sobota, 16 grudnia 2017

4. Eudajmonizm. Strona zapłacona przez Barbarę Cieślar.








Ziarenko piasku boleśnie wbiło się jej pod powiekę. Nienawidziła tego miasta i potu, co kaskadami spływał po plecach, nieprzyjemnie łaskocząc i śmierci, co pijana wywijała tutaj piruety, wymachując ubrudzoną świeżą krwią, kosą. Wyciągnęła rękę powstrzymując obcego w białym kapeluszu, to nic, że miał buty od mistrza, nie życzyła sobie nowych znajomości. I to z kimś, kto kilka chwil wcześniej był w doskonałej komitywie dziwką. Nie żeby sama była święta, nie żeby sobie żałowała przyjemności. Zawahał się i słusznie, bo jeden z jej ochroniarzy już wkładał bełt do kuszy, bez zastanowienia zrobiłby to, co nie udało się tej młodej, naiwnej dziwce.
Powstrzymała go, bo miała dość tej pieprzonej obuwniczej rodziny. Już raz spotkała takiego jednego, co myślał, że buty łączą ich bardziej niż więzy krwi. Chciał być jej bliższy niż koszula, zupełnie tak jakby te buty oznaczały, że należy do jakieś pokręconej sekty, tak jakby oddała za nie duszę. Musiała mu zdrowo przyłożyć, by zrozumiał, że nie są parą i nie łączy ich żadna szczególna więź. Wyjechał z miasta bez dwóch jedynek, ze złamaną ręką przyrzekając, że gorzko pożałuje, że się na niej zemści. Prawdę mówiąc nie przejęła się zbytnio, niemal każdego dnia próbowano ją zabić, przyzwyczaiła się do niebezpieczeństwa. Potem była ta piękna blondynka, co wyglądała niczym utkany ze światła elf. Taka delikatna, nic tylko na rękach nosić i podziwiać niczym dzieło sztuki. Płatki, przed buty rzucać, by nie stąpała po jałowym piasku. To dopiero było ziółko. Wódkę piła w kuflach, paliła jak smok i nie odpuściła sobie żadnej przyjemności. Choć trzeba przyznać, że miała jedną niezłomną zasadę, żonatych do łóżka nie wpuszczała. Rozeszły się w zgodzie, ale cieszyła się jak głupia, że blondynka wyjechała, bo widno alkoholizmu, niebezpiecznie nabierało ciała, i było coraz bardziej bezczelne. I trzeci, ten święty, świrnięty. Głosem tak smętnym, że brało ją na wymioty całymi dniami smędził o równowadze ducha, o braku pragnień, które nic nie dają człowiekowi a tylko mącą szczęście, wprowadzają zamęt i zło. Szkoda tylko, że natychmiast zapominał o tej swojej ideologii, gdy tylko siadał do stołu. Gdy jadł nie było mowy o równowadze i spokoju, pochłaniał wszystko, wrzucał do ust takie ilości i w takim tempie jakby zamiast żołądka miał ogromna pieczarę. Jedyna korzyść z tego jego łakomstwa była taka, że jak jadł nic nie mówił. Nie mogła, go znieść no po prostu nie mogła i już. A gdy przyszedł do jej ogrodu owinięty złotą płachtą, w wianku z gałązek oliwnych i jak nawiedzony zaczął krzyczeć
-Przyjmij eudajmonizm, odrzuć strach, odrzuć pragnienia, a zabiorę cię tam, gdzie szczęście niczym tafla jeziora w bezwietrzny, słoneczny dzień. Zabiorę obleśny, śmierdzący strach i śmierć nie wystraszy cię, ani w świetle dnia, ani nawet w najczarniejszą noc. Przyjmij eudajmonizm a zrozumiesz jak żyć.
Poczuła, że za cholerę nie chce być szczęśliwa, że pragnie sztormu, bulgotającego kotła smoły, czy może oliwy. Nie zdążyła mu jednak tego powiedzieć, bo dostał ataku histerii na widok małej plamy krwi na złotej płachcie, owijającej jego ciało. Domyśliła się, co się stało, ktoś chciał ją dopaść, rzucił nożem. Chybił. To musiał być jakiś amator, bo się nie popisał. W jednej chwili z wyznawcy spokoju, równowagi, właściciel wyjątkowych butów stał się trzęsącą, głośno wzywającą pomocy galaretą. Już nie mówił, że śmierć jest naturalną koleją rzeczy i trzeba ją przyjąć niczym dar, teraz darł się jak opętany, żądając natychmiastowego przybycia medyka. Widok ran, nawet tych śmiertelnych nie był dla niej szokiem, odciągnęła złotą płachtę i stwierdziła, że niedoszły zamachowiec tylko go drasnął. Może i była wredna, bo z mściwą satysfakcją kazała służącemu przywieść medyka, co każdą ranę smarował jakimś zielonym, śmierdzącym smarem, kłuł rannego igłami, że niby to złe duchy i zarazki odpędza a potem jeszcze każdą ranę przypalał. Generalnie o leczeniu nie miał pojęcia, ale kto by się tym przejmował. Widząc jak medyk znęca się nad rannym, szczypała się po udach, by się nie roześmiać i wtedy sobie przyrzekła, że nigdy więcej nie pozwoli się do siebie zbliżyć, żadnemu świrowi z tej dziwnej, obuwniczej rodziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu można dodawać bez logowania, anonimowo, dlatego są moderowane. Z tego powodu czasem trzeba zaczekać na zatwierdzenie napisanego komentarza.