wtorek, 17 kwietnia 2018

37. Dziwadło. Za stronę zapłaciły Malowanki Joanki.







Obudził ją przenikliwy chłód, taki, co wwierca się z przeraźliwą skutecznością w każdy centymetr kości i trzewia. Dreszcz boleśnie szarpnął jej ciałem a potem jeszcze i jeszcze, zęby zadzwoniły nieprzyjemnie, głośno obijając się o siebie. Granowa sukienka nieba wyblakła i tylko gwiazdy dalej, niczym oczy wścibskiego sąsiada przewiercały na wylot tkaninę nad ich głowami. Próbowała mocniej owinąć się derką, ale niewiele to dało, dreszcze nadal boleśnie potrząsały jej ciałem.
-Masz- usłyszała głos Dijkstreka.
Klęczał przed nią i trzymał kubek z czymś ciepłym, parującym. Chciała wyciągnąć rękę, ale ból kości był tak duży, że aż syknęła a z oczu pociekły łzy. Spróbowała jeszcze raz. Udało się, ale dłoń jej tak drżała, że nie była w stanie złapać kubka. Zaklęła w myślach.
-Poczekaj- powiedział- I powolutku pij, bo gorące, żebyś się przypadkiem jeszcze nie poparzyła. -Zbliżył ceramiczne naczynie do jej ust. Niczym alkoholik łaknęła ciepła tego kubka i jego zawartości, zawstydzona czuła, że oddałaby dużo, a nawet wszystko za trochę ożywczego ciepła.
-Gdzie tamci? – Ledwo sama się zrozumiała i próbując mówić, mało nie odgryzła sobie języka.
-To dziwadło i jej paź?- Upewnił się Dijkstrek
-Dziwadło?- Nie zrozumiała.
-No przecież nikt normalny nie pląta się po pustyni w kaloszach z jednorożcami i w takich ciuchach. Sama wiesz, że to trochę niewygodne i nie praktyczne wdzianko. I jeszcze ta jej maniera, kim to ona nie jest, ile to ona nie wie. Wkurzająca istota. Tak, więc, dziwadło, gdy tylko zasnęłaś stwierdziło, że na nich najwyższy czas. I poszli razem w noc ciemną, a ten jej gach w żółtych kalesonach to nawet sobie radośnie gwizdał.
-Pozwoliliście im odejść? – Spytała pomiędzy łykami naparu, odzyskując, jako tako kontrolę nad swym zmarzniętym, zbolałym ciałem.
-A, co miałem zrobić? Ogłuszyć, związać czy może upić do nieprzyjemności? Niby, czemu się miałem się z nimi użerać?- Obruszył się Dijkstrek, puszczając kubek z naparem, który oplotła już swoimi w miarę sprawnymi palcami- Przecież tamta wszystko wie najlepiej, wszystko ma pod kontrolą.
-To pustynia, jak to sobie poszli?- Nie mogła zrozumieć, dlaczego dwoje nieuzbrojonych, nieprzygotowanych ludzi z własnej woli wyruszyło na to przeklętą pustynię, gdzie śmierć zbiera obite żniwo, dlaczego wzgardzili towarzystwem gwarantującym bezpieczeństwo? To było bez sensu.
-Przyszli sami, to i poszli sami. Nic w tym dziwnego. Podobno wiedzą, co robią. Myszka chciał im nawet dać prowiant, ale nie wzięli. Powiedzieli, że nie mogą. Muszą mieć wolne ręce, ale bukłakiem wina nie wzgardzili.
-Nawet jedzenia nie zabrali? Zginą- Zrobiło się jej żal tego zakochanego, poczciwego wodnika i zrzędliwej wiedźmy z szalonymi pomysłami. Może i była dziwadłem, ale to nie powód by bez sensu ginąć na pustyni.
-Myszce powiedziała, że chce być gotowa na spotkanie skorpiona a żeby mu spuścić łomot musi mieć wolne ręce i swobodę ruchów. Tobołki tylko by jej przeszkadzały.
Pomimo, że nie chciała, pomimo, że próbowała tego nie robić, omiotła wzrokiem piasek wokół nóg w poszukiwaniu skorpiona. Podświadomie szukała wściekłych, atakujących ją hord. Dijkstrek zauważył jej niepokój i to jak ukradkiem, ściskając coraz mocniej kubek próbuje lustrować piasek.
-Nie o takiego skorpiona chodzi- Oznajmił rozbawiony.
-Nie?- Spytała piskliwie.
-O takiego, co uchyla się od płacenia alimentów- Wtrącił się Myszka, który przyniósł jej śniadanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.