środa, 17 stycznia 2018

Nimfa. Strona 1.






Stała przed metalowym, gęsto nakrapianym rdzawymi wrzodami płotem. Rachityczny żywopłot bezlistnymi za to obficie nabijanymi brunatnymi kolcami, gałązkami przedzierał się tu i ówdzie pomiędzy prętami. Dom w głębi ogrodu jak żywo przypominał te z amerykańskich filmów o Halloween, czy rodzinie Adamsów. Bury, dwupiętrowy budynek z wysokimi suterynami wyglądał na opuszczony i to wiele lat temu. Liszaje grzyba i płaty odpadającego tynku nie dodawały mu uroku. Kilka starych, drewnianych okien miało powybijane szybki a wszystkim bez wyjątku należało się malowanie. Dach wyglądał gorzej niż reszta domu, całe rzędy obluzowanych, popękanych dachówek zjechały na trawnik, odsłaniając popękaną papę a nawet dziurę wielkości metalowej miednicy na pranie. Miała nieprzyjemne wrażenie, że zagubiła się na starym, nawiedzonym cmentarzysku. Westchnęła zrezygnowana, jeszcze raz spojrzała na niebieską tabliczkę, nierówno i byle jak przymocowaną zardzewiałym drutem do płotu. Tajemnicza 1. Ten sam adres, co na przelewie, co do tego nie miała żadnych, najmniejszych wątpliwości. Zapamiętała go dokładnie, każdą literkę miała trwale wypaloną w pamięci, był dla niej ważny, nie było mowy o pomyłce.

Miała sporo trudności z odnalezieniem tego domu, nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ulica Tajemnicza, nawet zagadnięty kilka domów wcześniej listonosz. Nazwa zobowiązywała. Nie zaznaczono jej też na żadnym z przeglądanych przez nią wcześniej planów miasta. Teraz stojąc tu przed tym zaniedbanym, zniszczonym płotem wcale się nie temu nie dziwiła. To był jakiś pieprzony koniec świata.
Przeszła a raczej prawie przebiegła, tknięta silnym i niespodziewanym przeczuciem ulicą Spokojną, mijając rzędy zadbanych, wypieszczonych domków jednorodzinnych, gdy nagle asfaltowa tafla gwałtownie skręciła w lewo i utonęła w zbyt obfitej, zaskakująco dzikiej jak na miasto zieleni drzew. Spokojna zanurzając się w soczystą zieleń niespodziewanie przeistoczyła się w Tajemniczą, która to zaczynała i kończyła się na numerze 1. To, że udało jej się tu trafić to prawdziwy cud. Z tym, że w tym momencie miała poważne wątpliwości, czy aby należało się z tego cieszyć. Jajko niespodzianka ze spleśniałą czekoladką w środku. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. To, na co patrzyła to była prawdziwa katastrofa, niefart jak rzadko, ruina, zgliszcza na tym nie da się budować przyszłości. Stała jak kołek, przygłup, bo właśnie teraz u celu, którym okazała się ruina kiedyś pięknego domu, zabrakło jej odwagi by wyciągnąć palec i nacisnąć czarny, błyszczący jak oko kruka przycisk dzwonka, nietypowo umieszczonego na furtce. Czas uciekał, a ona czekała na znak, podpowiedź niebios, na cokolwiek, co pchnie ją we właściwą stronę. Nie była małym dzieckiem już się nie łudziła, nie oczekiwała niczego dobrego od życia i od swojego ojca. Ojca, którego całym i jedynym wkładem w jej życie było to, że ją spłodził i na tym skończyło się jego zainteresowanie córką. To był zupełnie obcy człowiek taki, którego obojętnie mija się na ulicy, biologia nie miała znaczenia, była przereklamowana. Ona sama była wściekła na siebie za pomysł żeby go odnaleźć i na niego, że ją znowu zawiódł. Gorzki smak porażki wypełniał usta, piekł gdzieś w okolicy serca, zacisnęła mocno powieki nie chciała się rozpłakać. Dłonie same ścisnęły się w pięści, paznokcie boleśnie wbiły się skórę, jeszcze jej nie przebiły, ale wystarczy chwila a po skórze popłynie krew.
Naiwna smarkula, tak właśnie o sobie teraz myślała, idiotka, co to łudziła się, że ma dość siły i sprytu, by odmienić swoje życie. Wydawało jej się, że jest wystarczająco zdesperowana, by odciąć pępowinę, uwolnić się od zaborczej, toksycznej matki. Jeszcze kilka godzin wcześniej miała pewność, że musi uciec za wszelka cenę, im wcześniej tym lepiej. Na ulicy Tajemniczej miała nadzieję odnaleźć nigdy niewidzianego ojca, bezimiennego, tajemniczego dawcę plemników. To, co zobaczyła nie rokowało dobrze, przeklinała fatum, które wisiało nad nią od urodzenia. Nie było planu b, uciekając z domu naiwnie jak przedszkolak, smarkacz bez wyobraźni wierzyła, że wszystko się dobrze ułoży, samo. Nic się nie ułoży, to nie ta bajka. Z podkulonym ogonem będzie musiała wrócić do domu, do swojego więzienia i zabijającej powoli bezsilności. Przed matką nie ma ucieczki, nie była córką tylko własnością, ładnym, pasującym do wnętrz przedmiotem, który przestawia się według swego widzimisię, nie wolno było jej myśleć, marzyć ani podejmować decyzji. Matka, gdy tylko się zorientuje, że uciekła, spuści ze smyczy swe ogary, zapatrzonych w nią bogatych, ustosunkowanych kochanków. Znajdzie ją nawet, jeśli musiałaby przetrząsnąć cały kraj, sprawdzić po kolei każdy dom, podnieść każdy nawet największy kamień, dlatego to ojciec wydawał się być dla niej ostatnią szansą ratunku.

Zupełnie niespodziewanie, przerywając jej niewesołe rozmyślania, niemiłosiernie skrzypiąc otworzyły się wielkie, obłażące z zielonej farby drzwi. Ze środka wychyliła głowę, spojrzała na furtkę a potem wyszła na zewnątrz malutka staruszka, jakaś taka zasupłana jakby składała się z byle jak poskładanych guzów. Drzwi zamykając się, huknęły za plecami staruszki z taką siłą, że niebezpiecznie zadrżała cała frontowa ściana. Kobieta zbagatelizowała huk i drzwi, z których płatami odpadała zielona farba ukazując szaroburą, starszą warstwę. Na głowie kobieta miała wielki, kolorowy beret z, pod którego wystawał całkiem pokaźny pęk dredów.
-Czego?- Warknęła przez zaciśnięte zęby, przyglądając się badawczo dziewczynie, stojącej za furtką.
-Jestem- otrząsnęła się z szoku spowodowanego tym niespodziewanym pojawieniem się staruszki. Chciała się przedstawić, wytłumaczyć, kim jest i czego tu szuka, ale nie było jej dane.
-Wiem, kim jest i to lepiej niż ona sama. – Staruszka wyjęła z kieszeni porozciąganych, workowatych dresów cukierka.
Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć, w żadnym ze scenariuszy nie przewidziała takiego rozwoju wypadków, więc stała i rozmyślała jak się wyplątać z tej absurdalnej sytuacji. To nie tak miało wyglądać. I dlaczego ta supełkowa babcia w śmiesznym, kolorowym berecie, przypominającym te z Jamajki, wiedziała, kim ona jest? Skąd ta agresja względem jej osoby? Zrobiła jej coś, była arogancka, czy przeszkodziła w paleniu trawki?
-Czego?- Warknęła jeszcze raz staruszka rozgryzając landrynka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.