poniedziałek, 5 listopada 2018

Nimfa. Strona 30.



Szła powoli, a raczej wlokła się ciągnąc nogę za nogą, bezgłośnie modląc się żeby, to głupie maszerowanie w końcu się skończyło. Kto możne lubić takie męczarnie? Masochista? Jak można z własnej nieprzymuszonej woli, w taki sposób spędzać czas? Babcia i siostry to jednak są trochę walnięte w głowę, nawet nie trochę a bardzo, chore masochistki. Ona była inna, a tamte zawzięcie udawały, że tego nie zauważają. Już nie wiedziała, co ją bardziej wkurza, to, że świetnie się bawią, czy to, że jej cierpienie było im całkowicie obojętne. Była tak zmaltretowana tą wycieczką, że nie miała siły nawet myśleć nad tym jak się zemści, a to by jej na pewno pomogło. Góry i cały świat w tym momencie kończyły się dla niej, na miarę równie położonych kamieniach, które składały się na tę piekielną ścieżkę tortur. Tylko one były jeszcze w miarę istotne. Gdy w końcu babcia ogłosiła przerwę w marszu, zwaliła się na koc niczym worek kamieni i nie reagowała na próby kontaktu. Było jej już wszystko jedno, mogły ją nawet tutaj zostawić i iść dalej, było jej to zupełnie obojętne. Dobrze ponad godzinę nie było takiej siły, która potrafiłaby zmusić Afrodytę do jakiejkolwiek reakcji, po prostu leżała bezmyślnie i nieruchomo na kocyku, który jako jedyny był dla niej miły i nie kazał iść. Nic na tym świecie nie miało znaczenia, aż do momentu, gdy babcia wbiła jej palucha między żebra, zabolało jakby przebiła ciało na wylot. Obolała mamrocąc pod nosem, usiadła tylko, dlatego, że bała się, że babcia powtórzy swój pieszczotliwy gest, a tego by już nie zniosła. Siostry nie rozumiały bólu, który wypełniaj jej ciało i duszę, siedziały sobie radosne jak skowronki, jedząc przygotowane przez babcię kanapki i śmiejąc się z jakiś głupot. Wkurzały ją wszystkie trzy.
-Patrzy głupia, wygrała, patrzy ile może, bo i ślepa jak kret jak patrzeć trzeba. I myśleć też jakoś tak nie bardzo wychodzi, a powinna, bo głowę jeszcze ma.- Rozkazała babcia, a w głosie miała coś takiego, że nie potrafiła się sprzeciwić.
Uniosła niechętnie głowę, choć wcale nie było to łatwe. Zdrętwiała szyja pulsowała jak po ataku wściekłych mrówek, ale nie pojedynczych sztuk a całego mrowiska. Mięśnie na ramionach twarde, wręcz skamieniałe spięły się jeszcze mocniej i zareagowały na ruch tak jak na uderzenie, tępym, ostrym bólem. Miała dość, siłą woli powstrzymała łzy, nie chciała dać babci satysfakcji i przyznać się, że ją złamała. Nie miała pojęcia ile dokładnie przeszły, ale musiało na liczniku przewinąć się wiele kilometrów. Nigdy w życiu się tak nie zmęczyła, to była katorga, najprawdziwsze tortury. Bolało ją wszystko nawet język, którego raczej nie używała przez ostatnie godziny, bo brakło jej sił nawet na to, by się skarżyć na los. Plecy i głowę miała mokre od potu tak jakby właśnie wyszła spod prysznica. Palce poharatane od skał, których kurczowo przytrzymywała się, by nie spaść w dół, a jednak patrząc tak jak babcia kazała, poczuła coś na kształt zadowolenia. Pomimo braku wprawy, kondycji i negatywnemu nastawieniu parła do przodu i mimo wszystko w jakimś sensie pokonała samą siebie. W tej sytuacji nie była ofiarą, oczywiście nie stała się też od razu wojowniczką, ale zrozumiała, ze, jeśli tylko chce, może walczyć. Gdy tylko ktoś ją pchnie w odpowiednim kierunku, jak to miało miejsce na tej wycieczce, pomyślała cierpko. To chwilowe poczucie własnej wartości i dumy pękło jak bańka mydlana wraz z nadejściem świadomości, że trzeba będzie stąd wrócić. To nie był koniec zmagań a zaledwie bolesny początek. Afrodyta w tej chwili nie miała nawet siły wstać, nie mówiąc o dalszym marszu.
-Pójdziemy kiedyś do szałasu?- Spytała Franciszka i nie pytając, czy chce, podała Afrodycie kubek gorącej herbaty.
Afrodyta nie zauważyła żadnego szałasu, ani blisko ani nawet daleko. Teraz, gdy już babcia zmusiła ją do powrotu do życia, rozglądała się wokół, ale i tak niczego nie wypatrzyła. Musiała uwierzyć siostrze na słowo, że gdzieś tam naprawdę istnieje tajemniczy szałas.
-Głupia, zęby on ma jak noże. Całować nie będzie i dobrze. A uciekać szybko tak nie potrafisz ty.
Ciekawość ulotniła się natychmiast, nie chciała już wiedzieć, kto ma takie uzębienie i, co to dla nich oznacza. Absolutnie nie obchodziły jej już żadne, nawet najpiękniejsze i nawet niskie góry i a najmniej ostre zęby jakiegoś świra. Ktoś tu jednak był i tego nie mogła zignorować. Ktoś mieszkał w tym nierealnym świecie i to było bardzo dziwne. Taki wymyślony świat powinien być pusty. Stanowczo powinien być pusty i cichy. Ale jeśli ten ktoś tu już był to, czy znaczyło to, że jest z rodziny, czy może jest zupełnie obcym, wykoślawionym bytem? Intruz, który wprosił się na teren babci, czy wręcz przeciwnie? Ten świat był jego zwyczajną codziennością, czy tylko wpadał tu w odwiedziny, dla odstresowania, albo na łowy? Bez sensu. A może to wcale nie babcia była właścicielem tych przeklętych gór, a właściciel szczęki wypełnionej nożami? Jedno pytanie i znowu dała się wciągnąć w bezsensowne snucie hipotez, obcując z babcią już choćby jeden dzień, powinna się nauczyć, że czasami nawet najbardziej sensacyjną informację należy zignorować. Święty spokój jest ważniejszy, w końcu nie chce zupełnie zwariować. Należało skupić na istotnych sprawach takich jak marzenie o wannie gorącej wody, choć nie pogardziłaby i wygodnym łóżkiem do kompletu, nic innego nie miało znaczenia. Prawdę mówiąc nawet, jeśli na ścieżce zjawi się ktoś z zębami jak noże to, nic to nie zmieni. Afrodyta i tak nie ucieknie, zwyczajnie nie miałaby na to sił.
-Kto babciu, kto ma takie zęby?- Leontyna nie odpuściła, tajemniczy, zębaty nieznajomy mocno ją zainteresował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.