piątek, 8 czerwca 2018

47. Daj mi spokój. Za stronę zapłaciła Kasia.



Coś mokrego i ciepłego chlusnęło jej na twarz, w pierwszej chwili wystraszała się, że to pęd, ale nie poczuła rozdzierającego, palącego bólu. Tylko matka coraz mocniej nią potrząsała, tak jakby chciała zmiażdżyć jej ramiona, wyrwać ręce, obić mózg o jej własną czaszkę. Żołądek jej podskoczył, poczuła mdłości, a potem zawiązał się w bolesny pulsujący supeł.
-Nie- wyszeptała spękanymi, twardymi niczym drewno ustami. O świcie matka dała jej kubek naparu z mięty, a potem, gdy szły na polanę do kwiatu o bladoróżowych płatkach, zjadła garść poziomek, jej usta nie powinny być spękane. Usłyszała głosy, to chyba matka krzyczała. Nie była pewna. Głos dochodził jak za ściany, był niczym echo w lesie. Może to nie matka krzyczała? Tylko, kto?
-Nie- wyszeptała, bo nie potrafiła powiedzieć niczego innego, bo czuła, że jeszcze chwila a zwariuje od tych wstrząsów i bólu. Dlaczego matka jej to robiła? Dlaczego sprawiała jej ból? Głos za ściany był coraz bardziej natarczywy, coraz brutalniej wdzierał się przez uszy w głąb czaszki, raniąc mózg. Chciało się jej płakać, ale nie miała łez, tylko piasek pod powiekami, nie mogła nawet płakać.
-Daj mi spokój -wycharczała, a gardło piekło ją żywym ogniem.
Matka znowu nią szarpała, coś krzycząc tuż nad twarzą. Nie, to nie matka, to na pewno nie był jej głos. To w ogóle nie była kobieta, nie kobieta się na nią darła, była tego pewna. To był męski głos. Tylko skąd wziąłby się tu mężczyzna? Kobiety mogły brać udział w rytuale, ale wiedźma nie pozwoliłaby, żeby jakikolwiek mężczyzna choćby zbliżył się do kwiatów, zbrukał je swoją obecnością. Musiało stać się coś złego, coś bardzo złego. Tak złego, że nic takiego nie przychodziło jej do głowy. Męski głos drażnił, sprawiał, że nie potrafiła się skupić, uspokoić.
-Daj mi spokój- poprosiła cichutko, a potem podjęła próbę podciągnięcia, choć kilka milimetrów ciężkich jak młot kowalski powiek. Nigdy nie przypuszczała, że otworzenie oczu może być aż tak trudne.
-Budzi się, próbuje otworzyć oczy!
Znała ten głos, ale to nie mógł być nikt z wioski. Nigdy nie spotkała nikogo z poza wioski. Tylko wiedźma raz do roku ruszała w świat i wtedy przywoziła wszystko to, co było im potrzebne do życia, a czego sami nie potrafili wyprodukować. To jak mogła znać ten głos? Chciała oprzeć się na ręce, by przeciwstawić się bolesnemu potrząsaniu, ale dłoń zapadła się gorącym piasku. Dotknęła jeszcze raz podłoża i stwierdziła, że chyba zwariowała. Piasku dotykała do tej pory tylko raz u wiedźmy, która nie wiadomo, po co trzymała na strychu cały worek. Ktoś posunął jej pod usta wodę, próbował napoić. Zakrztusiła się, gardło miała tak zaciśnięte, że nie mogła niczego przełknąć. Odepchnęła na oślep mężczyznę, którego głos wydawał się jej znajomy.
-Daj mi spokój- wycharczała, choć każda komórka jej ciała pragnęła wody, którą ten ktoś próbował ją napoić.
Ktoś przemył jej twarz nasączoną ciepłą wodą szmatką. Udało się jej rozkleić powieki. Najpierw widziała tylko ciemne plamy na oślepiającym, ostrym tle. Zamknęła oczy i jeszcze raz podjęła tytaniczną walkę, by je otworzyć, trochę czasu minęło i jedna z plam ta najbliższa, zaczęła zyskiwać kształty,
-To ty- Stwierdziła rozczarowana.
-To ja- ucieszył się nie wiadomo, czemu on
-Gdzie jest Dijkstrek?- Teraz sobie wszystko przypomniała, tę cholerną pustynie i wszystkich świrów, których tu spotkała. Tylko ta wiedźma i bladoróżowy kwiat były takie realne, takie prawdziwe, że dałaby sobie rękę odciąć, że na prawdę tam była, że to nie był tylko sen, widziadło, czy mara.
-Świruje. Odkąd wiedźma powiedziała, że to gorączka pustyni i nie wiadomo, czy przeżyjesz, całkowicie mu odbiło. Nie można się z nim dogadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.