środa, 27 czerwca 2018

Nimfa. Strona 21






-Dam ci radę nigdy, ale to przenigdy nie wspominaj przy nich o włosach-Zamiast sensownej odpowiedzi, Leontyna przestrzegła ją przed następnym absurdalnym zagrożeniem.
-Dlaczego?- Zupełnie nie nadążała za siostrami, co do gadających węży mają włosy? Zresztą nie ma gadających węży, co to za wymysły.
-Wpadają w amok i każą godzinami pleść sobie warkocze. Raz dwie doby tu jak kołek przesiedziałam, aż w końcu uwolniła mnie babcia. To nie były moje najlepsze dwa dni, uwierz mi na słowo.
-Węże?- Afrodyta jak żyła nie widziała owłosionych węży i nawet o takich nie słyszała. Węże z kudłami niezły zestaw. To jednak jest dom wariatów.
Została całkowicie zignorowana przez siostry. Leontyna właśnie zaglądała do wielkiej rury i to właśnie jej poświęciła swoją całą uwagę. Na chwilę wychyliła głowę i z szelmowskim uśmiechem spytała;
-Skrócik?
-Pewnie- Fryderyce podejrzanie zaświeciły się oczy.
Afrodyta przeczuwała, że powinna ostro zaprotestować, lub choćby wymusić jakiekolwiek informacje na temat tego, co ją czeka. Nie zdążyła, jej szalone siostry wskoczyły do rury i z radosnym wrzaskiem pomknęły gdzieś w dół. Wiedziała, że nie może zostać tu sama i choć tego naprawdę nie chciała, wskoczyła za nimi. Zrobiła to w ostatniej chwili wielki, trójkątny, mocno owłosiony łeb należący najpewniej do wspomnianych wcześniej gadających wężów sunął w jej kierunku. Jazda była szalona, tak naprawdę nie miała pewności, czy jakaś niezbędna jej do życia część ciała nie została tam daleko w tyle. Rura kluczyła, zapętlała się fundowała Afrodycie koziołki, to rozwidlała się, a każdy nowy korytarz lśnił innym odcieniem. W pewnym momencie, choć to przecież nie możliwe miała wrażenie, że pędzi niczym rakieta w górę. Nie krzyczała nie, żeby nie chciała, ale pęd powietrza wciskał jej wszystkie dźwięki głęboko w gardło. Była kiedyś na basenie ze zjeżdżalniami, które wydawały się być wymyślne i zapierające dech. Tamte rury kończyły się basenem i wodą, która pozwalała bezpiecznie i bezboleśnie wylądować. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać tutaj. Bała się, a jej siostry były zachwycone tym kosmicznym skrótem, znały go i nie ukrywały, że uwielbiają. Nie podzielała ich zachwytu, stanowczo wolała schody, nawet, jeśli było ich stanowczo za dużo jak na jej kondycję. Każda nowa odnoga, czy zakręt zaczynały napełniać Afrodytę strachem, że ta szaleńcza jazda nigdy się nie skończy, to trwało o wiele za długo. Błękitna ściana światła, przetykana srebrnymi punkcikami niczym brokatem pojawiła się nagle. Afrodyta wbiła się w ten błękit z impetem, poczuła jak jej ciało otula przyjemne ciepło, wyczuła też, że szybko wytraca prędkość. W końcu zawisła akurat nad złotym snopem światła, minutę albo ciut dłużej trwała w bezruchu niczym uwięziony w bursztynie komar, a potem fiknęła koziołka i znalazła się na całkiem normalnej podłodze z desek. Rozbawione i chichoczące siostry czekały na nią przy drzwiach z klamką w kształcie papuziej głowy. Ktoś tu lubił ptaszki szczególnie te uwięzione w klamkach. Oczywiście drzwi nie prowadziły jak się tego można było spodziewać na korytarz, a wprost do znajomej kuchni.
-Ja to chyba sobie kolację daruję- stęknęła Afrodyta, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że żołądek zawędrował jej wprost do ucha i wbrew zdrowemu rozsądkowi nie chce wracać na swoje miejsce- takie skróty to jednak nie dla mnie. Następnym razem spasuje. Wolę zwyczajne, poczciwe schody.
-A ja tam chętnie przegryzę –Leontyna od razu ruszyła w stronę lodówki.
-To musi być straszne wiedzieć, że matka chce cię poddać tak barbarzyńskiemu rytuałowi
Franciszka ewidentnie mówiła to do Afrodyty, która znowu nie rozumiała szyfru. Znowu, znowu zaskakują ją czymś takim. Ileż razy tak można, nie mogą gadać normalnie jak ludzie? Ile jeszcze jest w stanie znieść? Czuła się jak kosmita, który znalazł się w nowym, nieznanym sobie świecie, a może to reszta towarzystwa była kosmitami, dlatego maja problemy z komunikacją?
-Znaczy??- Afrodyta nigdy nie słyszała o żadnym rytuale ani tym bardziej, że ma w którymś z nich osobiście brać udział.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Nimfa. Strona 20.




Afrodyta poczuła się nagle tak, jak gdyby pchnięta potężną siłą, fiknęła koziołka w powietrzu i spadała głową w dół w bezdenną przepaść. To było straszne, przerażające, bolało ją w klatce piersiowej, nie mogła oddychać. Wszystko przez to, że dziewczyna z pokiereszowanym sercem wyszarpnęła swoją dłoń głaskającemu ją chłopakowi. Ten straszliwy lot w przepaść, którego doświadczyła, na pewno nie należał wyłącznie do jednego z aktorów, to było ich wspólne doświadczenie. A potem dziewczyna o mysich, poskręcanych w pierścionki włosach przetarła tą samą ręką, którą jeszcze przed chwilą gładził chłopak, twarz rozcierając łzy i z niebywałą łatwością wskoczyła na konia. Walczyła z pragnieniem, by wrócić i rzucić się w ramiona niewiernego kochanka, wybaczyć, zapomnieć. Afrodyta zagryzła zęby tak mocno, że aż zatrzeszczało, ten brak wyboru palił, rozrywał tkanki, wykrwawiał. W tej sytuacji każda decyzja była zła, każda przynosiła cierpienie, dziewczyna połykając łzy pognała przed siebie. Uciekała przed nim i przed sobą, przed słabością, miłością i nienawiścią, przed życiem. Afrodyta czuła jak siodło boleśnie trze jej kolana, jak powiewa na wietrze szeroka falbaniasta spódnica z cieniutkiej żorżety. I jak mimowolnie poddała się ruchowi konia i robi przysiady. I nawet myśl, że musi strasznie idiotycznie wyglądać na fotelu podnosząc się, co i rusz do góry, nie sprawiła, że coś się zmieniło. Jechały tak przed siebie, a Afrodyta na przemian była wściekła to zrozpaczona, pragnęła najbardziej na świecie chłopaka, który stał na kraciastym kocu, a równocześnie go nienawidziła go całym serem. Ta huśtawka nastrojów zaczęła ją przytłaczać. Szaleńczy galop przeminął, znacząco zwolniły, teraz podkowy stukały o asfalt a przed nimi majaczyło się ogromne białe domostwo.
I nagle bez ostrzeżenia wszystko się skończyło. Nie było napisów końcowych, nazwisk aktorów, czy reżysera. Była ogromna sala i srebrzysta wykładzina, na której stały cztery zielone fotele.
-Co to było?- Wyszeptała zszokowana Afrodyta
-Babci serial. Mówiłam ci pełen odjazd i, że pokochasz- Leontynie podejrzanie szkliły się oczy tak jakby przed chwilą płakała.
-Idą, zjedzą i spać. Same sobie poradzą. Babcia teraz spokoju chce.- Machnęła na nie niecierpliwie, tak jak odgania się natrętne muchy.
-Idziemy – Fryderyka złapała Afrodytę za rękę i mocno pociągnęła- Szybko, bo babcia teraz goliznę będzie oglądać.
-Co?- Nie zrozumiała Afrodyta, która jeszcze nie była zaznajomiona ze zwyczajami pani domu. Zaczynało ją drażnić, że ciągle ktoś gdzieś ciągnie jej ciało, nie pytając o zdanie. Tak jakby była workiem kartofli, tak dalej być nie mogło.
-Seks, nie widziałam jeszcze jak rozwija się akcja w tym akurat gatunku, raz próbowałam podglądać. Dostałam lagą przez plecy, bolało i to nawet mocno, aż mi gwiazdki w oczach stanęły i więcej denerwować jej nie chcę- Fryderyka wyciągnęła siostrę na korytarz, nie zważając na opór, jaki ta chciała stawić.
Tyle, że nie było korytarza, którego się spodziewała Afrodyta tylko wielka oranżeria pełna kolorowych ptaków i dziwnych roślin.
-Szybko- Ponagliła ich Leontyna z wyczuwalnym niepokojem w głosie.
-Coś nam tu grozi?- Afrodyta wolała jednak mimo wszystko, wiedzieć, czego się spodziewać w przyszłości, ta wiedza może się kiedyś przydać.
Babcia musiała bardzo lubić rośliny, bo to nie był pierwszy szklany ogród, który Afrodyta napotkała w tej nietypowej ruderze. Widziała już wcześniej ten, w którym myszy pomiędzy wielkimi donicami smętnie ciągały za sobą gigantyczne uszy królików. Tu ich nie było i rośliny też były inne.
-Nie, ale tu bywają węże i wolałabym ich dziś nie spotkać. Wredne są mendy strasznie i wyszczekane. Całą noc potrafią ględzić nad wyższością łuski nad ludzką skórą i że ich naturalna zieleń dużo lepiej wygląda w świetle słońca niż nasza wypłowiała, rachityczna kolorystyka. Uwierz mi, potrafią zanudzić na śmierć. Nie są w każdym razie moimi ulubieńcami. Nie mam ochoty na spotkanie.
-Węże? Szczekają i mówią?- Tego już było za dużo dla Afrodyty.

piątek, 15 czerwca 2018

Nimfa. Strona 19.




-Się nie śpieszyły głupie, siadać i nie przeszkadzać. Marnują czas.- Warknęła babcia, ale nie wyglądała na rozdrażnioną.
Afrodyta jeszcze nie poczuła zielonego aksamitu fotela, ani tego czy jest wygodny, gdy wszystko diametralnie się zmieniło. Siedziała na rozgrzanej słońcem, zielonej trawie dotknęła jej koniuszkami palców i aż westchnęła zszokowana. Trawa była prawdziwa, mięsista, ostra, poprzetykana polnymi kwiatami. Nie zdążyła się nawet spytać sióstr, co się stało, gdy usłyszała głos mężczyzny, siedzącego tuz obok.
-Kochanie to nie tak jak myślisz, liczysz się tylko ty. Uwierz mi- zaklinał głosem tak słodkim, namiętnym, że chciała mu wierzyć
Trwało to dobrą chwilę zanim zawstydzona i spięta zorientowała się, że te słowa nie są skierowane do niej. On, ten mówiący, zabójczo przystojny mężczyzna siedział na kraciastym kocu i głaskał po ręce dziewczynę w różowym podkoszulku na ramiączkach. Ta siedziała pochylona tak, że twarz zasłaniały jej długie, mysie, skręcone w pierścionki włosy. Ramiona dziewczyny drgały w ten ściśle określony sposób, gdy płaczący za wszelka cenę chce ukryć to się z nim dzieje, rozmiar swej rozpaczy i bólu. Afrodyta wręcz namacalnie czuła cierpienie tej dziewczyny, ugodzono ją boleśnie, złamano, takie rany leczy się latami a nawet całe życie. I nie zawsze skutecznie.
Mimowolnie Afrodyta pomyślała, że kino 5D gdzie śmierdzi myszami, trzęsie krzesłem to w porównaniu z tym żenująca improwizacja. Zupełnie niespodziewanie poczuła spływające po policzku łzy i czarną rozpacz zalewającą wszystko, słońce, trawę i przystojnego młodego mężczyznę siedzącego na kraciastym kocu. Poczuła się prawie tak jak gdyby stąpała po lodzie i nagle znalazła się w lodowatej, czarnej wodzie nie mogąc złapać oddechu. Domyśliła się, że w niepojęty dla siebie sposób zidentyfikowała się z uczuciami dziewczyny. To nie było miłe, nie chciała tego.
-Dlaczego?- Spytała dziewczyna, a Afrodyta miała wrażenie, że to przez jej własne, drżące i wyschnięte usta przeszło to słowo.
-To była zwykła pomyłka, chwila głupiej słabości. Przysięgam, to nic nie znaczyło, zupełnie nic. Kocham tylko ciebie!! Zawsze cię kochałem i będę kochać!! Musisz mi uwierzyć- W jego głosie zabrzmiały nutki, które miały moc hipnozy i chyba o to mu chodziło. Chciał omotać ofiarę, sprawić by się złamała i pozostała w jego mocy.
Teraz dla odmiany poczuła ściskające niczym imadłem przerażenie, miażdżące gardło, płuca i poczucie straty tak wielkiej, że nie liczyło się już nic. Nie było tego, co wcześniej, co teraz i tego, co będzie. Niczego już nie było. Przez tę smolistą, ciężką warstwę rozpaczy niczym cierń przebijał się głęboko ukryty, ale za to całkiem pokaźny pokład poczucia winy. Zrozumiała, że chłopak już wie, że stracił to, co najważniejsze, jeszcze, co prawda się łudził, ale nawet on wiedział, że całkiem niepotrzebnie. Nie czuła upływu czasu, nie miała pojęcia jak długo siedziała w rolach nieszczęśliwych kochanków i ich niezbyt budujących odczuciach i czy właśnie tak to powinno wyglądać, gdy poczuła, że pachnąca trawa, na której siedziała lekko zadrżała. Zaskoczona odwróciła głowę i zobaczyła zbliżającego się jeźdźca, który prowadził luzaka. Zupełnie nie znała się na koniach, ale ten kasztanowy, o cienkich pęcinach z pustym siodłem zauroczył ją, zachwycił. Za to mężczyzna z cienkim czarnym wąsikiem w różowawej koszulce polo, z kołnierzykiem postawionym na sztorc, nie spodobał jej się wcale. To na pewno nie był królewicz, który na białym koniu przyjeżdża z odsieczą. Mężczyzna w siodle aż promieniał od złości, mściwej satysfakcji i pożądania. Gdyby tylko mógł skoczyłby na dziewczynę w różowym podkoszulku i wziął siłą, zniewolił. Tu nie będzie zakończenia w stylu, a potem żyli długo i szczęśliwie Afrodyta już miała ostrzec dziewczynę coś powiedzieć, gdy zawstydzona przypomniała sobie, że to tylko serial. To nie działo się naprawdę.
-Mam twojego konia, ojciec cię szuka. Jedziesz?- Różowy, fałszywy palant zwrócił się do dziewczyny, a w jego glosie zbyt mocno, by tego nie zauważyć, pobrzmiewał fałsz i źle skrywane poczucie satysfakcji.

sobota, 9 czerwca 2018

Nimfa. Strona18





-No właśnie, a gdy kiedyś spytałam babcię o tego kolesia z klubu to usłyszałam, że impotencja to nie jest najgorsza z chorób. Znając babcie to on pewnie kontempluje tę swoja chorobę w miejscu przyjemnym i odosobnionym jak dajmy na to kamieniołomy na Syberii, albo w jeszcze bardziej odjechanym miejscu. To jednak tylko moje domysły, bo babcia jak zwykle nie puściła pary z ust.
Zainteresowanie Leontyny księgozbiorem upewniło Afrodytę, że zawartość biblioteczki również ulega ciągłym zmianom. Ten dom był niczym sen szaleńca, niczego nie można było być tu pewnym.
-A dom?- Spytała mając nadzieję, że może one uchylą, choć rąbka tajemnicy, pomogą zrozumieć.
-Dom jest wspaniały! -Zachwyciła się szczerze Leontyna- Ty wiesz, że moja mama z ojczymem polecieli na Bali? Ja nie chciałam, wolę dom. I nie potrafię tego w żaden sposób wytłumaczyć mamie, która nigdy nie przekroczyła progu tego budynku. Nie wiem, dlaczego, ale babcia spławia ją zawsze przy furtce. Potrafi być stanowcza jak wiesz, a moja mama, choć sama ma charakterek z babcią nigdy nie dyskutuje. Słowa babci to prawo, którego nikt nie podważa. Takie panują tu zasady.
-Mi się wydaje, że ten dom jest kompatybilny z babcią. Są ze sobą nierozerwalnie związani, dopełniają się w jakiś pokrętny, niezrozumiały dla mnie sposób. Trudno to pojąć, czy wytłumaczyć, ale z jakiegoś nieznanego nam powodu, obowiązuje tu zupełnie inna rzeczywistość niż ta, do której przywykłyśmy, do której przywykli wszyscy ludzie. Tu nie obowiązują prawa fizyki, chemii czy natury, które dla nas są niepodważalną normalnością. Tu może zdarzyć się dosłownie wszystko, każdego roku dom nas zaskakuje, jest zupełnie nieprzewidywalny i to, pomimo, że znam go od dziecka. I prawdę mówiąc za to go uwielbiam.
-Poniosło cię trochę Frania, a babcia nie jest zbyt wylewna, taki jej urok. I nic na to nie poradzisz, nawet, jeśli pękniesz z wysiłku by wyrwać z niej choćby słowo. Może, dlatego, że jesteśmy zbyt ludzkie? Inne niż ona?- Leontyna z westchnieniem odłożyła książkę i zamknęła biblioteczkę.
Afrodyta była bardzo ciekawa, czy książka, którą siostra oglądała z takim zainteresowaniem przemieści się do pokoju zajmowanego przez Leontynę. Tak, żeby jak wróci do siebie, mogła ją w spokoju poczytać. To miałoby sens. A ten dom n wyglądał na taki, co poradzi sobie z takim wyzwaniem.
-Ja podobno, jak się tu dowiedziałam, jestem trochę mniej ludzka niż myślałam, a też niczego mi nie wyjaśniła. Co więcej te skrawki informacji, które tu otrzymałam, uświadomiły mi tylko, że w ogóle nie wiem, kim jestem i że przez całe moje życie bardzo szczelnie otaczało mnie kłamstwo. Wielkie, gówniane kłamstwo i powiem wam, że wcale nie jest mi łatwiej z tą wiedzą.- Westchnęła ciężko.
-To, choć tyle, traktuje nas wszystkie tak samo- ucieszyła się nie wiadomo, czemu Franciszka.
Zadudniło coś głucho, ale głośno tak, że Afrodycie zabrzęczało nieprzyjemnie w uszach. Rozbrzmiewający, nieprzyjemny, tępy dźwięk kojarzył się jej z kimś, kto dla hecy, lub złośliwie w pokoju obok, walił z całych sił w kaloryfery tak mocno, że odpryskiwała farba. Tylko, że tutaj nie było żadnych kaloryferów. Już wcześniej Afrodyta zastanawiała się jak ogrzewają pomieszczenia zimą, bo nie wierzyła, że temperatura w środku budynku spada, tak drastycznie, że trzeba chodzić w kożuchu, by nie zamarznąć.
-Babci serial- Zerwała się pełna niezrozumiałego dla oszołomionej hałasem Afrodyty, entuzjazmu Franciszka.- Lecimy
-A nie, ja z zasady nie oglądam seriali- Zaprotestowała, na takie przyjemności jej nie namówią, szkoda czasu, wolała sobie poczytać. Z drugiej strony zafrapowało ją, jaki serial ogląda babcia. O krwiożerczych wampirach, kosmitach, co to chcą zniszczyć ludzkość, czy może kolumbijskie telenowele?
-To zaczniesz, po pierwszej minucie zwariujesz- Leontyna stała już przy drzwiach- niecierpliwie machając na nią ręką, żeby się pośpieszyła.
Entuzjazm Leontyny i Franciszki był mocno zaraźliwy, na dodatek reakcja sióstr nie pozostawała złudzeń, jeśli Afrodyta natychmiast się nie zdecyduje, one pójdą i zostawią ją samą. Ich zachowanie było na tyle nietypowe, że nie czekała aż trzasną jej przed nosem drzwiami, zerwała się i pobiegła za nimi. Jeśli ten serial wzbudza w dziewczynach tyle emocji to głupotą byłoby go przegapić. Zresztą trochę dobrej zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Korytarz tym razem przystroił się w krwisto czerwone lamperie, a chodnik stał się tak kudłaty, że stopy grzęzły w nim niczym w piasku. Niczego więcej nie zdążyła zauważyć, bo biegły jak szalone, najpierw ze trzy piętra na dół, potem schody zwinęły się w ślimak i biegły do góry, by chwilę później znowu biec niezliczoną ilość schodów w dół. Zupełnie się zgubiła, nie miała zielonego pojęcia, na którym znajdują się aktualnie piętrze i jak to możliwe, że w tym budynku zmieściło się tyle schodów. To był jakiś obłęd. Nie mogła złapać oddechu, piekły ja łydki i w środku klatki piersiowej, pomyślała, że ten szalony maraton ją wykończy, zostanie sama, a siostry nawet nie zauważą, że ją zgubiły. W końcu zatrzymały się przed ciemnobrązowymi, dwuskrzydłowymi wrotami, bo drzwiami ze względu na wymiary tego nazwać nie można było. Leontyna chwyciła ciężką mosiężną klamkę wystylizowaną na drapieżnego ptaka i nacisnęła. Klamka ledwo drgnęła, więc dziewczyna zawisła na niej, próbując ciężarem swego ciała wywołać jakąkolwiek reakcję. Nagle od strony wrót rozległ się dźwięk, przypominający wystrzał z pistoletu, a drzwi ustąpiły, uchylając się tylko na tyle, by dziewczyny mogły przepchnąć się do środka. Pokój, nie raczej sala, była ogromna niczym hala sportowa i była niemal całkowicie pusta. Podłogę wyściełała mięciutka jak aksamit srebrzysta wykładzina, która wydawała się niepokojąco falować niczym woda lub rtęć. Babcia siedziała w wielkim pluszowym intensywnie zielonym fotelu. Trzy identyczne były wolne i czekały na widzów. Nie było telewizora nawet malutkiego, nie było też projektora. Poza tymi fotelami nie było tu niczego innego nawet lamp, a jednak było jasno.

piątek, 8 czerwca 2018

47. Daj mi spokój. Za stronę zapłaciła Kasia.



Coś mokrego i ciepłego chlusnęło jej na twarz, w pierwszej chwili wystraszała się, że to pęd, ale nie poczuła rozdzierającego, palącego bólu. Tylko matka coraz mocniej nią potrząsała, tak jakby chciała zmiażdżyć jej ramiona, wyrwać ręce, obić mózg o jej własną czaszkę. Żołądek jej podskoczył, poczuła mdłości, a potem zawiązał się w bolesny pulsujący supeł.
-Nie- wyszeptała spękanymi, twardymi niczym drewno ustami. O świcie matka dała jej kubek naparu z mięty, a potem, gdy szły na polanę do kwiatu o bladoróżowych płatkach, zjadła garść poziomek, jej usta nie powinny być spękane. Usłyszała głosy, to chyba matka krzyczała. Nie była pewna. Głos dochodził jak za ściany, był niczym echo w lesie. Może to nie matka krzyczała? Tylko, kto?
-Nie- wyszeptała, bo nie potrafiła powiedzieć niczego innego, bo czuła, że jeszcze chwila a zwariuje od tych wstrząsów i bólu. Dlaczego matka jej to robiła? Dlaczego sprawiała jej ból? Głos za ściany był coraz bardziej natarczywy, coraz brutalniej wdzierał się przez uszy w głąb czaszki, raniąc mózg. Chciało się jej płakać, ale nie miała łez, tylko piasek pod powiekami, nie mogła nawet płakać.
-Daj mi spokój -wycharczała, a gardło piekło ją żywym ogniem.
Matka znowu nią szarpała, coś krzycząc tuż nad twarzą. Nie, to nie matka, to na pewno nie był jej głos. To w ogóle nie była kobieta, nie kobieta się na nią darła, była tego pewna. To był męski głos. Tylko skąd wziąłby się tu mężczyzna? Kobiety mogły brać udział w rytuale, ale wiedźma nie pozwoliłaby, żeby jakikolwiek mężczyzna choćby zbliżył się do kwiatów, zbrukał je swoją obecnością. Musiało stać się coś złego, coś bardzo złego. Tak złego, że nic takiego nie przychodziło jej do głowy. Męski głos drażnił, sprawiał, że nie potrafiła się skupić, uspokoić.
-Daj mi spokój- poprosiła cichutko, a potem podjęła próbę podciągnięcia, choć kilka milimetrów ciężkich jak młot kowalski powiek. Nigdy nie przypuszczała, że otworzenie oczu może być aż tak trudne.
-Budzi się, próbuje otworzyć oczy!
Znała ten głos, ale to nie mógł być nikt z wioski. Nigdy nie spotkała nikogo z poza wioski. Tylko wiedźma raz do roku ruszała w świat i wtedy przywoziła wszystko to, co było im potrzebne do życia, a czego sami nie potrafili wyprodukować. To jak mogła znać ten głos? Chciała oprzeć się na ręce, by przeciwstawić się bolesnemu potrząsaniu, ale dłoń zapadła się gorącym piasku. Dotknęła jeszcze raz podłoża i stwierdziła, że chyba zwariowała. Piasku dotykała do tej pory tylko raz u wiedźmy, która nie wiadomo, po co trzymała na strychu cały worek. Ktoś posunął jej pod usta wodę, próbował napoić. Zakrztusiła się, gardło miała tak zaciśnięte, że nie mogła niczego przełknąć. Odepchnęła na oślep mężczyznę, którego głos wydawał się jej znajomy.
-Daj mi spokój- wycharczała, choć każda komórka jej ciała pragnęła wody, którą ten ktoś próbował ją napoić.
Ktoś przemył jej twarz nasączoną ciepłą wodą szmatką. Udało się jej rozkleić powieki. Najpierw widziała tylko ciemne plamy na oślepiającym, ostrym tle. Zamknęła oczy i jeszcze raz podjęła tytaniczną walkę, by je otworzyć, trochę czasu minęło i jedna z plam ta najbliższa, zaczęła zyskiwać kształty,
-To ty- Stwierdziła rozczarowana.
-To ja- ucieszył się nie wiadomo, czemu on
-Gdzie jest Dijkstrek?- Teraz sobie wszystko przypomniała, tę cholerną pustynie i wszystkich świrów, których tu spotkała. Tylko ta wiedźma i bladoróżowy kwiat były takie realne, takie prawdziwe, że dałaby sobie rękę odciąć, że na prawdę tam była, że to nie był tylko sen, widziadło, czy mara.
-Świruje. Odkąd wiedźma powiedziała, że to gorączka pustyni i nie wiadomo, czy przeżyjesz, całkowicie mu odbiło. Nie można się z nim dogadać.