czwartek, 11 października 2018

Nimfa. Strona 29




Własny, prywatny, wymarzony, doskonały świat to pokusa, której większość ludzi, co tam większość, nikt nie umiałaby się oprzeć. Nawet ona Afrodyta, chętnie by się skusiła tyle, że pod jednym warunkiem, żadnych gór nawet takich łagodnych i żadnej przerażającej dziczy. Postawiłaby na egzotyczną, ciepłą, ale taką bezpieczną bez huraganów, orkanów, tsunami i oczywiście bez jadowitych zwierzątek, wyspę. A w wodzie nie byłoby rekinów, co to mają zbyt dużo zębów, parzących meduz i niczego, co mogłoby jej zaszkodzić albo pokłóć, czy ugryźć. I koniecznie musiałby tam być złoty, drobniutki niczym pył piasek i błękitny ocean. W jej świecie nie byłoby żadnego głupiego chodzenia bez celu i okropnego bólu łydek. Wygodny leżak, albo jeszcze lepiej wygodny hamak, tak w jak reklamach biur podróży i parasol dający osłonę przed słońcem, to było to, czego potrzebowała. I koniecznie palma, co to pięknie pochyla się nad oszałamiającym błękitem wody.
-Głupie wy, głupie, gdzie by zmieściły w kieszeni?
To było raczej pytanie retoryczne, żadna z sióstr nie podjęła tematu, może, dlatego, że żadna z nich nie miała tak pojemnych kieszeni, by pomieścić swój idealny świat.
-Dużo was jest? Takich jak ty? – Spytała babcię
-Jedyna, prawdziwa, jedyna, ale są też inne jedyne, prawdziwe. Jak ja, trwać muszą. Niezliczone, samotne, obce. Kosmos potrzebuje takich prawdziwych, innych.
Jeśli to cokolwiek tłumaczyło, to na pewno nie Afrodycie, po cichu liczyła na bardziej konkretną odpowiedź. To chyba naturalne, że chciała wiedzieć, kim, tak naprawdę jest jej własna babcia, ale jeszcze bardziej chciała zrozumieć, kim jest ona sama i czego może się po sobie spodziewać. To nie była zwykła próżność, czy nadmierna ciekawość. Czy może jeszcze gorsza wścibskość. Korzenie są ważne dla każdego człowieka, dają tożsamość, na której można budować teraźniejszość i przyszłość, w jakiś sposób ukierunkowują pragnienia i określają miejsce, do którego się dąży. A przede wszystkim dają siłę, sprawiają, że nie zdmuchnie cię byle wietrzyk niepowodzenia, zapuszczone głęboko utrzymają, gdy ktoś będzie chciał zająć twoje miejsce, odebrać dobre imię i spokojne sny. Odebrano jej wszystko, na czym mogłaby się oprzeć, nie miała pojęcia, kim jest, ani kim powinna się stać wraz z upływem czasu. Nie wiedziała, co jest jej pisane, z czym mogła walczyć, a co zaakceptować. Była niczym małe, zagubione we mgle dziecko, nic tylko płakać. Matka, jeśli prawdą jest to, co usłyszała od babci, jest kimś zupełnie innym niż ta osoba, którą wydawało się, że znała całe życie. Niezrozumiałym, obcym bytem, z którym nic jej nie łączy i jak się okazuje nigdy nie łączyło. Jest osobą, która w imię jakiś debilnych, okrutnych, wynaturzonych wierzeń, czy tradycji chciała brutalnie skrzywdzić swoje, jedyne dziecko. Zabrać jej to, co najważniejsze, radość życia. Może nawet chciała stać i spokojnie patrzeć na to jak zwyrodnialcy, którzy jej zapłacili za swoje chore fantazje, zgwałcą jej córkę. Niestety tego Afrodyta nie mogła tego wykluczyć, a naprawdę bardzo by chciała, mimo wszystko chciała wierzyć, że matka nie jest, aż takim potworem. Te wszystkie rozważania zbudowane na strzępach informacji przypominały niebezpieczny spacer po grzęzawisku, albo po stromych górach bez zabezpieczenia, tych, których tak szczerze nie cierpiała. Bała się, ciągle się bała i to zaczynało ją doprowadzać do furii. Dobijała ją świadomość, że w jej życiu nie było nikogo, do kogo mogłaby zwrócić się o radę, albo choćby mglistą wskazówkę, kogoś, kto byłby oparciem. Może to głupie, ale babci ani siostrom tak do końca nie ufała. Wszystkie trzy mówiły jej tylko tyle, ile dla nich było w tym momencie wygodne. Może i siostry nie miały złych intencji, ale dla niej to było stanowczo za mało, chciała czegoś, co pozwoli się jej zakorzenić. To był ten czas, kiedy dramatycznie potrzebowała kogoś, kogo mogłaby nazwać przyjacielem, takim najnormalniejszym z normalnych. Ta osoba mogłaby być nawet najnudniejszym człowiekiem na świecie byleby tylko wysłuchała tych wszystkich wątpliwości i strachów, które nosi w sobie i potrząsnęła nią. Kazała obudzić, ewentualnie iść się leczyć.
-Idą, bo w kamień się zmienią.
Koniec postoju. Afrodyta żałowała, że w ogóle otworzyła buzię, może gdyby nie zadawała niewygodnych pytań, mogłaby dłużej siedzieć na miękkim, przyjacielskim kocyku. Bolały ją całe nogi, uda i łydki paliły żywym ogniem, a stopy rwały jak zmiażdżone. Nieprzyjemnie zdawała sobie sprawę z istnienia każdego mięśnia, nic nie pomogło masowanie, ani krótki odpoczynek. Nawet ciasto czekoladowe nie pomogło. Kolana w ramach solidarności postanowiły o sobie w bardzo nieprzyjemny sposób przypomnieć. Nie wspominając o plecach, które chyba postanowiły żyć własnym życiem, niekoniecznie uwzględniając, że są częścią zbolałego ciała. W jej rzeczywistości niezaistniała jeszcze konieczności szarpania się z ciężarami, nie musiała nawet dźwigać zakupów, miała tylko pięknie wyglądać. Nienauczone do wysiłku ramiona szczypały, rwały, pulsowały jak wściekłe Afrodyta nie miała pojęcia jak zdoła założyć plecak nie mówiąc o tym, że musi go dalej nieść. To jakiś koszmar, kara za grzechy. Co do pięknych widoków widziała już wystarczająco dużo, kilka więcej, czy inna perspektywa nie miały już żadnego znaczenia. Była w takim stanie, że nic już nie było jej wstanie zachwycić, zauroczyć. Jedyne, czego pragnęła to wrócić do domu. Przeszły kawał tego dziwnego świata i powrót z tego miejsca będzie prawdziwą męczarnią. Nie było sensu pchać się dalej, to była czysta głupota i niepotrzebne okrucieństwo. Niestety nikt nie miał zamiaru słuchać jej argumentów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.