środa, 19 września 2018

Nimfa. Strona 27






-Siada, zje trochę sobie, sił nabierze, bo blada coś podejrzanie. Słabowite to takie, że aż strach- Stwierdziła babcia drapiąc się po pośladku. Słowa te oznaczały, wymarzoną przez ledwo powłóczącą nogami Afrodytę, przerwę w marszu.
Tylko przez ułamek sekundy pomyślała, że być może babci nie spodobał się kierunek, w jakim podążały jej rozważania o alternatywnych rzeczywistościach. Szybko jednak przepędziła tę myśl, uznając ją za niedorzeczną. Zresztą na tym etapie wycieczki było jej już wszystko jedno, chciała tylko usiąść i zdjąć to ciężkie ustrojstwo, które kazano jej nosić niczym za karę, z pleców, a potem niech się dzieje, co chce.
-Już?- Mocno zdziwiła się Leontyna, która wcale nie wyglądała na zmęczoną, a wręcz na zadowoloną to, co było dla Afrodyty katorgą dla niej było przyjemnością.
-Może jak chce, iść sobie, trzymać nie będę siłą- Babcia wzruszyła chudymi ramionami i wyciągnęła ze swojego plecaka kraciasty, wełniany koc. Jak zwykle nie miała zamiaru tłumaczyć się z własnych decyzji, to ona była tu od rządzenia, one mogły tylko słuchać.- Drogę zna, wie gdzie trzeba patrzeć.
-Babciu, a zabrałaś dziś to swoje pyszne ciasto czekoladowe?- Franciszka, aż się oblizała na samą myśl.
To pytanie niczym tajemne, mocne zaklęcie wyrwało z marazmu Afrodytę, która jeszcze sekundę temu nienawidziła całego świata i nie pragnęła niczego innego, jak zwinąć się w kłębek i usnąć. Teraz pomyślała, że tak, stanowczo ona też miała ochotę na dobre ciasto czekoladowe, na nie zawsze był dobry czas, nawet globalna katastrofa, czy jakiś ogromny kataklizm tego nie zmienią. Można umierać ze zmęczenia, nie mieć siły nawet na to by kiwnąć palcem, a wtedy by odmienić los wystarczy kawałek dobrego ciasta czekoladowego. Cudo, które smakiem i aromatem postawi na nogi największą łamagę, to było coś, czego właśnie teraz było potrzeba wykończonej i zmęczonej do granic wytrzymałości Afrodycie. Ciasto czekoladowe to magia, ta najprawdziwsza z prawdziwych. Afrodyta z natury była łakoma, matka tego nie akceptowała, przy każdym cukierku, czy kawałku ciasta straszyła ją, że pójdzie jej w biodra i niechybnie szybko zamieni się w prawdziwego wieloryba. Słodycze to był podstępny wróg, którego pomimo jej rachitycznym próbom protestu, całkowicie wyeliminowały z diety. Widać dla babci problem słodyczy był problemem sztucznym i wcale nie spędzał jej snu z powiek, ani nie wzbudzał poczucia wina. Afrodyta zastanawiała się, czy to nie przypadkiem, dlatego, że babcia nie musiała dbać o figurę. Tak prawdę mówiąc nawet tona, czy dwie słodyczy by jej wcale nie zaszkodziły, jeden guz w tę czy w tamtą nie miał znaczenia.
-A, co miała nie brać?- Babcia aż poprawiła beret, zadziwiona pytaniem wnuczki
-To wszystko twoje?- Afrodyta patrząc w przepaść pełną skalnych odłamków, rozpoczynającą się kilka kroków od kraciastego miłego w dotyku kocyka, zdała sobie sprawę z rozmiarów gór. Nieostrożność w takim miejscu może skończyć się kalectwem lub śmiercią. Patrząc w przepaść wręcz widziała na kamieniu tym z lewej, większym niż szafa trzydrzwiowa swe powykręcane nienaturalnie ciało i kałużę krwi. Kto by przyszedł jej z pomocą, babcia? Na linach niczym alpinista zeszła by na dół, a może nie potrzebowała nawet lin? Przyleciałby helikopter z ratownikami? Może babcia do kompletu miała swój własny szpital z miłymi lekarzami, którzy nie patrzyli na pacjenta, jak na natręta lub paczkę gwoździ. Miejsce gdzie pielęgniarki uśmiechały się, a niezabiegane i zmęczone odpowiadały opryskliwie na każde zadane pytanie?
-Yhy- Odpowiedziała babcia, podając Afrodycie całkiem spory kawałek ciasta. W żaden sposób nie zareagowała na strach wnuczki, a przecież powinna ją uspokoić, zapewnić, że są bezpieczne i wszystko jest pod kontrolą. Że w tych górach nie zdarzy się żaden wypadek. Tak chyba być nie powinno, Afrodyta potrzebowała trochę uczucia, wsparcia, choćby drobny okruszek. Tak, zwyczajnie po ludzku, potrzebowała wsparcia.
-Sama stworzyłaś? – Spytała z zachłannością wąchając czekoladowe cudo.
-Yhy. Wierzy w siłę.- Babcia próbowała wpakować sobie w usta naprawdę duży kawałek ciasta. Tak duży, że nie mógł się zmieścić się w nich w całości, więc okruchy okleiły jej błękitno-różowy podkoszulek.
Czy zapychanie się ciastem to był tylko zwykły wybieg, by nic więcej nie mówić? Nie musiała aż tak się starać, mogła jak to miała w zwyczaju zbyć milczeniem pytanie Afrodyty, albo wyzwać od głupich. Yhy też odpowiedź, mogła tylko zdenerwować, bo można ją interpretować na wiele sposobów i chyba o to właśnie babci chodziło. Nie ufała wnuczkom? Czy tylko Afrodycie? Fakt, zbyt krótko się znały, by nawiązać tę szczególną więź opartą na zaufaniu, ale nawet, jeśli Afrodyta nie wydawała się godna zaufania to, co ona mogła zrobić z taką wiedzą? Gdyby tylko próbowała komuś powiedzieć, że jej babcia ma swój świat, w którym tworzy góry uznano by ją za wariatkę. I słusznie, dla takich, co opowiadają takie historie istnieją pokoje bez ostrych kantów i klamek.
-Nie znajdę takich gór na żadnej z map? – Spróbowała podejść babcię, pamiętając o tym, że kropla kruszy skały. Jeszcze raz powąchała swój rozkosznie pachnący kawałek ciasta i poczuła jak ślina napływa jej do ust. Nie mogła już dłużej odkładać tej chwili, wgryzała się w czekoladowe cudo. Było pyszne, tak jak się tego spodziewała. Tak, prawdę mówiąc najlepsze, jakie w życiu jadła. Babcia znała się na ciastach. Na górach niestety też.
-Nie szuka.- Opowiedziała babcia z pełną buzią ciasta, przyglądając się wnuczce badawczo, a w oczach przez chwilę zamigotały jej jasne płomyki.-Szkoda czasu i zapału jej. Nie ma nic lepszego do roboty? Zajęcie dla głowy i rąk, jak mocno chce, znaleźć jej mogę.
-Czy ktoś obcy, nie z rodziny- uściśliła Afrodyta, która poczuła wiatr w żaglach i chciała z tej chwili wyciągnąć jak najwięcej- może tu wejść?