poniedziałek, 18 grudnia 2017

6. Błądzenie po grafie niespójnym. Zdarzenie zapłacił Piotr Pilny.






Przebrana za handlarkę wylądowała na wybrzeżu, tam gdzie powstawała pierwsza kopalnia brylantów. Wynajęła dość obskurny pokój od młodej wdowy i wiedziona niejasnym przeczuciem weszła w spółkę z dwoma podejrzanymi typami, co to dostali koncesję na wydobycie diamentów. Przez kilka miesięcy spółka notowała straty, aż niespodziewanie górnicy natrafili na diamenty. Zysk ze sprzedaży pierwszego urobku był tak duży, że gdy wspólnicy wypłacali jej pierwszą transzę dywidendy, wiedziała, że nie wyjdzie z tego prowizorycznego biura żywa. Niczym się nie zdradzili, ale czuła, że ją zabiją, opętała ich chorobliwa chciwość, diamentowa gorączka. Nikt nie mógł jej pomóc, sama też nic nie mogła zrobić, więc zagrała vabank. Zaproponowała zrzeczenie się udziałów na ich korzyść. Podpisze wszystkie papiery, bo gdy ojciec się dowie, że tak dobrze zainwestowała a dowie się na pewno to położy łapę na całym przedsięwzięciu i jeszcze zabierze, to, co jej wypłacili. Przeanalizowali sytuację, wzięli po uwagę nowe okoliczności i zrozumieli, że zabicie jej przed zrzeczeniem się udziałów jest bez sensu, bo ojciec wyrwie od nich dużo więcej niż mogli sobie wyobrazić. Przekonała wspólników, jej ojciec zadbał o swoja reputację, zresztą nawet nie musiał się bardzo starać, był wyrachowany i bezwzględny z natury. Nie kupiła sobie dużo czasu, miała pewność, że nim wyschnie atrament ona będzie już martwa, ale łudziła się, że może stanie się cud, że może wymyśli jak uratować skórę. Jeśli miała jakiekolwiek złudzenia, to rozwiało je dwóch drabów odprowadzający ją do domu wdowy, po papiery. Niby mieli dbać o jej bezpieczeństwo, ale ona wiedziała, jak jest na prawdę. Nie miała szans uciec.
W jej pokoju na zielonej skrzyni pod oknem siedział mężczyzna postury dobrze wyrośniętego niedźwiedzia. Wielkie łapska miał zaplecione na szerokiej jak szafa klacie.
-Już jakby nie żyjesz- Powiedział flegmatycznie, zanim zdążyła krzyknąć. Nie zmienił pozycji, tylko patrzył
Jakby o tym nie wiedziała. Nie czuła się zagrożona, wydał się jakiś taki przyjazny, mięciutki i dziwny. Usiadła na łóżku tak gwałtownie, że sprężyny zaprotestowały głośnym zgrzytem.
-Fakt, jakoś tak nie mam szczęścia do facetów- stwierdziła, kładąc na podłodze naładowaną banknotami torbę. Długo się fortuną nie nacieszyła.
-Lubię cię, nie wiem czemu, ale naprawdę lubię. Dopakuj papiery do torby i spływamy.
-Nie jestem sama, tam za drzwiami- popatrzył na nią tak, ze przerwała w pół zdania. Podniosła siennik, wyciągnęła koszulę, w którą wszyła umowy, wcisnęła do torby i spytała – I co?
-Nic, poznasz moją rodzinę- złapał ją za łokieć i pociągnął.
Poczuła jak zimne powietrze, niczym jedwabne wstążki oplątuje jej ciało, a jasne światło oślepia i wierci dziurę w głowie. Nie potrafiła utrzymać równowagi, żołądek podskoczył jej aż do gardła. Nie była już w domu wdowy, ale gdzie mogła być, nie miała zielonego pojęcia.
-Teraz czeka cię prawdziwa przygoda, mianowicie błądzenie po grafie niespójnym, tak długo, aż odnajdziesz moją mamusię i tatusia. To trochę taka pijacka rajza, ale dasz radę.- Poklepał ja po plecach.
-Eee?- Nie zrozumiała tego, co powiedział. Jedynie, że ma szukać jego rodziców, ale te wcześniejsze słowa brzmiały jak w innym języku, trochę jak obietnica bolesnej śmierci. Ten niespójny coś tam, musiał być bardzo niebezpieczny.
-Lubię cię, ale jeśli chodzi o naukę to jesteś noga. Tu gdzie stoisz to emanacja mojej siostry, jest trochę niezrównoważona i ma dziś okres, dlatego tak źle się czujesz. Jest połączona ścieżką z moją matką, ale tam też nie poczujesz się dobrze, bo rodzi a wtedy jest lekko rozżalona i wściekła na ojca. I kiedy tak się dzieje ta rodzina traci spójność i ma dwa wierzchołki władzy- zaśmiał się ubawiony swoimi słowami- Zresztą, co ja ci będę tłumaczył, intuicja cię nie zawiedzie, idź niech cię poznają, będzie dobrze.
-Eee- Nie potrafiła, powiedzieć nic mądrego. A gdy już chciała spytać, po co to wszystko, pchnął ją do przodu i zniknął.- A jak nie dam rady??- Krzyknęła wystraszona.
-To będziesz tak jakby martwa- jego odpowiedź gdzieś daleko odbiła się od ścian.

Czas stracił znaczenie, szła przed siebie nie rozróżniając kształtów, świateł, strasznie bolały ją nogi, chciało się jej pić. Nikogo nie spotkała, choć dwa razy poczuła się tak, jakby ktoś przywalił jej z pięści w brzuch. Ze trzy razy wydawało się jej, że ma ten samotny spacer w nosie, że wcale jej nie zależy, że najlepiej by było gdyby się położyła i przespała, ze cztery razy miała ochotę na piwo, co było dziwne, bo go nie cierpiała. A potem była tak zmęczona, że się poddała położyła torbę wypchaną pieniędzmi i usiadła na niej. Obudziło ją szarpanie, za rękę.
-Co się stało?- Spytała skołowana.
-Graf niespójny ci na razie odpuścił, wróciłaś do punktu startu, możesz wyjść z jaskini. A ja jestem Dijkstrek. – Przedstawił się szczerząc diamentowo lśniące zęby, a może to była tylko gra świateł.
-Z jaskini?- Upewniła się.
-A myślałaś, że gdzie jesteś, w lesie? –Zakpił z niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.