czwartek, 1 lutego 2018

Nimfa. Strona 6






-I, co teraz?- Spytała, przeglądając się w lustrze, sama nigdy nie wybrałaby takiego kroju sukienki i okazuje się, że to duży błąd. Ciuch okazał się być stworzony dla tego typu figury, jaką obdarzyła ją natura. Sukienka spełniała też podstawowy warunek, jaki zwykle stawiała swoim ubraniom, była niewyzywająca wręcz skromna, ale przy okazji podkreślała wszelkie walory i plusy. I na dodatek, na co zupełnie nie wyglądała, okazała się bardzo wygodna. Czy w tak prosty i mało wyrafinowany sposób próbowano jej uświadomić, że jeszcze nie wie, co dla niej jest dobre, wręcz wskazane, że jest młoda i głupia? Tutaj też będą nią manipulować? Może wpadła z deszczu pod rynnę? O nie, bezgłośnie obiecała sobie, przyglądając się własnemu odbiciu w lustrze, że w razie, czego, ucieknie na czas. Nie pozwoli, by dalej traktowano ją jak bezmyślną lalkę Barbi
-Teraz pójdzie zjeść coś konkretnego, cukierki źle się coś ułożyły, brzuch nie jest zadowolony dziś. Chwała umiarowi, łakomstwo nie jest zbyt dobre, zapamięta to sobie, to wielka mądrość. Ona też w końcu zje porządnie, bo jeszcze zemdleje, łepetynę rozbije a po co to, komu? Mało to mam problemów bez niej? –Babcia wygłosiła swój dziwny monolog i ruszyła przed siebie, więc ruszyła za nią, nie czekając na ponaglenia.
Przechodząc przez próg pokoju, który jej przydzielono, doznała prawdziwego szoku. Korytarz uległ, choć to wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszelkim prawom natury, czy jakimś tam innym, metamorfozie. Podłoga nadal była ciemna tyle, że już nie wpadała w czerń tylko raczej w ciemny brąz, a bure ściany wcześniej straszące porwanymi tapetami teraz obite były starą, popękaną boazerią, na której mieszkała niezliczona ilość pająków. Jak to w ogóle możliwe? Zawodziły ją oczy, czy rozum? Mało tego w domu nie śmierdziało już też tak strasznie. No chyba, że po prostu się przyzwyczaiła i nie czuła odoru, który wcześniej podcinał kolana i wyciskał łzy. A może powietrze w tym domu było nasączone jakimś śmierdzącym gazem powodującym omamy, albo oparami narkotyków, które popala wariatka w berecie? To na pewno wiele by tłumaczyło. To od tego strasznego smrodu miała niedorzeczne wizje. A może jednak była zwyczajnie naćpana? Zupełnie już nie wiedziała, co jest prawdą a co złudą, pogubiła się.
-Ale ta cholera dała ci imię, Afrodyta, nie mogła się wysilić trochę mocniej? Co za głupi, bezmyślny babsztyl- marudziła pod nosem staruszka.- Afrodyta, też coś. Jak to zmiękczać, jak opierdzielić, no niech ją pokręci.
Nigdy nie lubiła swojego nietypowego i raczej niespotykanego imienia. W szkole szczególnie w młodszych klasach dokuczano jej zbyt często z jego powodu. Dziewczyny wręcz od piaskownicy były zazdrosne o to, jakie wrażenie robiła na płci przeciwnej, którą mimo woli przyciągała niczym magnes, dlatego skupiały się na dokuczaniu i zniekształcaniu dziwnego, niespotykanego imienia. Chłopcy dla odmiany wszelkimi, nieszczególnie przyjemnymi sposobami, desperacko próbowali zwrócić na siebie jej uwagę. Byli zbyt młodzi i niedoświadczeni, by rozumieć, że raniąc zniechęcają Afrodytę do siebie, a ona nie chciała uwielbienia tylko kolegów, z którymi mogłaby bawić się w Indian lub piratów. To poronione imię było niczym przekleństwo, broń w rękach wroga, który nigdy nie zawahał się zranić tam gdzie najbardziej bolało. Koszmar i morze wylanych łez. Prawdę mówiąc to nigdy nie mała takich prawdziwych koleżanek, dziewczyn, z którymi mogłaby pogadać o głupotach, zwyczajnie się powydurniać, pośmiać. O przyjaciółce dawno przestała marzyć, wiedząc, że nigdy takiej nie będzie miała, matka już o to zadbała. Gdy tylko zauważyła, że Afrodyta kogoś darzy sympatią, a miała chyba w głowie zamontowany radar, który wychwytywał każdą pozytywną emocję córki, powtarzała w kółko i do znudzenia, że nie powinna zadawać się z gówniarstwem, bo to strata czasu i, że to nie jest towarzystwo dla niej. Nie poprzestawała na zwykłym zniechęcaniu córki, za jej plecami robiła wszystko, by utrzymać rówieśników z dala od niej. Nie miała oporów i nie cofała się przed radykalnymi krokami takimi jak rozsiewanie fałszywej informacji o świerzbie, czy chorobie psychicznej córki. Afrodyta była bezradna, nic nie mogła na to poradzić na te intrygi, z matką nikt nie mógł wgrać. Jej matka była zaborcza, może nawet chora i chciała mieć ją na wyłączność. Od urodzenia Afrodytę otaczał bezbarwny, odgradzający od prawdziwego życia kokon samotności. Nie potrafiła wydrapać sobie z niego wyjścia, była zbyt słaba, zbyt niepewna swoich racji, brakowało jej przebojowości, błysku. A teraz na własne życzenie ugrzęzła naćpana nie wiadomo, czym, w nawiedzonym domu z nieznajomą, nieprzewidywalną wariatką w dresowych pantalonach i berecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.