdlała z gorąca i cierpiała z zimna, przez niego miała piasek w majtkach i nie mogła wziąć kąpieli. To przez niego prześladowały ją te wszystkie istoty, przez niego traciła rozum.
-Burza.- Przerwał jej rozmyślania
-Co?- Znów udało mu się ją zaskoczyć.
-Idzie burza piaskowa, trzeba powiadomić ludzi i wszystko zabezpieczyć zanim jest na to czas. Niestety przyjdzie nam zapłacić za ból tyłka Pana Pustyni.
-Burza piaskowa?- Wyszeptała przez ściśnięte gardło, jeszcze chwilę temu myślała, że nie może być gorzej a okazuje się może i to dużo, dużo gorzej.
-To on?- W sumie to nie miało żadnego znaczenia, kto lub co za tym stało, trzeba ratować, co się da. Jeśli dopisze im szczęście, to może przeżyją i wyjdą z tego bez większych strat. Wolała nie myśleć, co się stanie, jeśli będą mieć pecha.
Chwilę później leżała w namiocie plecami przyklejona do nienaturalnie spokojnego Dijkstreka patrząc na przerażonego, udającego dzielnego Diamentowego Węża, dalej siedział Myszka tuląc w ramionach spokojnie śpiącego niemowlaka, który nie był wcale dzieckiem. A od piekła dzieliła ich tylko cienka płachta materiału.
Czuła ciepło ciała Dijkstreka zupełnie tak jakby był zwykłym człowiekiem, naprawdę można się było pomylić. Nie dziwiła się, że tak łatwo zdobywał kochanki, był wygadany i za zwyczaj przybierał postać przystojnego, dobrze zbudowanego młodego człowieka, łakomy kąsek. A ona, pomimo, że przytulona do niego plecami, przerażona wściekłymi atakami wiatru i pasku na ich namiot, nie czuła potrzeby szukania bliskości, by ukryć się w bezpiecznej przystani jego ramion. Nie pociągał jej fizycznie, ani trochę, nawet minimalnie. Jej ciało zupełnie na niego nie reagowało, tak jakby go tu wcale nie było. Nawet to, że czuła się jak zasypywana żywcem w grobie, gdy coraz to więcej i więcej piasku opierało się na płachcie materiału namiotu i wyczuwalna, głośna panika zwierząt niczego nie zmieniły, nie czuła potrzeby szukania ciepła i spokoju W ramionach Diamentowego Węża tym bardziej. Namiot pełen mężczyzn, a do wszystkich traktowała jak braci, coś złego zrobiła z nią ta pustynia, a może to ta burza spowodowana kontuzją tyłka pana tej krainy?
-Mam wrażenie, że ta pustynia nie istnieje- Powiedziała na głos.
-Co?- Zdziwili się wszyscy jej słowami
- Jak to nie istnieje? – Dopytywał Myszka.
-Mam wrażenie, że to wszystko to jakiś pokręcony, chory eksperyment. Ktoś, nie wiem, kto poddaje nas wymyślnym testom w sztucznie stworzonym środowisku. Sprawdza nasze reakcje, odruchy i ciągle podkręca śrubkę Na zasadzie dali sobie radę z problemem, to sprawdźmy, co zrobią, gdy będzie jeszcze trudniej. –Musiała krzyczeć, by ją usłyszeli, by wyjący, szalejący wiatr nie zagłuszył i nie zniekształcił jej słów.
-To ma sens, pokręcony, ale jednak- Stwierdził głośno Myszka.
-Dość karkołomne założenie, ale przyznam, że całkiem ciekawe. Eksperyment, że ja sam na to nie wpadłem- Siadając, przekrzykiwał wyjący wiatr
-Od dawna mam takie wrażenie, że jesteśmy tylko pacynkami, pionkami, a tacy jak on pociągają za sznurki, więc skaczemy tak jak tego chcą, jak nam zagrają. To jest wkurzające, ale nie wiem, co zrobić by przerwać ten upokarzający spektakl. – Stwierdził Diamentowy Wąż.
Pierwszy raz poczuła do blondasa, coś przypominającego wątłe światełko sympatii, ale niezbyt jasne i mocne.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

42. Negocjacje. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.






-Z wodnikiem? – Wołała się upewnić.
-Nie, z nim to pewnie wszelkiego rodzaje umizgów uprawia. – Stwierdził poważnie Dijkstrek- Wolałbym nie wchodzić w szczegóły i zapewniam, że ty też. To mogłoby zmienić twoje życie, nie koniecznie na lepsze.
-To, z kim?- Była zupełnie skołowana, nie miała pojęcia o tylu istotach żyjących na tym samym kawałku ziemi, co ona, których do tej pory w ogóle nie dostrzegała, mało tego nie wierzyła w ich istnienie. A teraz z każdej wręcz strony atakowały ją stwory z bajek i legend. Nie miała zielonego pojęcia o powiązaniach między nimi, zależnościach o ich sympatiach i antypatiach. Nie wiedziała, kto jest niebezpieczny, kto neutralny, a na czyją pomoc może w razie, czego liczyć. Nic nie wiedziała, a chciała przeżyć, takie informacje mogłyby jej w tym pomóc. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że już nigdy nie wróci do normalnego życia. Nawet, jeśli uda się jej wrócić z tej przeklętej pustyni, to nie będzie już mogła żyć tak kiedyś. Zbyt dużo zobaczyła, zbyt dużo wie, takich rzeczy nie da się zapomnieć. I miała dość przerażające przeczucie, że ten nowo odkryty świat nie pozwoli jej odejść.
-Z Panem Pustyni- Przerwał jej rozmyślania.
-A, co ona ma z nim wspólnego?- Pomyślała, że niezła rozpustnica z tej wiedźmy, gdzie się nie obróci tam wielbiciel.
-Tak ogólnie to nic. Teraz zaś zamiast prowadzić rozmowy, trudne negocjacje zwyczajnie spuściła mu łomot. Przyznam, że mocno mnie zaskoczyła.- Popatrzył uważnie gdzieś w ciemność, jak gdyby widział tam coś, czego nikt inny nie potrafi dostrzec.- Fakt jest bezczelna, upierdliwa i nie do wytrzymania, ale poziom jej agresji zadziwił nawet mnie. Naprawdę stawiałem na to, że będzie prowadzić negocjacje, które skończą się oczywiście fiaskiem, ale da nam tym samym trochę czasu, że ta kusza to tylko atrybut, że chce mieć jakiś mocny argument po swojej stronie. Może on też tak myślał- Umilkł tak jakby zastawiał się na swoimi słowami- Może faktycznie odniosła sukces, bo działa nieszablonowo, a zaskoczenie działo na jej korzyść.
-Zastrzeliła go? – Była w szoku. Nie spodziewała się takiego rozwoju sytuacji. Narzeczony za Pana Pustyni niezła transakcja, a ona była jej świadkiem.
-Nie, to nie byłoby możliwe, Nie ten kaliber. A jednak potrafiła go skutecznie unieszkodliwić- Próbował, ale nie potrafił ukryć podziwu w głosie.
-Przyszpiliła go niczym muchę, bełtem?- Tylko, do czego można przyszpilić kogoś na pustyni, bo nie do piasku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak wygląda ten cały Pan Pustyni i jednego była pewna, wolała tego nie wiedzieć.
-Trucizna, ona jest naprawdę genialna.- Pokiwała z uznaniem głową
-Napoiła go trucizną i nie mógł odmówić, bo trzymała naciągniętą kuszę?- To robiło się coraz bardziej absurdalne.
-Nie, ona nie jest głupia.- Dodał z nutką sympatii – Pyskata owszem, ale nie wiem, czy na nim zrobiłoby to jakiekolwiek wrażenie. Wzięła go sposobem, bełt umoczyła w truciźnie i wycelowała tam, gdzie ma najcieńszą, najwrażliwszą skórę. W sumie oko ma niezłe z takiej odległości trafić. Szacunek.
-Czyli gdzie?- Spytała automatycznie, wychodząc z założenia, że może kiedyś się jej taka wiedza przydać.
-W tyłek- Stwierdził całkiem poważnie.
-Acha.- Temat uważała za zamknięty, nie miała ochoty dyskutować o tyłku Pana Pustyni, bez względu na to jak wygląda.
-Unieszkodliwiła go na kilka dni, to dla nas szansa.- Poinformował ją i pomachał komuś, lub czemuś czającemu się w ciemności pustyni, daleko od nich.
-Dlaczego nam pomogła? Z dobroci serca?- Ciekawa była intencji wiedźmy.
-Nie nam.- Wyprowadził ją z błędu
-A, komu Wodnikowi?- Coraz bardziej drażnił ją tymi swoimi oszczędnymi i zdawkowymi wypowiedziami.
-Swojej siostrze pomogła.- Dodał niechętnie.
-Ale jej tu nie ma- Zaprotestowała
-Ależ jest- Powiedział i natychmiast zawinął się w derkę dając do zrozumienia, że koniec dyskusji na dziś i on nic więcej już nie powie.

niedziela, 22 kwietnia 2018

41. Umizgi. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.





Patrzyła jak mężczyzna bez słowa wyciąga przed siebie ręce z kuszą, którą przed chwilą, tak strasznie bronił i za nic nie chciał się jej pozbyć. Nie targował się, nie pytał o pułapki, o umowę, o to czy dotrzyma słowa. Po prostu oddał kuszę.
-To skomplikowane. – Szepnął jej do ucha Dijkstrek- Jego żona i dwóch synów zginęło w pożarze, dziewczynkę uratowano, ale ogień zrobił swoje, podobno mocno ma nogi poparzone. Stracił w tym pożarze rodzinę i wszystko, co posiadał, dom, warsztat, wszystko. Jakoś się pozbierał, nie poszedł w picie, chciał odbudować warsztat, więc zaciągnął się do najemników, by zarobić. Odbudował warsztat, ale zabrakło na dom, więc zamieszkał z małą na tyłach warsztatu, by dłużej nie tułała się po ludziach. Nie żeby ją uczył, ale zamiast bawić się z dziećmi, plątała się po warsztacie, pytała i patrzyła. Może z nudów, a może właśnie do tego była urodzona, sama zaczęła wyrabiać broń. Szybko się okazało, że jest dużo lepsza od ojca, że jest wyjątkowo dobra, tak, że broń z tego warsztatu była warta fortunę. On był zazdrosny o jej talent, zostawił ją w złości, samą w warsztacie, a sam wrócił na szlak. Nigdy nie był dobrym ojcem, ale starał się jak umiał, nie zostawił na poniewierkę jak to robią inni. Może nie potrafił? Nie wiem. Ale widać dobro córki jest dla niego bardzo ważne.
-Jak wrócisz do domu, będzie zakochana- obiecała wiedźma – z wzajemnością. Karty powiedziały, że będą szczęśliwi.
Mężczyzna tylko skinął głową i wierzchem dłoni otarł łzę spływającą po policzku.
Wiedźma z wdziękiem okręciła się na pięcie swego kaloszka z jednorożcem. Różowe koronki, wstążki zafalowały ponętnie na biuście, tiul na biodrach, a ona kręcąc biodrami, energicznie ruszyła przed siebie.
-Moment!- Krzyknęła, bo miała kilka pytań do wiedźmy, która wyskoczyła jak diabeł z pudełka.
Wiedźma odwróciła się, uśmiechnęła i odkrzyknęła nie zwalniając- Kochana dziś nie mam za bardzo czasu, ale wpadnę kiedyś do ciebie na plotki. Winko jakieś przyniosę i pogadamy, a dziś musze lecieć.
Zniknęła za wydmą w ciemnościach zanim zdążyła zaprotestować. Chciała za nią biec, ale Dijkstrek złapał ją za łokieć.
-Zostaw- powiedział- ona wie, co robi. Nie wolno jej przeszkadzać, a naszej pomocy nie potrzebuje. Powiedziałaby, gdyby było inaczej- dodał.
Nie minęła godzina, miała się właśnie zbierać do snu, gdy piasek pod jej stopami gwałtownie zafalował, a gdzieś pod nim rozległ się przerażający dźwięk.
-Co to? -Spytała przerażona, zrywając się na równe nogi, rozrzucając derki i koce. Rozejrzała się, jej ludzie nie próżnowali, część łapała wielbłądy, inni wyciągnęli broń i szykowali się do walki z wrogiem, którego nie było widać.
-Nie bawiła się w umizgi- Stwierdził Dijkstrek, który jako jedyny zachował spokój.
-Umizgi? –Spytała skołowana.
- Tak, nie bawiła się w umizgi.- Powtórzył i uśmiechnął się dając do zrozumienia, że nie ma się, co bać, czy ekscytować. Nic im nie zagraża, nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
-Kto?- Spytała, zbierając koce.
-Weź się nie ośmieszaj, jak to, kto? – Nie miał zamiaru jej niczego ułatwiać.
-Skąd mam wiedzieć, kto nie bawił się w umizgi na tej cholernej, przeklętej pustyni, tak bardzo, że zafalował piasek, a z pod niego wył jakiś potępieniec.- Teraz to się zdenerwowała i od razu zrobiło się jej cieplej, a kilka minut wcześniej spanikowana ukrywała się pod kolejnymi warstwami, by, choć trochę ukryć się przed chłodem nocy
-Nie potępieniec, a Pan Pustyni- Sprostował Dijkstrek.
-To Pan Pustyni, to ona?- Nic z tego nie rozumiała.
-Jaka ona?- Teraz to on się zdziwił.
-No sam powiedziałeś, że nie bawiła się w umizgi. To ona się nie bawiła, a teraz udajesz, że nie wiesz, o czym mówiłeś.
-Wiedźma nie bawiła się umizgi.- Podkreślił dobitnie- Wiedźma.

sobota, 21 kwietnia 2018

40. Gołymi rękoma. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.



Sylwester spojrzał na niebo, na własne przednie kopyta, potem na tylnie jeszcze raz spojrzał w niebo i podwinął wargę, a potem mlasnął językiem i wyciągnął na nim ośliniony obrazek
-No to, co pomemłał twą ukochaną- roześmiał się Myszka- ciekawe, czy zadowolona z takich soczystych pieszczot.
-Weź -powiedziała do Młodego, wielbłąd cofnął się o krok- Możesz mu dać z liścia i sprawa zakończona. Dla obydwóch zrozumiano? Jeśli, któremuś zbierze się na żarty zostawię na pustyni, bez wnikania czyja wina.
Młoty załapał obrazek za sam róg, z namaszczeniem przyłożył do płóciennej koszuli w okolicy, gdzie powinno znajdować się jego serce i powolutku wytarł. Jakimś cudem papier wytrzymał, nie rozpadł na kilka kawałków, rozmoczony wielbłądzią śliną. Z tej odległości nie mogła stwierdzić, w jakim stanie jest malowidło, ale westchnienie ulgi Młodego świadczyło, że nie jest tak źle. Mogli ruszać.
Po kilku godzinach jazdy bolał ją niemiłosiernie tyłek, piasek wciskał się wszędzie. Było jej gorąco i z rozrzewnieniem wspominała poranny chłód, który teraz wydawał się jej nawet przyjemny. Była zmęczona i zła.
-Nie wiem, albo zwariowałam, albo zbliża się burza.- Rzuciła w stronę Dijkstreka
-Dlaczego tak myślisz? –Zainteresował się, ale tak bez zapału, też był już znużony tą pustynią i jazdą.
-Mam wrażenie, że wszystko drży, tak jakby się trzęsła ziemia, ale przecież widzę, że się nie trzęsie. – Poskarżyła się, choć wcale nie miała takiego zamiaru.
-Do tej pory trzymał się z daleka, teraz podchodzi coraz bliżej. Jeśli to czujesz, to jest zbyt blisko. – Stwierdził oglądając się za siebie.
-Kto? –Rozejrzała się, ale nie dostrzegła niczego podejrzanego, wszędzie tylko piasek i piasek. I nic więcej-, Kto podszedł za blisko? – Spytała jeszcze raz.
-Pan pustyni, cały czas podąża naszym tropem, nikt go nie zauważył, bo przemieszcza się głęboko zakopany w piasku- Powiedział ściszając głos prawie do szeptu.
-Niebezpieczny?- Spytała, ale czuła, że odpowiedź bardzo się jej nie spodoba.
-Bardzo.
-Nasi ludzie dadzą radę?- Chciała wiedzieć, na czym stoją, albo, co mogą w razie niebezpieczeństwa zrobić.
-Nie.- Odpowiedział stanowczo.
-A ty?
-Nie wiem, ale obawiam się, że on jest u siebie i to może przeważyć. Nie wiem- przyznał.- Jestem za tym, by się tutaj zatrzymać na noc. Lepszego miejsca nie znajdziemy. Potrzebny nam odpoczynek. Uciec i tak nie zdołamy- Dodał, by miała jasność sytuacji.
Jedli kolację, gdy usłyszała jakiś nienaturalne podniecenie wśród ich ludzi. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy to, że zostali zaatakowani, ale nie, reakcja ludzi na to nie wskazywała. Wstała i przeszła do pilnujących wielbłądów i zdębiała. To nagromadzenie różu, koronek i kaloszki w jednorożce wskazywały na jedne jedyne, acz dość nieoczekiwane rozwiązanie. Przecież podobno odeszła rano na piechotę. Jaskim sposobem ich dogoniła? A może została oszukana przez własnych ludzi? I wiedźma jechała ukryta z jakiegoś powodu w bagażach?
-Potrzebuję tej kuszy- Wrzeszczała na szpakowatego, żylastego mruka wiedźma.
-Ona nie do sprzedaży ja własnymi rękoma ją sprawił, ona nie do sprzedaży.- Odparł tamten.
-Pieprzysz, nie własnymi a córki. Od razu widać, że to dobra robota, żadne tam partactwo- Odwarknęła wiedźma
-Ona nie do sprzedaży- Zaciął się mężczyzna- Nie wszystko jest do kupienia. Nawet dla Wiedźmy.
- Gołymi rękoma, go nie przegonię, idioto. W twoim interesie jest mi sprzedać.- Upierała się czerwona ze złości wiedźma
-Nie sprzedam- upierał się, to dobra broń a takiej się człowiek nie pozbywa. Może życie uratować, albo, co.
-Co tu się wyprawia?- Wtrąciła się w tę przedziwną dyskusję.
-Kochaniutka nic takiego, potrzebuję tego sprzętu, a ten głupek nie rozumie- Zwróciła się do niej spokojnie wiedźma- Dobra moja ostatnia oferta dobry narzeczony- Te słowa skierowała do mężczyzny.

piątek, 20 kwietnia 2018

39. Ubije gada. Za stronę zapłaciła Fajna Wiedźma.






-Co znowu? – Wolała nawet nie obstawiać, jakie tym razem dziwadło ich odnalazło i dlaczego rozrabiało. Ruch na tej pustynni był, co najmniej taki jak na głównym rynku w dzień targowy. Mówili, że nikt nie wraca z niej żywy, że pustynia jak jakaś psychopatka domaga się ludzkiej krwi, że zwykły człowiek jest za słaby, by tutaj przeżyć. Okazuje się, że prócz piekielnego upału, można tu znaleźć całą menażerię dziwadeł, a najtrudniejsze jest pozostanie przy zdrowych zmysłach.
-Ubije gada. Ubije gada.- Darł się wściekły Młody.
-Co znowu? –Spytała Dijkstreka, - Komu on grozi? Zwariował?
-Nie wiem, ale stawiam, ż Sylwester jest w to zamieszany, bo biega wzniecając tumany kurzu. Młody mu ostatnio podpał, a to mściwa i pamiętliwa bestia, więc pewnie znowu dopiekł Młodemu.
-Sam sobie winien, nie powinien wysyłać go do budy- Stwierdziła mimo wszystko trzymając stronę zwierzaka, choć Młodego też lubiła. Wstała, nie zważając na ogniska zimna, uparcie miażdżące bólem jej kości. Zresztą to już najwyższa pora, by się ruszyła, zaraz trzeba ruszać w drogę powrotną. Im szybciej wrócą do domu tym lepiej. Każda godzina zwłoki oznaczała niebezpieczeństwo.
-Ubiję gada. No przyrzekam, ubiję jak psa tego gada- Darł się Młody.
-Co tu się dzieje?- Rozdarła się tak, że zatrzymali się w pół kroku zarówno Młody jak Sylwester. Łysy stanął w rozkroku i ze źle ukrywanym rozbawieniem czekał na dalszy rozwój wypadków. Stare jak świat niemowlę, beknęło głośno w ramionach Myszki i zachichotało tym razem Myszka się nie przyłączył.
-Ubiję gada- jęknął Młody.
Sylwester korzystając z tego, że skupiła uwagę na Młodym, zaczął się powolutku i prawie bezszelestnie wycofywać.
-Stój, ani nie drgnij, bo cię przerobię na kapcie- Zagroziła całkiem poważnie zwierzakowi. O dziwo posłuchał zastygł w bezruchu.
-To, za co będziesz tego gada ubijał? – Wróciła do Myszki.
-Ukradł mi obrazek, taki mały i nie chce oddać. Może zeżarła cholera jedna, żeby jej flaki nosem wyszły i waliły po głupim łbie w rytm „Czerwonego Lasu” – Poskarżył się a potem gładko przeszedł do pogróżek.
-„Czerwonego Lasu”?- Nie znała takiego kawałka.
-Mój obrazek- zajęczał rozpaczliwie Młody.
-To portret jego ukochanej- Szepnął jej Łysy- Niedobrze się stało, to talizman Młodego. Teraz będzie wypatrywać nieszczęść i jeszcze jakieś nam na głowę ściągnie.
-Gdzie to jest?- Spytała wielbłąda. –Gdzie ten portret?
Sylwester pokręcił głową spoglądając na gwiazdy, tak jakby udawał, że to pytanie wcale go nie dotyczy. Tylnym lewym kopytem malował coś na piasku. Tchnięta przeczuciem podeszła i spojrzała. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi, bo Sylwester namalował serce. Fakt, że jakieś takie niekształtne kopnięte, ale nie było wątpliwości, że to serce.
-Czyś ty zgłupiał?- Spytała zszokowana. Nie wiedząc jak zinterpretować dziwne zachowanie zwierzaka.
-Młody masz większy problem niż utrata obrazka, ten gad zakochał się w twojej kobiecie. A biorąc pod uwagę, jaki on przebiegły i piękny, to jak nic ci ją odbije. Już po twoim związku.- Zaśmiał się Myszka.
-Zabiję gada- Ryknął wściekły Młody, rzucając się w stronę Sylwestra. Na szczęcie Łysy był przygotowany i złapał Młodego za ramiona, osadzając go na miejscu.
-Sylwester. Ktoś tu musi być dorosły, więc pytam ostatni raz, gdzie jest obrazek? Masz minutę, a potem to będziesz marzył, by zostać moimi kapciami- Ostrzegła, dość już miała tej zabawy. Czas ruszać do domu.

wtorek, 17 kwietnia 2018

38. Znachor. Za stronę zapłaciły Malowanki Joanki.







-Skorpion nie płaci alimentów?- Znowu się zdziwiła, a przecież już nic jej nie powinno dziwić.-Naprawdę bardzo jestem ciekawa, na, co pani skorpion wydaje pieniądze, na lekcje gry na piaskowym pianinie dla małych skorpioników? Siedzą potem na pustyni i grają. A może pustynny balet? Czy może na koronki, by ścierać nimi truciznę z kolców swej dziatwy. A może innej waluty oczekuje pani skorpionowa, dwa pajączki z rana, jaszczureczkę z wieczora a na przekąskę żuczka?
-Mówiłem, że nie o takiego skorpiona chodzi. Ten to chłop jak dąb, a na plecach ma wytatuowanego czerwonego skorpiona, że niby kiedyś był takie twardy i niebezpieczny. Niestety nie wystarczy skorpion na plecach, by z mięczaka nawet nie wiem jak umięśnionego zrobić mężczyznę- Stwierdził Myszka ze znawstwem.
-To mi ulżyło, bo myślałam, że znowu jakaś niespodzianka w postaci monstrualnego, większego od wielbłąda i krwiożerczego skorpiona nas czeka. – A swoją drogą, czy jej ludzie byli gotowi na takie zagrożenie?
-Tak na marginesie, to nie jedna jest była pani skorpiona, a trzy są. Głupi, ale widać prawdziwy ogier. – Poinformował ją Myszka. Doceniła, że zamiast podziwu w jego głosie usłyszała naganę. Znowu pomyślała, że jednak ma szczęście do pracowników.
-I zamiast pomagać wychować dzieciaki, uciekł?- Domyśliła się. Ile takich historii już słyszała, nawet nie liczyła.
-Odnalazł powołanie, nie miał głowy do głodnych, płaczących dzieciaków i do bab, co mają wymagania i pretensje- Myszka pokręcił z dezaprobatą głową.
-Co było tym jego powołaniem, że aż musiał uciec od swoich dzieci? – Trochę bała się pytać, ale w sumie, to, czemu miałaby nie pytać.
-A obudził się ponoć kiedyś i stwierdził, że pisane mu być pustynnym znachorem. O tyle dziwne, że dotychczas to interesował się tylko piwem, a i nie składem, ale ilością, którą może wpompować do żołądka. Ziół nie rozróżniał wcale, nie wiem czy w ogóle dostrzegał ich istnienie, a pisać i czytać też jakoś się nie zdążył się nauczyć, jakoś do tego nie miał głowy. Wiedzy żadnej nie miał, to wyśnił, że będzie leczył ludzi świętym, pustynnym piaskiem. I nie, że tam jakieś okłady, zaklęcia, czy mikstury on wymyślił, że ludzie będą ten piasek jeść w ilościach wskazanych przez niego. Ten piasek oczyści ciało z choroby, jak dajmy na to garnek z sadzy, a on, jako święty mąż będzie miał władzę nad chorobami. Nie on jeden jest głupkiem, to nawet miał, kogo leczyć.
Jak na zawołanie usłyszała gdzieś za plecami nerwowe gaworzenie ich niemowlęcia, które nie było niemowlęciem, a nie wiadomo, czym.
-Nie wróżę mu zbyt długiej kariery.- Stwierdził ucieszony tym faktem Dijkstrek, nie mogąc się nadziwić ludzkiej pomysłowości i głupocie.
-Ja w sumie też- Pomyślała na głos.
-Fakt, po pierwsze szuka go wiedźma w kaloszach z jednorożcem, a samo to nie wróży mu najlepiej. A po drugie może szybciej dopadną go wkurzone rodziny pacjentów, jedzenie pustynnego piasku nikogo jeszcze nie wyleczyło, wręcz przeciwnie. Też mu nie wróżę długiej kariery znachora. – Myszka zabrał jej pustą miskę, w której przyniósł śniadanie i odszedł do swoich ludzi.
-Znając wiedźmę to mu zafunduję taką kurację piaskiem, że mu bokiem wyjdzie- Zaśmiał się Dijkstrek
-Polubiłeś ją, co?- Spytała, czując, że napar i śniadanie przywróciły ją do życia.
-Może trochę, nie była taka zła, choć dziwadło.
-Nie dla ciebie ten dzban, nie znasz się na miłości, a jak tak to mniej niż ten jej wodnik w żółtych kalesonach.- Dogryzła
-Nie możesz mnie zatrzymać, daj mi więcej swobody- Pokazał jej język.
Wrzaski i rejwach w szeregach jej ludzi przerwały im rozmowę. Zaciekawiona spojrzała w miejsce gdzie unosiła się gęsta chmura piachu.

37. Dziwadło. Za stronę zapłaciły Malowanki Joanki.







Obudził ją przenikliwy chłód, taki, co wwierca się z przeraźliwą skutecznością w każdy centymetr kości i trzewia. Dreszcz boleśnie szarpnął jej ciałem a potem jeszcze i jeszcze, zęby zadzwoniły nieprzyjemnie, głośno obijając się o siebie. Granowa sukienka nieba wyblakła i tylko gwiazdy dalej, niczym oczy wścibskiego sąsiada przewiercały na wylot tkaninę nad ich głowami. Próbowała mocniej owinąć się derką, ale niewiele to dało, dreszcze nadal boleśnie potrząsały jej ciałem.
-Masz- usłyszała głos Dijkstreka.
Klęczał przed nią i trzymał kubek z czymś ciepłym, parującym. Chciała wyciągnąć rękę, ale ból kości był tak duży, że aż syknęła a z oczu pociekły łzy. Spróbowała jeszcze raz. Udało się, ale dłoń jej tak drżała, że nie była w stanie złapać kubka. Zaklęła w myślach.
-Poczekaj- powiedział- I powolutku pij, bo gorące, żebyś się przypadkiem jeszcze nie poparzyła. -Zbliżył ceramiczne naczynie do jej ust. Niczym alkoholik łaknęła ciepła tego kubka i jego zawartości, zawstydzona czuła, że oddałaby dużo, a nawet wszystko za trochę ożywczego ciepła.
-Gdzie tamci? – Ledwo sama się zrozumiała i próbując mówić, mało nie odgryzła sobie języka.
-To dziwadło i jej paź?- Upewnił się Dijkstrek
-Dziwadło?- Nie zrozumiała.
-No przecież nikt normalny nie pląta się po pustyni w kaloszach z jednorożcami i w takich ciuchach. Sama wiesz, że to trochę niewygodne i nie praktyczne wdzianko. I jeszcze ta jej maniera, kim to ona nie jest, ile to ona nie wie. Wkurzająca istota. Tak, więc, dziwadło, gdy tylko zasnęłaś stwierdziło, że na nich najwyższy czas. I poszli razem w noc ciemną, a ten jej gach w żółtych kalesonach to nawet sobie radośnie gwizdał.
-Pozwoliliście im odejść? – Spytała pomiędzy łykami naparu, odzyskując, jako tako kontrolę nad swym zmarzniętym, zbolałym ciałem.
-A, co miałem zrobić? Ogłuszyć, związać czy może upić do nieprzyjemności? Niby, czemu się miałem się z nimi użerać?- Obruszył się Dijkstrek, puszczając kubek z naparem, który oplotła już swoimi w miarę sprawnymi palcami- Przecież tamta wszystko wie najlepiej, wszystko ma pod kontrolą.
-To pustynia, jak to sobie poszli?- Nie mogła zrozumieć, dlaczego dwoje nieuzbrojonych, nieprzygotowanych ludzi z własnej woli wyruszyło na to przeklętą pustynię, gdzie śmierć zbiera obite żniwo, dlaczego wzgardzili towarzystwem gwarantującym bezpieczeństwo? To było bez sensu.
-Przyszli sami, to i poszli sami. Nic w tym dziwnego. Podobno wiedzą, co robią. Myszka chciał im nawet dać prowiant, ale nie wzięli. Powiedzieli, że nie mogą. Muszą mieć wolne ręce, ale bukłakiem wina nie wzgardzili.
-Nawet jedzenia nie zabrali? Zginą- Zrobiło się jej żal tego zakochanego, poczciwego wodnika i zrzędliwej wiedźmy z szalonymi pomysłami. Może i była dziwadłem, ale to nie powód by bez sensu ginąć na pustyni.
-Myszce powiedziała, że chce być gotowa na spotkanie skorpiona a żeby mu spuścić łomot musi mieć wolne ręce i swobodę ruchów. Tobołki tylko by jej przeszkadzały.
Pomimo, że nie chciała, pomimo, że próbowała tego nie robić, omiotła wzrokiem piasek wokół nóg w poszukiwaniu skorpiona. Podświadomie szukała wściekłych, atakujących ją hord. Dijkstrek zauważył jej niepokój i to jak ukradkiem, ściskając coraz mocniej kubek próbuje lustrować piasek.
-Nie o takiego skorpiona chodzi- Oznajmił rozbawiony.
-Nie?- Spytała piskliwie.
-O takiego, co uchyla się od płacenia alimentów- Wtrącił się Myszka, który przyniósł jej śniadanie.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

36. Woda. Za stronę zapłaciły Malowanki Joanki.




-Za wcześnie się spotkaliście, zły początek. –Wiedźma wskazała brodą blond Diamentowego Węża- źle się stało, nie tak to było zapisane.
-Ja i on?- Parsknęła, jeszcze tego jej trzeba było, jakiś przygłup, co się pląta pod nogami. Mało to ma kłopotów i świrów wszelkiej maści wokół siebie? Nie, na pewno nie chciała mieć nic wspólnego z tym blond głąbem. Nawet go nie lubiła, wkurzał ją jak mało, kto. Nie ma takiej możliwości, by się mogli dogadać.
-Niestety, gdy dzban pęknie, to już do niczego- Wiedźma niezrażona jej słowami dalej drążyła temat.- Nie naprawisz tego, co zepsute
-Coś ci się poplątało- Przerwała wiedźmie, ale nie miała siły się kłócić. -Nie ma takiej możliwości. Nawet gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi to bym go nie chciała.
-Nie prychaj na mnie dziewucho jak jakiś dziki kot.- Wiedźma poprawiła tiul spódniczki i wycelowała w nią wskazującym palce- A ja w przeciwieństwie do ciebie, wiem, o czym mówię. To był ten na zawsze. Ten, który byłby podporą i szczęściem. Nie prychaj jak nie masz pojęcia o mężczyznach. No, nic dzban pękł nic z tego już nie będzie. Szkoda.
-Dzban można skleić, nie wiem, o, co tyle krzyku- Wtrącił się Dijkstrek.
-Może i dużo wiesz, może i jesteś wyjątkowy, ale na miłości to ty się nie znasz wcale, jeszcze gorzej niż Wodnik. – Stwierdziła i umilkła na chwilę, pomyślała- A w sklejonym dzbanie nikt wody nie trzyma, bo niezdrowe to i głupie.
-Woda jest niezdrowa- Wtrącił się wodnik- Zresztą, kto by wodę w dzbanach trzymał? Nogi można umyć w jeziorku, albo nawet w jakieś kałuży. Szkoda dzbana na wodę do mycia nóg.
-A, co ty byś mądralo w dzbanach trzymał?- Spytała wiedźma. Gdyby głosem można było kastrować, wodnik miałby przechlapane. Widać miała wiedźma trochę inne mniemanie o higienie i myciu się niż wodnik
-No pomyśl tylko, samogon, dużo samogonu i było by jak w raju i niczego by nam do szczęścia już nie brakowało. –Rozmarzył się wodnik
-Ty się sycz i się nie napinaj, bo skończysz z takim jak on.-Stwierdziła wiedźma nie patrząc na nią.
-A w sklejonym dzbanie tytoń bym trzymał, a co miałoby się naczynie marnować. Dobry tytoń też potrafi uszczęśliwić. Albo i nasiona, z nich może coś dobrego wyrosnąć, szkoda dzban wyrzucać.- Rozpędził się wodnik w wyszukiwaniu zastosowania dla uszkodzonego naczynia.
-Wiesz może taki głupi jak się wydaje, to ty nie jesteś.
Wodnik na te słowa uśmiechnął się uszczęśliwiony i rozanielony przytulił do wiedźmy.
-A ty jej zatrzymać nie możesz. Bo ona jest jak woda, co niesie z sobą życie. Nie dla ciebie ona, nawet, jeśli jesteś tym, kim myślę.
-Jednak nie wiesz, o czym mówisz.- Stwierdził Dijkstrek patrząc na wiedźmę z pod oka.
-Może i nie wiem, ale daj jej większą swobodę. Teraz to i tak tylko ziarno w dzbanie zostało, a nuż się jeszcze uda, może wodnik, choć raz coś dobrego wykracze. Tamten- machnęła głową w stronę blondyna-, co prawda zapatrzony w tamtą jak w obrazek. Wielbić chce, bo to takie romantyczne i pomylił pożądanie z miłością. Nie zobaczy prawdy nawet jak się o nią potknie, ale nie jest zły z niego człowiek i jak na chłopa to tez nie jest taki głupi. Taki los pokręcony, a ona wie jak mężczyzn sobie koła palca okręcić, oj wie.
Nawet się nie wkurzyła, że rozmawiają o niej i to tak, że wszystko słyszała, chyba nie miała już sił, chyba była zbyt zmęczona. Nikt jej też nie musiał tłumaczyć doskonale wiedziała, że tamta to kochanica króla. Niby wiedźma nie mówiła dobrze o tamtej kobiecie, ale wyłapała w jej głosie ciepłe nutki. Tak mówi się o kimś bliskim.
-Znasz ją?- Zwróciła się do wiedźmy.
-A, co bym miała jej nie znać, jak w jednej kałuży nogi myłyśmy i zawsze mi skwarki z jajecznicy zołza jedna łakoma wyjadała, a tyłek jej nie urósł.
-Skwarki?- Zaśmiał się Dijkstrek – To faktycznie zołza.
-Siostry się nie wybiera, ale ona nie trafiła najgorzej. Nigdy do zupy jej nie naplułam, a za skwarki się nie mściłam, a mogłam. To dobra dziewczyna, tylko żarłoczna, ale jak się chce ratować świat to i nerwy są.
-Nigdy bym nie pomyślał- Stwierdził Dijkstrek.
-No i czemu mnie to nie dziwi? Z myśleniem u ciebie różnie bywa, ale chwalić się nie ma, co. To myśl teraz, że ona jak woda i zapamiętaj, bo nie nikogo, kto by przypomniał. A teraz dobranoc- Ucięła rozmowę.

niedziela, 15 kwietnia 2018

Lokomotywa. Strona 1





To nie będzie dobry dzień, wiedział to zanim jeszcze otworzył oczy. Ciężkie krople deszczu niczym seria z karabinu z jego gry na PlayStation, obijały parapet. Nie będzie wycieczki rowerowej tej, którą miesiąc temu obiecał mu ojciec. Nie podnosił powiek, bo bał się, że popłyną łzy, a nie chciał okazać się zwykłą, rozmemłaną beksą, nie chciał też, by ktoś się domyślił jak mu zależało na tym dniu. Potem było jeszcze gorzej. Ojciec wylądował w szpitalu ze swoją nową żoną i odwołał ich wspólny dzień. Nie lubił nowej żony taty, a już na pewno nie chciał, by urodziła mu rodzeństwo. Nie, nie życzył temu dziecku niczego złego, porostu nie chciał, by się urodziło, marzył, by zniknęło, rozpłynęło się jak mgła i nie komplikowało mu życia. Był wściekły na ojca, choć rozumiał, że to nie jego wina, że nie chciał go zawieść, bo przecież robił wszystko, by mu pokazać, że go kocha. Słyszał milion razy, że to, że rozsypał się związek rodziców jego nie dotyczy, ale to nie prawda. Tata nie mieszkał już z nimi, kochał inną kobietę, nie jego mamę, a on musiał się umawiać, żeby się z nim spotkać. A teraz to głupie dziecko, które miało się dopiero urodzić, zepsuło mu cały dzień. Najgorsze, że mama po południu wybierała się do koleżanki na urodziny, nie chciał tam iść. Każą mu zabawiać jej dzieciaka, nie znał chłopaka, ale ciągle słyszał zachwyty, jaki to on jest dzielny i mądry. Nie ma ręki, a potrafi sobie radzić, a to pięknie maluje, a to, że uprawia sport, a to tamto, a to sramto normalnie ósmy cud świata. To w zupełności mu wystarczyło, żeby znielubić tego dzielnego supermena. Nie chciał z nim spędzać ani minuty, wolał zostać w domu, ale n to nie pozwoliła mu mama. I to wszystko przez nowego dzieciaka ojca.
Jedzenie było do kitu, nie lubił kremu z brokułów, ani mięs faszerowanych szpinakiem i tego ugrzecznionego, ulizanego mądrali, koło którego go posadzono. Dorośli zanudzali, aż mu się robiło mdło. Fakt, może nie był w porządku, może nie powinien dokuczać i wyśmiewać braku ręki chłopaka, ale był tak wściekły, że nie panował nad sobą. Gdy ten dziwny dziadek, co mu siwe włosy sterczały niczym miotła, a druciane okulary zjeżdżały z nosa, zwrócił mu uwagę, że zachowuje się fatalnie, odburknął coś niegrzecznie.
I wtedy stało się coś, czego nie rozumiał, co przeraziło go tak strasznie, że zaczął krzyczeć na całe gardło, ale nikt go nie słyszał. Wszystko wokół stało się ogromne, przytłaczające, przerażające a on leżał obok ogromnej stopy staruszka i nie potrafił się poruszyć. Serce biło mu jak szalone, ale nie mógł nic zrobić, zupełnie nic. Nadaremno próbował wzywać pomocy, nagle zobaczył czerwony, elegancki, kobiecy but, który go nie wyminął, tylko kopnął. Natychmiast nabrał niesamowitej prędkości i wjechał na boku niczym na sankach pod jakiś mebel, odbił się od ściany i został w ciemności, zakopany w warstwie kurzu. Teraz już nie płakał tylko wył z przerażenia, jeśli to sen to chciał się obudzić i zapomnieć. Nie wiedział jak długo leżał w ciemności, ale zdążył się uspokoić i zobojętnieć, nic już nie czuł, gdy dostrzegł ruch. Wielkie paluchy macały podłogę, zupełnie tak jakby czegoś szukały. Było mu już wszystko jedno, nikt mu nie mógł pomóc. Potem czyjaś ręka niczym wielki, wstrętny pająk złapała go i podniosła.
-Odczep się! – Wrzasnął, gdy zobaczył twarz cud chłopka.
-Jeśli tego chcesz- odpowiedział chłopak.
-Ty mnie słyszysz?- Spytał z nadzieją.
-Tak. Ten starszy gość powiedział, że będę słyszał, co mówisz i ty będziesz słyszał. Nic z tego nie rozumiem, to przecież niemożliwe. Wszyscy cię szukali, twoja mama wpadła w histerię, była policja. Normalnie masakra.
-Mi to mówisz? Co się ze mną stało? I jak to odwrócić? Możesz mi pomóc?- Spytał z nadzieją.
-On powiedział, że mam się tobą zaopiekować, że stanie się to, co ma się stać i wszystko zależy od ciebie. I powiedział, że od dziś nazywasz się Lokomotywa.- Zmarszczył brwi i zaczął mu się przyglądać- Prawdę mówiąc wyglądasz jak lokomotywa taka z dziecięcej kolejki. To dziwne straszne dziwne.
-Możesz zawołać tego dziadka w okularach? On będzie wiedział, co robić- Był pewien, że dziadek z siwą szczotką do zamiatania na głowie będzie wiedział, co robić. Tylko on mógł mu pomóc.
-I tu jest problem, nie wiem, kto to jest. Mało tego, nikt z dorosłych nie pamięta, żeby ktoś taki tu był. Najpierw podejrzewali, że cię porwał a teraz zachowują się tak, jakby nikt o tobie nie pamiętał, jakby nigdy cię nie było.- Położył go na stole a wolną rękę złapał chusteczkę i wytarł nos.
-Myślisz, że jak cię przeproszę, to znowu będę sobą, że ten koszmar się skończy?- Spytał, choć nawet on czuł, że to by było zbyt proste.
-Nie wiem- przyznał- ale ja się na ciebie nawet nie gniewam, przyzwyczaiłem się, że ludzie mają ze mną problem, nie wiedzą jak się zachować.

sobota, 14 kwietnia 2018

Nimfa. Strona 17



-Nic mi nie wytłumaczyła- Poskarżyła się, bo liczyła, że skruszy tym siostry i tym samym dowie się od nich czegoś więcej.
-Ona nigdy nie tłumaczy. Ale też i nie krytykuje nie wymaga. Taki jej urok i nikt na to nic nie poradzi.
-No chyba, że akurat wyzywa cię od głupich- Dodała z szerokim uśmiechem Franciszka, po czym wyłożyła się na łóżku Afrodyty.
-Fakt to lubi, ale u niej to raczej pieszczotliwe określenie niż obelga.- Leontyna przeglądała uważnie zawartość biblioteczki.
- Kiedyś myślałam, że babcia ma do nas stosunek ambiwalentny.- Franciszka podłożyła sobie poduszkę pod głowę by lepiej widzieć siostry.
Afrodyta nie miała zamiaru się przyznawać, że nie była pewna, czy aby na pewno dobrze zrozumiała słowo, którym określono uczucia babci w stosunku do wnuczek. Głupio tak ciągle przyznawać się do niewiedzy nawet przed swoimi siostrami. Babcia była dla niej wielką, kosmiczną zagadką i była niemal pewna, że akurat to się nigdy nie zmieni. Gdzieś w głowie ciągle tliła się myśl, że ktoś taki nie powinien istnieć, nie miał prawa istnieć, a jednak był i świetnie gotował, pomimo zamiłowania do kolorowych beretów i paskudnych koszulek. W sumie to bardzo dobrze, że się odważyła i zwiała z domu, jeśli nawet nie zmieni diametralnie swojego życia to, chociaż przeżyje przygodę, a to już coś. Znalazła w sobie odwagę i w nagrodę poznała największa dziwaczkę na świecie, kogoś, kto nie mieścił w żadne ramy, kogoś, dla kogo może być ważna. Może to i lepiej, że w tym domu przywitała ją babcia, z tatą mogłoby być trudniej. Wzajemne oczekiwania, czy oskarżenia mogłyby skomplikować już od początku ich relacje, albo w ogóle jej uniemożliwić. Teraz ma szansę się przygotować na tyle na ile się da, a potem będzie się martwić.
-Co masz na myśli?- Spytała po chwili milczenia. Przyglądała się uważnie siostrze, nadaremno doszukując się jakiegokolwiek fizycznego podobieństwa. Zresztą do Leontyny też nie była wcale podobna. Dziwne z nich było trio, każda z innej bajki, może to właśnie kręciło ich ojca, że każda z matek była zupełnie inna? Zaraz chyba się zagalopowała, bo skąd może wiedzieć jak wyglądają matki jej sióstr? Może są podobne, może reprezentują jeden typ, a któraś z sióstr zwyczajnie podobna jest do taty. Takie teoretyzowanie nie miało sensu, przecież nie miała zielonego pojęcia jak wygląda jej ojciec. Może mijała go na ulicy i nie widziała, że to on, bo niby skąd? Obstawiała, że raczej nie jest w żaden sposób podobny do babci, matka z zasady otaczała się przystojnymi mężczyznami. Nie spotykałaby się z pokraką nawet bardzo bogatym i wpływowym.
-Co miałam na myśli, a to, że zawsze myślałam, że jak tutaj jesteśmy jest super, ale jak nas nie ma to jeszcze lepiej. Tak jakbyśmy dla niej istniały tylko wtedy, gdy tu jesteśmy. A potem dziura taka zupełnie bez znaczenia. Tak jakbyśmy się rozpływały, znikały a ona miała poważniejsze sprawy.
-Dlaczego zmieniłaś zdanie?- Powód musiał być istotny, bo siostrze posmutniały oczy jakby wspominała coś wyjątkowo nieprzyjemnego.
-Miałam siedemnaście lat i bardzo, ale to bardzo chciałam iść na dyskotekę. Choć raz chciałam się bawić, tańczyć tak jak moi rówieśnicy. Byłam wychowywana bardzo surowo, moja mama chce za wszelką cenę zaoszczędzić mi tego, co sama przeszła, czyli samotnego macierzyństwa. Nie żeby nam było źle pod względem materialnym, wręcz przeciwnie ojciec zadbał o wszystko, ale było jej ciężko pogodzić się z tym, że właśnie tak a nie inaczej potoczyło się jej życie. Inaczej sobie planowała to wszystko, inaczej wymarzyła, jej rodzice zresztą też. Miał być książę na białym koniu i żyli długo i szczęśliwie. Stało się inaczej. Wracając do tematu, moja przyjaciółka chodziła wtedy z synem właściciela najlepszej dyskoteki w mieście i razem przekonałyśmy mamę, że jego ojciec będzie miał na nas oko. Nie było łatwo, już straciłam nadzieję, ale w końcu ją urobiłyśmy, przyrzekając, płacząc i nie pamiętam, co jeszcze tam wyrabiałyśmy, byle tylko osiągnąć cel. Wszystko było w porządku aż do momentu, gdy przysiadł się do naszego stolika znajomy właściciela. Niby nasz opiekun szybko go odholował, ale nie na długo, facet niczym bumerang wrócił i udawał miłego. Smarkata byłam nie wiedziałam, że trzeba takich za jaja i do zsypu. Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam nagle, zrobiło mi się słabo, a facet ciągnął mnie w stronę zaplecza. Byłam otumaniona, nie miałam sił protestować, gnój wykorzystując moją nieuwagę poczęstował mnie tabletką gwałtu. Pewnie dodał mi do soku, bo wyobraź sobie, że byłam grzeczną dziewczynką i tak jak przyrzekłam nawet nie dotknęłam alkoholu. Odpływałam już zupełnie, gdy, jak przez mgłę zobaczyłam babcie. Myślałam, że to omamy, bo skąd babcia w dyskotece? Przecież nie przyszła potańczyć, a już na pewno nie warowała w kącie by mnie pilnować. Nie mieszkamy w tym samym mieście, więc nawet, jeśli wyczuła, że coś mi grozi to dzieliły nas kilometry, więc uwierzyłam, że mam omamy, ale nie, ona naprawdę tam była. O tym, co działo się dalej, tak mniej więcej dowiedziałam się z gazet. Lokal został tak zrujnowany, że nadawał się tylko do rozbiórki. Miałam, co prawda wyrzuty sumienia względem właściciela, ale okazało się, że całkiem niepotrzebnie. Zgarnął ubezpieczenie i się przebranżowił. I tak chciał się tej dyskoteki pozbyć, zbyt się nią zainteresowała mafia, kładąc rękę na jego zyski. Ja zaś obudziłam się w swoim łóżku, mama, która śpi zwykle jak mysz, nie słyszała, kiedy wróciłam a głowę bym sobie dała, że nie miała zamiaru zmrużyć oka do mojego powrotu, po babci zaś nie pozostał nawet ślad. Gdy jej dziękowałam za ocalenie przy następnym spotkaniu, co usłyszałam?
-Głupia- rzuciły z Leontyną jak na komendę to słowo. Tak, to było oczywiste, bo, co innego mogła powiedzieć babcia?

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Nimfa. Strona 16.







-A moja matka?- Nie chciała zwalać babci tak od razu, od pierwszego spotkania prawdziwych kłopotów na głowę. W tym momencie przeklinała swoją głupotę, zupełnie nie rozumiała, po co wysłała do niej sms-a „Jestem u babci”? Chwila zaćmienia umysłowego, słabości? Zachowała się jak małe, uzależnione dziecko, które niby uciekło, ale zostawia znaki, by oprawca je bez trudu odnalazł, nie potrafiła przeciąć raz a skutecznie pępowiny. Los dał jej prawdziwą szansę a nawet to udało się jej spieprzyć. Prawdziwa kretynka z niej, gdyby tylko przez chwilę się zastanowiła, pomyślała to może by wpadła na to, żeby prostu wyłączyć tę cholerną komórkę. Narozrabiała, teraz nie pozostało jej nic innego jak czekać aż matka wpadnie tu z brygadą antyterrorystyczną, albo, co gorsza z którymś ze swych wygadanych, bezwzględnych kochanków z zakładki przydatny adwokat.
-Nie martwi się głupia, po co, by się martwić miała? Cholera tamta niech spada na drzewo, nikt jej tu nie zapraszał, w wannie siedzieć może- Babcia pogłaskała ją po głowie, ktoś taki jak ona nie bał się nikogo, nawet matki Afrodyty.
Miała wrażenie, że babcia doskonale wie, o czym, a raczej, o kim mówi, chyba mogła zaufać osobie, która potrafi czytać w myślach i rozgiąć swe ciało do nienaturalnych rozmiarów, tak jakby było zbudowane z gumy? Miała taką nadzieję. Matka miała cały arsenał niezwykle skutecznych sposobów do osiągania celu, była wyrafinowaną, przebiegłą intrygantką, ale babcia jak zdoła się już przekonać nie była bezbronną, słabującą na umyśle staruszką. No i miała miotłę.
-Będzie chciała iść to może nawet zaraz, trzymać jej w lochu nie będzie nikt, ale będzie chciała zostać w domu, to może ile chce, to też jej dom. – Babcia złapała miotłę, nie zdając sobie sprawy, a może przeciwnie doskonale wiedziała, że wnuczka zakwalifikowała ten dość banalny rekwizyt, jako uzbrojenie i ruszyła w stronę drzwi. Nie czekała na deklaracje, czy podziękowania, a tym bardziej na pytania. To, co chciała powiedzieć, zostało powiedziane, sprawę uważała za zamkniętą.
Afrodyta nerwowo spacerowała po pokoju. Szukała odpowiedzi na pytanie, co mogła w tej sytuacji zrobić? A raczej, co powinna zrobić, by nie zniszczyć życia sobie i babci? Przecież nie mogła zaszyć się w tym dziwnym domu na zawsze, tam na zewnątrz czekała na nią wściekła, rozjuszona do granic możliwości matka, która nie daruje córce tej niesubordynacji. Tym razem chciała zachować się mądrze i odpowiedzialnie. Niestety wiedziała, że ucieczka i ukrywanie się u babci to nie jest rozwiązanie, niestety. Przecież po wakacjach będzie musiała wrócić do szkoły, jeśli nie chce skończyć żebrząc na ulicy. Nie miała zbyt dużo czasu na rozmyślania, pięć minut po tym jak babcia wychodząc trzasnęła drzwiami, podekscytowane siostry były z powrotem w jej pokoju.
-Wściekła się?- Leontyna spytała chyba tak z rozpędu, by rozpocząć rozmowę, bo nie wyglądała na zbyt zalęknioną. Babcia, choć robiła groźne wrażenie to raczej nie była bezlitosnym tyranem ani terminatorem, może tylko robocopem.
-Raczej nie, a nawet, jeśli to nie dała tego odczuć. – W sumie Afrodyta nie wiedziała jeszcze jak babcia objawia swe uczucia, ale była pewna, że gniewu na pewno nie przeoczy. To pewnie będzie prawdziwa burza z piorunami a może jeszcze gorzej.
-Gdyby się wściekła, wiedziałabyś. – Potwierdziła jej przypuszczenia siostra-Zresztą my też. Tego nie da się przegapić. Po za tym dom by wariował.- Tłumaczyła jej Franciszka.
Naprawdę doceniała, że siostry są z nią i nie odrzuciły jej, jako tej nowej i innej, niezorientowanej dziwaczki. Swym pojawieniem się w tym domu, siłą rzeczy burzyła obowiązujący w tej rodzinie porządek, układ, jaki sobie wypracowali. Musiała się liczyć z tym, że może te dziewczyny wcale nie chciały zmian i nowej siostry. Wprowadzała chaos, nawet wtedy, jeśli tego nie chciała. Była problemem i to do tego obcym. Była zagrożeniem, przecież mogły się bać, że coś im zabierze, choćby uwagę babci.
Do tej pory hodowano ją tak, to dobre sformułowanie, hodowano na swoje wyobrażenie i podobieństwo. Toksyczna relacja i niestety tylko taką znała. Tak naprawdę została ukształtowana przez wymuszoną postępowaniem matki samotność. Wyrzeczenie się emocji, uczuć wtedy, gdy ci to ktoś narzuca, wbrew twojej woli nie jest dobre, ona w każdym razie tego nie chciała. Tyle, że nikt nigdy jej o nic nie pytał. Całe życie bez najmniejszego nawet wsparcia, spragniona światła i radości dorastała w cieniu matki. Stłamszona, złamana przetrawiona już prawie porzuciła myśl o oporze. Wstyd się przyznać, ale Afrodyta panicznie bała się własnej matki. Na dodatek ostatnio atmosfera zagęściła się jeszcze bardziej niż zwykle. Coś wisiało w powietrzu, coś tak okropnego, że pchnęło ją do działania. Nie miała żadnych nawet poszlakowych dowodów, że matka chce ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić, to intuicja ostrzegała, że jeśli teraz się nie zacznie bronić to później może być na wszystko za późno. Więc zaryzykowała. Bała się, czuła się słaba i zagubiona. Nie była typem wojowniczki, bohaterki wręcz przeciwnie. Wiedziała jednak, że nie chce być taka jak matka, ale jednocześnie czuła, że nie ma wyboru. To, przed czym uciekasz i tak cię dopadnie, zdepta i ukształtuje na własne podobieństwo bez względu na to jak daleko uciekniesz. Teraz pomału i nieśmiało budziła się w niej nadzieja, że nie koniecznie musi skończy, jako przegrana. Nawet, jeśli przegra to na własnych warunkach nie jak ciele wiezione na rzeź.

środa, 4 kwietnia 2018

35. Dwanaście godzin i znika istnienie. Za stronę zapłaciła Milena.





-Jak dla mnie zbyt dużo słów składających się w zdania, których nie rozumiem. Pojedyncze słowa mają sens, ale składacie to w jakąś dziwną niezrozumiałą, niezjadliwą dla mnie papkę. Zresztą nawet nie powinno was tu być, wy nie istniejecie, a złazicie się tu niczym ćmy do ognia- Stwierdziła, poprawiając swoje posłanie. Nie miała już ochoty na żadne, durne rozmowy, postanowiła się położyć i w końcu porządnie wyspać. Potrzebowała wypoczynku, chwili spokoju. Potrzebowała namiastki normalności. 
-No, ale dwanaście godzin..- Zaczął wodnik
-Cicho bądź głupi dziadu, bo ci te kalesony za uszy naciągnę.- Zagroziła wiedźma poprawiając tiul swojej spódnicy.
-Ale dwanaście godzin- zaskomlał żałośnie.
-Zamknij się idioto, nie musi wiedzieć.- Wydarła się na niego wiedźma.
No to szlag trafił spokój i senność. Szlag trafił cały ten wypoczynek i sen, na które tak liczyła. Nie ma to jak zagaić, obudzić tak mimochodem ciekawość, która będzie zżerała człowieka od środka niczym spragniony twoich flaków robak. Przepadło, już nie zadusi w sobie tej zarazy, nie stłumi tej cholernej, chorej ciekawości. Może się oczywiście unieść honorem i udawać, że nie słyszała, że się nie zainteresowała i pomimo podpuchy śpi, ale każda wydłużająca się w nieskończoność minuta będzie niczym wymyślna tortura. Wściekła się tak bardzo, że musiała się boleśnie uszczypnąć w uda, by nie skoczyć wiedźmie albo wodnikowi z pazurami do oczu. Musieli, musieli wyprowadzić ją z równowagi, nie mogli dać spokoju. Usiadła, wytarła usta wierzchem dłoni z ziarenek piasku i spojrzała wściekle na wiedźmę. Gdyby wzrok mógł zabijać, z wiedźmy nie pozostałaby nawet kupka popiołu, a żółte kalesony wodnika wraz z zawartością wyparowałby w jedną sekundę.
-Jakie cholerne dwanaście godzin?- Wysyczała z wściekłością przez zęby.
-Nie cholerne- Zaprotestował rachitycznie wodnik.
-Jakie pieprzone dwanaście godzin?- Wysyczała jeszcze groźniej.
Wodnik już otwierał usta, ale dostał takiego strzała łokciem od wiedźmy pod żebra, która doskonale widziała, że nie ma, co przeciągać struny, że z jękiem upadł na piasek.
-Właśnie dziś wypada twoje dwanaście godzin, kiedy znika istnienie. Tak definitywnie, nieodwracalnie. Jeśli w twoim życiu był ktoś i to nie ważne, czy człowiek, czy zwierzę – wiedźma zawiesiła na chwilę głos jakby zastanawiała się, co powiedzieć-, Jeśli kogoś kiedyś kochałaś, a on przeszedł na drugą stronę, to właśnie otwierają się na dwanaście godzin drzwi, przez które możesz się pożegnać. Oczywiście, jeśli tylko tego chcesz, bo nie każdy jest gotów i nie każdy tego potrzebuje.
Jeszcze wściekła, ale już zaintrygowana gorączkowo się zastanawiała, czy istnieje po tamtej stronie ktoś taki, z kim, by się chciała pożegnać. W mieście trup kład się gęsto i choć wielu znała za życia, nie miała potrzeby nikogo specjalnie żegnać. Nie, na pewno nie. A w tamtym, poprzednim, innym życiu, które wydawało się tak odległe, że nie realne nie było miejsca na miłość. Tam była władza, chciwość, duma i ogłupiająca, wyjaławiająca pustka. Nie, w tamtym życiu nie spotkała nikogo, z kim miałaby się teraz czule żegnać. Owszem znała takich, którym chętnie by przyłożyła, ale to pewnie nie te drzwi i nie te dwanaście godzin. Chociaż, był w jej życiu taki mały promyczek, ktoś, w kogo oczami widziała szczerość i miłość. Fakt, że ta jedyna miłość, jakiej wtedy zaznała podszyta była smakołykami, które przynosiła w kieszeniach sukienek i fartuszków, poupychanych tak, by dorośli się nie zorientowali. To nawet nie był jej pies, a jednak przez te krótkie chwile potrafił sprawić, że jej serce żwawiej biło a świat widziała w piękniejszych kolorach. Był promykiem, słodką czekoladą, błękitną sukienką i marzeniem, klejnotem. Jednak, jeśli ktoś miał żegnać tego psa, to na pewno nie była to ona.
-Ty głupi, ty kretynie w żółtych kalesonach, po co jej głowę zawracasz? Nie widzisz głupku, że to ona jest światłem? Że to do niej lgną? Sama problemy z tobą. Po co się pchałeś na tę pustynię, zarazo jedna?
-Skąd miałem wiedzieć?- Wodnik westchnął ciężko. –No skąd miałem wiedzieć? A ty niby taka mądra jesteś, a też nie wiedziałaś. Wrzeszczeć to każdy potrafi.